poniedziałek, 7 lipca 2014

7.

Gwieździste niebo rozpościerało się nad niewielką polaną usłaną wilgotną trawą, a Tamiza leniwie płynęła w swoim korycie, oblewając wyłożone betonowymi płytami brzegi. Jej mętna woda chlupała raz za czas, przyjemnie rozbijając zaległą dookoła ciszę. Księżyc niczym nocy stróż zawisł na ciemnym firmamencie zalewając swoim jaskrawym blaskiem wszystko dookoła. Jego światło odbijało się milionem kryształowych punkcików od tafli wody.
Londyn zapadał w głęboki sen.
Zayn siedział na mokrej trawie, nie przejmując się, że jego ulubiona bluza przesiąknie rosą. Chłód jesiennego wieczoru dotykał każdej cząstki jego ciała. Wdychał spokojnie zapach świeżo skoszonej trawy połączonej z wonią wilgotnego powietrza.
Na podkurczonych nogach opierał dłonie, w których chował pobladłą twarz, nie reagując na jakiekolwiek bodźce otoczenia. Po chwili jednak podniósł czekoladowe spojrzenie, nakierowując je na migoczącą taflę Tamizy. Odetchnął głęboko, zagryzając wargę. Przed oczami pojawiła mu się średniego wzrostu postać dziewczyny, która przysłania dłonią oczy, broniąc się tym samym od słońca. Uśmiechała się szeroko znad grubej książki w poniszczonej już oprawie. Na moment w uszach zabrzmiał mu jej dźwięczny śmiech, którego przecież nie mógł wysłuchiwać tak często. Potrząsnął głową dopiero w momencie, kiedy w ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Syknął pod nosem, zdając sobie ponownie sprawę, że emocje wzięły nad nim górę. Tym razem zaowocowało to rozciętą wargą.
- Weź się w garść - szepnął sam do ciebie, mentalnie wymierzając sobie policzek. -Mimo że bardzo lubiła to miejsce, to jej tutaj nie ma.

~~

Pierwszy śnieg pojedynczymi płatkami opadał na nagie głowy przechodniów, pokrywając ulice oraz dachy cienką warstewką kołderki. Stąpali po zaprószonym chodniku, ocierając się o siebie co chwila ramionami. Grube kurtki skutecznie zabezpieczały ich ciała przed zmarznięciem. Obłoczki pary wydobywały się spomiędzy ich ust, gdy tylko je uchylili by zaczerpnąć powietrza.
Zayn z uwagą lustrował wszystkich przechodniów, zdając sobie sprawę, że w każdym momencie może zostać rozpoznany. Nie wiedział, że dzisiejszego dnia Livia zdecyduje się na spacer brzegiem Tamizy, która niezależnie od pory roku była bardzo oblegana przez turystów.
Schodząc w jedną z uliczek wyłożonych kamiennymi płytami odetchnął głęboko, karmiąc się nadzieją, że tutaj będzie mniej uchwytny. Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę mentolowych  papierosów, po czym szybkim ruchem odpalił końcówkę, przykładając do ust filtr. Przyjemne ciepło ogarnęło jego wnętrze, gdy toksyczny dym dostawał się do płuc. Po raz kolejny spojrzał przez ramię, czy nie jest śledziony. Gdy tylko upewnił się, że wszystko jest w porządku, szybko znalazł się przy boku Olivii, by dotrzymać jej kroku.
Szła spokojnie, z gracją stawiając nogi na popękanym chodniku. Skostniałe z zimna dłonie miała schowane w kieszeniach zielonej parki. Blada twarz pokryła się rumieńcem, a  spod gęstych rzęs duże oczy spoglądały na mijane gołe gałęzie drzew, opuszczony plac zabaw dla dzieci i zepsutą już fontannę. Wszystkie te elementy ogrodzone były zaniedbanym już żywopłotem.
Nagle można było wyczuć niewielki spad ścieżki. Dziewczyna ostrożnie zeszła z małej górki, stając naprzeciwko rzeki. Zadarła głowę ku górze, łapiąc kilka promieni przedzierających się przez zimowy chmury. Wypuściła spomiędzy ust ciepłe powietrze, po czym podeszła do stojącej na uboczu ławki.
Wyciągnęła kościstą dłoń, przejeżdżając nią po zniszczonym drewnie, odgarniając tym samym kilka płatków białego puchu. Strzepała kropelki powstałe na opuszkach palców, po czym pociągnęła nosem, odwracając się w stronę Zayna.
- Witaj w moim miejscu – odezwała się z półuśmiechem na ustach. Rozpostarła dłonie, chcąc nadać lepszy efekt temu co powiedziała. Po chwili już siedziała na ławce, oplatając kruchymi ramionami swoje kolana i szarymi tęczówkami lustrując jak lodowata woda obmywa zakole Tamizy.
Malik podszedł kilka kroków bliżej, zostawiając na świeżym śniegu odciski swoich butów. Po raz ostatni zaciągnął się papierosem, gasząc jego niedopałek podeszwą.
- Tutaj? - zapytał zdziwiony, siadając obok Livii. W odpowiedzi otrzymał lekkie skinienie głową.
Dziewczyna wyciągnęła twarz bliżej słońca, przymykając powieki.
-To jest moje miejsce - szepnęła prawie niedosłyszalnie. Oparł się plecami o twarde drewno, odwracając głowę w jej kierunku.
- Myślałem, że Twoje miejsce jest tam w parku, pamiętasz? - Prychnęła głośno pod nosem, uśmiechając się kpiąco, lecz nadal nie otworzyła oczu.
- To źle myślałeś.
Po chwili położyła stopy na puszystym śniegu, sięgając po paczkę papierosów. Zignorowała ostre spojrzenie Zayna, nerwowo zaczynając przeszukiwać kieszenie, w poszukiwaniu zapalniczki.
Gdy jej nie znalazła, mozolnie wsunęła białą rurkę do kieszeni, mrucząc pod nosem kilka przekleństw.
Malik rozglądnął się dookoła, dopiero zdając sobie sprawę, że to miejsce jest wyjątkowo wyludnione. Zaniedbały żywopłot odgradzał ich od popękanego deptaka. Ten odcinek Tamizy był chyba również rzadko odwiedzany. Po drugiej stronie rzeki postawione były ceglane budynki pokryte śniegiem, z kołyszącymi się na wietrze antenami. Ich ubogi wygląd utwierdzał chłopaka w przekonaniu, że znajdują się na obrzeżach miasta.
Gdzieś w oddali dostrzegł grupkę ludzi przemykających między alejkami. Jego wzrok spoczął jednak na wysokim mężczyźnie z profesjonalnym aparatem fotograficznym w dłoni. Rozglądał się on na różne strony ukradkiem zerkając na siedzącą na ławce parę.
- Kiepsko - bąknął Zayn, wstając na równe nogi. - Zbierajmy się Liv. - Chwycił ją delikatnie za nadgarstki, ciągnąc tym samym do góry. Napotkał jednak opór i zmuszony był na chwilę przystanąć.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - warknęła, zakładając dłonie na piersi. Spojrzała na niego przymrużonymi oczami, nie dając za wygraną. Robiąc krok w tył po białym puchu, ponownie usiadła na drewnianej desce.
- Nie chcesz się chyba rozchorować, co? Robi się coraz zimniej, a ja mam jeszcze pewną sprawę do załatwienia. Pojedziemy do mnie - westchnął, wskazując dłonią ścieżkę, którą mieli podążyć z powrotem. Kiedy zauważył, że dziewczyna nie reaguje, podszedł bliżej minimalnie się nad nią nachylając. Ukradkiem zerknął jeszcze w stronę mężczyzny. Z niepokojem zauważył, że dołączyła do niego jeszcze dwójka fotografów.
- No weź, Livia. Wiesz dobrze, że Cię tu nie zostawię, więc nawet nie próbuj mnie przekonywać.
Panna Spencer przewróciła oczami i jak oparzona, ponownie podniosła się do pionu.
- Co się z Tobą ostatnimi czasy dzieje, do jasnej cholery? - krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze. - Trzymasz mnie jak na smyczy. Skoro nie chcesz ze mną wychodzić, to nie rozumiem po co to proponujesz. Sam sobie przecież poradzę.
Wyminęła Malika, powoli ruszając w kierunku ścieżki, a on stał dalej przodem do ławki i wpatrywał się obojętnym wzrokiem w grupkę mężczyzn, dodatkowo walcząc z wyrzutami sumienia atakującymi jego duszę. Ponownie żałował, że nie powiedział jej prawdy na samym początku. Może by zrozumiała. Może teraz byłoby wszystko łatwiejsze. Mógłby wychodzić z domu z Livią u boku, wiedząc, że pomoże mu w razie interwencji paparazzich albo natrętnych fanek. Mogliby razem ukrywać swoją znajomość, bawiąc się z tabloidami w chowanego. Zamiast tego miał silny skurcz w żołądku, a szpony kłamstwa zaczynały atakować sumienie.
Nagle para rąk zaczęła tańczyć mu przed oczami. Zamrugał kilkakrotnie przecinając zimowe powietrze długimi rzęsami .
- Idziesz czy nie? Jeszcze przed chwilą bardzo Ci się spieszyło.
Uśmiechnął się pod nosem, uświadamiając sobie, że tak naprawdę brunetka się nie złości. Gdyby tak było, milczałaby cały czas nie zwracając na nic uwagi i chłopak byłby zmuszony do pogodni za nią.
Szybko dorównał jej kroku, chowając tym samym dłonie do kieszeni. Po chwili ciszy ponownie się odezwał, odchrząknąwszy wcześniej:
- Mam gorącą czekoladę.
-  A ciastka masz? - zapytała z udawaną obojętnością. Zamilkł na chwilę, uważnie skanując w pamięci czy posiada w szafce jakieś łakocie.
- Coś się znajdzie.
- W takim razie możemy porozmawiać - zaśmiała się melodyjnie, na co jej zawtórował.

~~

Brzęczący telefon kołysał się na stole w rytm cichej muzyki. Westchnęła głośno, odrywając policzek od chłodnej szyby, pozwalając tęczówkom, by od niespełna godziny po raz pierwszy zmieniły obiekt obserwacji. By zostawiły w spokoju ten nieszczęsny śnieg prószący za oknem. Podniosła się ociężale z marmurowego parapetu, wyplątując jednocześnie baletowe nogi z objęć puchowego koca. Zrzuciła materiał niedbale na panele, kierując się w stronę dzwoniącego aparatu.
Przejechała dłonią po wyświetlaczu, odbierając połączenie i przykładając głośnik do ucha.
- Zayn? - zapytała. Po upływie zaledwie kilku sekund do jej uszu dotarło głuche echo jej przyciszonego głosu, który wypłynąwszy z jej ust odbił się od ścian pustego mieszkania.
-Cześć, Liv - przywitał się zachrypniętym głosem. - Miałabyś czas, żeby przywieść mi z apteki jakiś lek na kaszel? - zapytał łamiącym się głosem, po chwili zanosząc się z kaszlu.
Olivia otworzyła szerzej oczy, czując przypływ troski. Ułożyła aparat między ramieniem a ramieniem, wsuwając w tym samym czasie na nogi swoje kozaki.
- Daj mi piętnaście minut. Zaraz będę - powiedziała, po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę. Bladymi dłońmi ubrała płaszcz i szczelnie opatuliła się granatowym szalem. Złapała za torebkę wiszącą na wieszaku, by wrzucić do niej telefon i paczkę papierosów. Przekręciła zamek w drzwiach i z dźwiękiem obijających się o siebie kluczy, zbiegła po klatce schodowej.

Na miejsce dotarła pięć minut przed czasem. Prawdopodobnie dzięki porze obiadowej i fatalnej jak na Wielką Brytanię pogodę, dzięki której ulice były niemal wyludnione. Parkując samochód na podjeździe, żwawym krokiem ruszyła w kierunku frontowego skrzydła.
Nawet nie starała się specjalnie zachowywać jak gość. Weszła bez pukania, szybko ściągając z nóg buty i skostniałymi palcami zaczęła męczyć się z guzikami płaszcza. Długie nogi prowadziły ją przez ciepłe mieszkanie wprost do salonu, gdzie przed telewizorem, zakopany pod kołdrą z milionem chusteczek leżał Zayn. Na stole prócz pilota znajdowało się kilka kubków, krople do nosa oraz parę buteleczek z syropami.
- I kto tu mówił mi, że ma uważać na przeziębienie - zaczęła na wstępie Livia, wchodząc głębiej do pomieszczenia.
Brunet od razu przekrzywił głowę, by podpuchniętymi oczami spojrzeć na gościa. Na jego twarzy rozgościł uśmiech, jednak za chwilę wykrzywił się w grymasie, widząc reklamówkę, którą przyniosła dziewczyna.
- Po co Ci to? - jęknął, czując palenie w gardle.
- Zaczynamy leczenie, a jak nie pomoże to zawiozę Cię do lekarza - powiedziała obojętnie, kładąc zakupy na blacie i zdejmując z ramion materiał płaszcza.
Przygotowała tabletki, wysypując je na szklany blat, po czym przyniosła z kuchni szklankę wody, kładąc ją obok medykamentów.
- Pij - zaleciła, czekając aż Zayn wykona polecenie. Do końca uporczywie wpatrywał się w spokojną twarz dziewczyny, nie chcąc przyjąć lekarstw. Dopiero gdy zrobiła ostrzegawczy krok w jego stronę, poddał się. Livia wyciągnęła z pudełka termometr, który również położyła na stole. Tym razem chłopak nie stawiał oporu. Z uśmiechem satysfakcji na twarzy zebrała brudne naczynia, zanosząc je do kuchni, by po chwili wrócić z koszem na śmieci, wrzucając do niego zużyte chusteczki.
- Zostaw, ja się tym zajmę - wychrypiał Malik, podnosząc się na łokciach, jednak szybko opadł z powrotem na kanapę, czując nieprzyjemny ból w plecach.
- Nie po to jechałam przez pół Londynu, żebyś mógł zgrywać ważniaka i sam w takim stanie sprzątać dom - powiedziała, układając zwinięte w kłębek koce. Zaraz podeszła ponownie do chorego, odbierając od niego termometr. Trzydzieści osiem kresek. Przełknęła głośno ślinę, spoglądając na pytającą twarz Zayna. - A jak mi się stąd ruszysz, to obiecuję, że tego pożałujesz -groźnie kiwnęła palcem, odwracając się, by poszukać w reklamówce silniejszego leku.
Półmrok zaczynał władać całą okolicą, odsyłając słońce wprost za linię horyzontu. Olivia mętnym wzrokiem wpatrywała się w ostatnie promienie osiadłe na białym puchu, które iskrzył się milionem kryształkowych światełek. Po tych kilku tygodniach znowu poczuła troskę o kogoś. Sama była zaskoczona, że osobą o którą się bała, był właśnie Zayn. Jednak nie mogła normalnie funkcjonować bez sprawowania nad kimkolwiek opieki. Coś takiego zostało już dawno wryte w jej podświadomość i ciężko było to zmienić. Poniekąd złamała swoje wcześniejsze postanowienie, by nie nawiązywać bliższych relacji z kimkolwiek, co bardzo ją drażniło. Nie chciała angażować się w jakąkolwiek znajomość, szczególnie teraz kiedy miała tak ciężką sytuację. Jednak chłopak o brązowych tęczówkach okazywał jej tyle troski i ciepła ile nie zaznała przez całe przeszłe cztery lata, a może nawet i dłużej. Bo przecież od tego feralnego deszczowego wtorku minęły już cztery lata. Była to dla niej zupełna odmiana, która nie ukrywając bardzo jej się podobała. Wreszcie czuła, że ktoś rzeczywiście traktuje ją z szacunkiem i wreszcie się o nią troszczy. W myślach postawiła sobie już mur, którego nie chciała przekroczyć. Najzwyczajniej bała się kolejnego bólu, goryczy i rozczarowania. Nigdy nawet nie tolerowała, że ktokolwiek wie o niej bardzo dużo. Zawsze lubiła być w cieniu, nie wadząc nikomu swoją osobą. Postanowiła jednak, że z Zaynem pozostanie w takich samych kontaktach w jakich teraz się znajduje. Niezbyt blisko i niezbyt daleko.
Gwizd czajnika z powrotem postawił ją w zimnej rzeczywistości. Wrzuciła do dwóch kubków torebki z żurawinową herbatą, po czym zalała je wrzącą wodą. Po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny zapach, mile otulający nozdrza. Złapała za uszy naczyń, po czym skierowała się w kierunku salonu, gdzie podkurczywszy nogi usiadła w fotelu, nakrywając się kocem. Jeden kubek podała Malikowi razem z termometrem, a wokół drugiego oplotła swoje smukłe palce, wlepiając szare tęczówki w parującą ciecz.
Zayn oparł się plecami o skórzaną tapicerkę, biorąc głęboki wdech. To pytanie już od dawna zakotwiczone było w jego umyśle. Brakowało mu tylko odwagi by wypłynęło z jego ust. Poniekąd obawiał się również jej reakcji, gdyż zdawał sobie sprawę jak bardzo jest delikatna. Zacisnął usta w wąską linijkę, spoglądając na jej zamyśloną twarz.
- Co się stało z Twoją mamą? - zapytał miękko.
Olivia gwałtownie podniosła wzrok, spinając maksymalnie blade ciało. Dłonie mocniej zacisnęła na kubku, czując nagły przypływ gorąca. Reakcja jej organizmu była zupełnie inna. Najzwyczajniej jej twarz przybrała odcień kartki papieru, o ile było to ogólnie możliwe. Zmrużyła oczy, pozbywając się nagromadzonych tam łez.
- Zginęła w wypadku samochodowym. Przecież już mówiłam - szepnęła, kierując swoją twarz w stronę okna. Zapanowała między nimi cisza, którą chłopak usilnie chciał przerwać.
- Czy możesz... - zawahał się - Czy możesz mi o niej opowiedzieć?
Lekko skinęła głową koniuszkiem języka oblizując spierzchnięte wargi. Odchrząknęła cicho, by po chwili intensywnego myślenia, odezwać się.
- Moja mama była niesamowitą kobietą. Na dobrą sprawę tylko jej w pełni mogłam ufać. Ona... ona była moim całkowitym przeciwieństwem pod względem wyglądu i charakteru. Łączył nas tylko kolor włosów. Zawsze jej zazdrościłam oliwkowej cery, dołeczków w policzkach i tych kobiecych kształtów. Patrząc na mnie możesz wyobrazić sobie jak bardzo się różniłyśmy pod tym względem. Mój wygląd pozostawia wiele do życzenia. - Tutaj Zayn prychnął pod nosem, posyłając jej kpiące spojrzenie, które całkowicie zignorowała. - A jej oczy... jej oczy były takie duże i niebieskie. Jak w nie patrzyłeś, nie dało się nie pomyśleć nad ich intensywnością. I tego chyba jej najbardziej zazdrościłam, bo moje są szare. Zwyczajne, bez wyrazu. Chociaż w ciemnościach niekiedy są czarne. Zawsze na mnie troskliwie patrzyła, co w pełni wystarczyło żeby mnie pocieszyć - powiedziała spokojne, uśmiechając się szeroko. - Pod względem charakteru też się bardzo różniłyśmy. Mama radziła sobie ze wszystkim. I z pracą, i z domem, i z hobby. Ludzie ją zawsze szanowali, chcąc podjąć współpracę. Zawsze była duszą towarzystwa. Potrafiła postawić na swoim mimo wszystko i nigdy, ale to przenigdy nikomu nie ulegała. A ja... uch, no cóż. -  wzruszyła ramionami.
Zaczęła opuszkami palców wodzić po porcelanowych zdobieniach, wbijając paznokcie w każde zagłębienie. Czuła się niezwykle podle rozmawiając o swojej ukochanej, zmarłej mamie z praktycznie obcą osobą. Pieczenie w kącikach było już nieznośne, więc gwałtownie potrząsnęła głową, spoglądając na zamyślonego Zayna.
- A co z wypadkiem? - ponownie zadał pytanie, które niczym ostrze, ponownie naznaczyło niewidzialny znak na jej bolącym sercu. Nie wiedziała jak na to pytanie odpowiedzieć, czego efektem było co chwilowe otwieranie i zamykanie ust.
- Mama miała romans - wymamrotała, przykładając dłoń do twarzy. - Nie układało jej się z ojcem już od pewnego czasu, ale cały czas myślałam, że wyjdzie to jakoś na prostą. Później odkryłam, że ma jeszcze kogoś. Ale szczerze, nigdy nie miałam jej tego jakoś specjalnie za złe. Tata nie poświęcał jej wyjątkowo dużo czasu. Mijali się w wejściu, zamieniali może parę zdań. To wszystko. I wiem, że później unikali się specjalnie. On zaczął popijać. Nie do takiego stopnia jak w ostatnim czasie, ale jednak. Mama miała tego dość, ale cały czas ukrywała tego drugiego faceta. Ja wiedziałam o wszystkim, ale jakoś nigdy nie miałam ochoty, żeby z nim pobyć przez dłuższy czas. To była tylko sprawa mamy. Aż w końcu nie wytrzymała i złożyła papiery rozwodowe. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić i zaczął robić jakieś awantury. Ona jednak postanowiła się nie wyprowadzać, ze względu na mnie, żebym pobyła jeszcze trochę z tatą. Pomijam to, że większość czasu spędzała u tego drugiego. We wtorek przyjechała do mieszkania i zaczęła gotować obiad. Przyszedł ojciec, który nie mógł się na nogach utrzymać. Po kłótni znowu wyszedł, a mama zapłakana powiedziała, że mam się spakować, że to nie ma sensu. - W tym momencie nie mogła już powstrzymywać łez. Gorące krople moczyły jej blady policzek, skapują na materiał ciemnej bluzki. Zayn poczuł ścisk w gardle, który z każdym wypowiedzianym przez Livię zdaniem się pogłębiał. Mimo to nie przerwał jej monologu. - Kazała mi wtedy poczekać godzinę, żeby mogła załatwić kilka spraw i się wyprowadzamy. Czekałam godzinę, dwie, cztery. Dzwoniłam, ale nikt nie odbierał. Wtedy położyłam się na łóżku i zasnęłam. Obudziły mnie głosy z kuchni. Myślałam, że wróciła, więc się tam udałam. Pamiętam jak prawie nogi mi wrosły w ziemię, kiedy zobaczyłam tam trójkę policjantów, sąsiadkę i ojca siedzącego na krześle. Chyba już zdążył wytrzeźwieć, bo nawet się nie chwiał - zaśmiała się gorzko przez łzy. - Jak mnie tylko zobaczył, od razu podbiegł i zaczął mnie tulić. Nie wyrywałam się, bo byłam tak rozespana, że nie miałam na to siły. Zapytałam tylko, gdzie jest mama, bo miała przyjechać. Wtedy.... - chlipnęła cicho, zatykając dłonią usta - wtedy powiedział, że już nigdy nie przyjedzie.
Zayn wpatrywał się w nią jak osłupiały. W jego ciemnych tęczówkach widać było ból i współczucie. Wtedy dziękował ze wszystkich sił losowi, że ma kochającą rodzinę, oboje rodziców oraz swoje, nie zawsze do zniesienia, rodzeństwo. Odrzucił koc na bok, po czym przysiadł na oparciu fotela, w którym siedziała Livia, oplatając ją tym samym ramieniem. Ona jednak gestem ręki, go powstrzymała, szybko wycierając mokrą strużkę z policzków. Pociągnęła nosem, po czym kontynuowała:
- Nie pamiętam co było dalej. Nie pamiętam pogrzebu, nie pamiętam tygodnia po pogrzebie. Ogólnie pierwszy miesiąc mam jak za mgłą. Wiem, że ojciec obiecał, że będzie już lepiej, że nie da mnie skrzywdzić i się za siebie weźmie. Wszystko było dobrze przez pół roku. Później dowiedział się o romansie i zaczął się obwiniać, że mama zginęła przez niego. Tak zaczęło się jego chlanie na umór - dokończyła szeptem i szybko zerwała się z fotela. Duszkiem wypiła zimną już herbatę, odnosząc kubek do kuchni. Wróciła po chwili ponownie z wymalowaną obojętnością na twarzy. Poprosiła, by Zayn oddał jej termometr. Spojrzała na kreseczki i w duchu się uśmiechnęła.
- Lekarz już chyba nie będzie potrzebny.

Karmelowe tęczówki z uwagą lustrowały jej sylwetkę, gdy ubierała płaszcz oraz szczelnie chowała łabędzią szyję pod grubym materiałem. Od momentu kiedy wyjawiła chyba swój najbardziej bolący sekret, w ogóle się nie uśmiechnęła. Podała mu tabletki, zrobiła kolację i poinformowała, że na nią już czas. Na nic zdały się namowy, żeby została. Czy tak i tak postanowiła na swoim. A mówiła, że nie jest podobna do matki.
- Przykro mi. - Podniosła szare spojrzenie wprost na jego lekko zakłopotaną twarz.
- Nie potrzebuję Twojej litości, Zayn. Chociaż szczerze, to dalej nie mogę się z tym pogodzić. To cały czas wraca - szepnęła, zapinając ostatni guzik.
- Czasami się nie akceptuje tego, że ktoś zmarł, może dlatego, że tak naprawdę nie zmarł. No, może nie całkowicie.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Tak.
- Jeśli zmusiłabym Cię do powiedzenia prawdy, czy to właśnie byś powiedział?
- Powiedziałbym, że dobrze jest mieć nadzieję. Czasami tylko ona trzyma mnie przy życiu.*
Pokiwała głową, zagryzając policzek od wewnątrz.
- Dobranoc, Zayn - powiedziała spokojnie i po chwili zniknęła za mahoniowymi drzwiami.



*The Vampire Diaries s04e15





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz