niedziela, 6 kwietnia 2014

1.

Słabe światło jarzeniówki rozświetlało szpitalny korytarz. Wokół unosił się zapach środków dezynfekujących i różnego rodzaju leków. Gdzieś w oddali słychać było pikanie specjalnych aparatur. Raz po raz przez dało się widzieć przechodzące pielęgniarki, ubrane w białe uniformy, wiozące pacjentów lub niosące wielkie kartoteki. Stukot butów o bladoniebieskie płytki roznosił się echem po pomieszczeniu. Nienawidził szpitali. Nienawidził ich za słabe kolory, odbierające jakąkolwiek radość z życia, specyficzny zapach, który od razu drażnił jego nozdrza, przytłaczającą atmosferę, przez którą na jego skórze automatycznie pojawiały się dreszcze. Nienawidził ich przede wszystkim za to, że zdawał sobie sprawę z ciężkich stanów pacjentów, cierpiących i umierających tuż za ścianą. Czuł się wtedy wyjątkowo bezsilny, co najzwyczajniej go przytłaczało.
Tym razem było inaczej. Czekoladowe tęczówki beznamiętnym wzrokiem wpatrywały się w przeciwległą ścianę. Nie przeszkadzały mu odgłosy pracujących sprzętów medycznych, migające przed jego oczami lekarze, ani ostry zapach. Dźwięki docierały do niego przytłumione. Nie reagował na żaden bodziec. Bezcelowo obserwował jak wskazówki zegara szybko przemieszczają się po jego tarczy, wskazując upływający czas. Czas, który tak bardzo chciał cofnąć.
Przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy, by następnie oprzeć je na kolanach i spojrzeć na wypolerowane płytki. Siedział w poczekalni już czwartą godzinę. Nie zostały mu udzielone żadne informacje. Gdy za każdym razem podchodził do pielęgniarek, by zdradziły mu chociaż, jaki jest jej stan, wracał z tak zwanym kwitkiem. Bezradność stopniowo włamywała się do jego serca, częściowo zagłuszając krzyk wewnętrznego bólu. Przez cały ten czas zadawał sobie pytanie dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Pierwszą godzinę spędził na nerwowym przemierzaniu korytarza, siłując się z nierytmicznymi uderzeniami serca. Druga godzina upłynęła mu na siedzeniu pod ścianą i powstrzymywaniu łez bezradności cisnących się do oczu, natomiast trzecią i czwartą przesiedział na niewygodnym plastikowym krześle, wodząc nieobecnym wzrokiem dookoła, szarpiąc za rękaw szarej bluzy i stopniowo izolując się od jakiegokolwiek wpływu otoczenia.
Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się. Gwałtownie podniósł wzrok kierując go na wysokiego mężczyznę. Jego lekko siwe kosmyki włosów opadały na pokryte zmarszczkami czoło. Kurze łapki pod podpuchniętymi oczami, były ewidentną oznaką zmęczenia. Rozmawiał z lekarzem, stawiając ciężkie kroki w kierunku wyjścia z oddziału. Jego twarz zdawała się być skupiona, jednak podchwycone piwne spojrzenie zdradzało wszystko. Mężczyzna był ogarnięty szokiem, który stopniowo ustępował miejsca załamaniu.
Widząc zaistniałą sytuację, poderwał się z miejsca. Szybkim i zdecydowanym krokiem przemierzał korytarz.
- I co z nią? - zapytał na wstępie, pomijając zbędną w tej sytuacji ceremonię powitania.
Zayn? - siwy mężczyzna nie krył zaskoczenia. - Jeszcze tu jesteś? - Malik lekko skinął głową.
- Niech mi pan powie w jakim ona jest stanie!- podniósł błagalny ton głosu. Napotkał spojrzenie czekoladowych oczu, jakby pytających, czy na pewno chce wiedzieć.
Steven, proszę. - wycedził przez zęby. Spencer westchnął głośno
- Proszę mu powiedzieć panie doktorze. Ma prawo znać prawdę. - zwrócił się do specjalisty, po czym ponownie przeniósł wzrok na Mulata. - Może lepiej usiądź chłopcze. - Usadowili się na krzesłach. Chłopak z uporem wpatrywał się w twarz lekarza, wzrokiem ponaglając go do udzielenia informacji.
Olivia jest w ciężkim, by nie powiedzieć, że krytyczny stanie – zaczął lekarz, by po chwili się zawahać – Wzięła bardzo dużą dawkę mieszanki silnych leków, przez co zostały uszkodzone jej narządy wewnętrzne. Możemy również mówić o wstrząsie anafilaktycznym. Dodatkowo mocno się poturbowała upadając na ziemię. Udało nam się zatamować krwawienie, wynikające z licznych rozcięć skóry prze odłamki szkła. Karetka przyjechała w samą porę, ale uważam za cud to, że udało nam się ją odratować.- Zaśmiał się cicho, kręcąc głową, jakby nadal nie wierzył, że udało mu się tego dokonać. Twarz Malika z każdym słowem wykrzywiała się w grymasie bólu, a jego poczucie winy coraz częściej dawało o sobie znać. Nie spojrzał ani na pana Spencera, ani na lekarza. Najzwyczajniej nie miał odwagi.
- I jeszcze jedno, Zayn. Dziewczyna jest w stanie śpiączki farmakologicznej, która nie wiadomo jak długo potrwa. Nie wiemy również, czy na pewno uda nam się ją wybudzić... - Ostatnie słowa uderzyły w jego świeże rany ze zdwojoną siłą. Zaczął się rozpadać. Kawałek po kawałeczku.


~*~



Dźwięk specjalnych aparatur odbijał się od chłodnych ścian opustoszałego pomieszczenia. Różne kreski wiły się po ekranie, pokazując kolejne liczby. Ostatnie promienie letniego słońca przebijały się przez zasłonięte szare kotary. Wokoło zalegała cisza, którą co jakiś czas przerywało ostre pikanie.
Delikatnie uchylił drzwi i jednym ruchem wślizgnął się do środka. Powiódł czekoladowym spojrzeniem przez całe pomieszczenie, by zaraz zatrzymać się na zaścielonym białą pościelą łóżku, stojącym w rogu. Momentalnie serce przyspieszyło rytmu, a gardło gwałtownie zostało ściśnięte. Machinalnie złapał się za dłoń, która pod wpływem emocji zaczęła nienaturalnie drgać. Zachłysnął się powietrzem, nie mogąc pozbierać myśli. Stał bez ruchu na samym środku stosunkowo dużej sali szpitalnej, czując pieczenie w kącikach oczu i tę wielką bezradność.
Leżała tam. Okryta białym materiałem, ułożona w rogu na małym szpitalnym łóżku. Jej alabastrowa cera idealnie zlewała się ze śnieżną barwą tkaniny. Kruczoczarne włosy w nieładzie okalały jej zastygniętą we śnie twarz. We śnie? Każdy chciałby, aby to właśnie był sen. Żeby śniła jej się lepsza przyszłość, aby przed oczami przebiegały jej najwspanialsze wspomnienia. Tymczasem jej organizm toczył batalię o życie. Walczył ze wszystkich sił, wspomagany kilkoma kablami i wenflonami wbitymi w aksamitną skórę. Na sam ten widok automatycznie się wzdrygnął. Taka sytuacja zapewne nie wpływała korzystnie na nią całą. Pod cienką warstwą alabastrowej faktury widoczna była każda, nawet najmniejsza kosteczka. Wyglądała gorzej, niż wtedy kiedy widział ją po raz ostatni.
Kilkakrotnie zlustrował jej słabą postać, kiwając cały czas głową. Nie dowierzał. Przysiadł na krześle, stojącym zaraz obok szafki. Spoglądał cały czas na jej łagodne rysy twarzy. Sine powieki zasłoniły szare tęczówki, okalając się kołderką w postaci czarnych rzęs. Delikatnie rozchylone, czerwone usta były całe popękane. Jej cera pozbawiona były tak częstych, w jej przypadku, rumieńców. Taki widok wprawiał go w obłęd.
- Cześć Liv. - zaczął niepewnie- Jak się czujesz, Mała? - po tych słowach od razu prychnął pod nosem. Bo niby jak miała się czuć? Pogrążone w stanie śpiączki farmakologicznej, odcięta od otaczającego ją świata, pozostawiona sama sobie. Kolejna fala poczucia winy uderzyła w jego rozszarpane wnętrze. Uświadamiał sobie, że to jego wina.
Nieobecnym wzrokiem powiódł w stronę przysłoniętych okien. Cały czas milczał, próbując złożyć chociaż jedno sensowne zdanie. Wziął głęboki oddech, a niepohamowany potok słów zaczął wydostawać się z jego ust:
- Miałem w poczekalni trochę czasu i wiesz, dużo myślałem. Zawsze mówiłaś, że to niewłaściwe żeby skupiać się dłużej na danej rzeczy. I mówiłaś, też że nie źle jest wspominać. Teraz pewnie byś na mnie krzyknęła, że rozpamiętuję stare dzieje, ale … pamiętasz kiedy się poznaliśmy?

~*~

Przeciskał się między tłumem rozbawionych ludzi. Co chwila tracił równowagę, przez nieświadomie popychające go osoby, więc automatycznie łapał za ramiona pierwszego lepszego imprezowicza, chcąc jakoś utrzymać się w pionie. Nie był wstawiony. W jego żyłach nie płynął żaden alkohol, który w jakiś sposób mógłby go otumanić. Do nozdrzy dostawał się zapach papierosów, wódki i potu. Duchota powodowała, że Zayn był najzwyczajniej zmęczony.
- A Ty gdzie się wybierasz? - nagle poczuł silną dłoń na swoim barku, która pociągnęła go w swoją stronę. Stanął naprzeciwko lekko chwiejącego się Louisa.
- Wychodzę. - odparł cicho, nie chcąc wdawać się w jakąś dłużą rozmowę. Wiedział, że nie będzie ona łatwa chociażby na lekki stan nieważkości Tomlinsona, jak i również dość nieprzyjemny nastrój jego samego.
- Daj spokój stary! Zabawa dopiero się rozkręca, więc Cię nigdzie nie puszczę. - niebieskooki chwycił Zayna za nadgarstek, chcąc pociągnąć go w stronę stolika, zajmowanego przez resztę chłopaków.
- Nie mam humoru Lou. Nie tym razem. - posłał mu przepraszające spojrzenie, z łatwością wyswobadzając się z uścisku. Nim Louis zdążył ponownie otworzyć usta, Malik szybko wyminął kilku zupełnie obcych ludzi, znikając za szklanymi drzwiami klubu.
Chłodne jesienne powietrze uderzyło w jego ciało. Jego rozgrzana skóra, nie było przygotowana na taką dawkę zimna. Zapiął do końca zamek swojej czarnej bluzy, wciągając powietrze do nozdrzy. Zaczynały się długie i chłodne wieczory, którymi zapewne niebawem zaczną towarzyszyć jeszcze większe opady deszczu niż do tej pory. Liście zaczną spadać z drzew, wprowadzając cały Londyn w nostalgiczny nastrój. Wszystko zacznie się zmieniać. Nie lubił jesieni. Wydawała mu się nad wyraz przygnębiająca. Cała ta ponura atmosfera odbierała mu chęć życia, prowokując do zostania w swoich czterech ścianach z gorącą herbatą i jakiś dobrym filmem.
Zrobił kilka kroków do przodu, stając tuż na skraju betonowych schodów. Kilka stopni niżej, zauważył skuloną postać. Sam nie wiedział co nim wtedy pokierowało, bo nie zastanawiając się nad niczym, najzwyczajniej dosiadł się do dziewczyny. Przez chwilę milczeli, jednak czując woń dymu tytoniowego, coś ścisnęło go w gardle.
- Masz może zapalić? - dziewczyna bez słowa wyciągnęła ze swojej czarnej kopertówki paczkę miętowych papierosów, i wyciągnąwszy jednego, podała go chłopakowi wraz z zapalniczką. Po chwili siłowania się z podmuchami lodowatego wiatru, Zaynowi udało się odpalić truciznę.
- A Ty co tutaj tak sama siedzisz? - zapytał ponownie, rozglądając się dookoła. Z klubu dobiegały tylko odgłosy głośnej muzyki, częściowo wygłuszane przez ściany budynku. Pobliską drogą czasami przejeżdżały samochody. Wyjaśnieniem tego, była zdecydowanie późna pora. Poza ich dwójką, siedzącą na schodach, w pobliżu nie było ani jednego żywego ducha.
Dziewczyna niechętnie wzruszyła ramionami, co stanowiło jakże wyczerpującą odpowiedź. Przycisnęła filtr do ust, po chwili wypuszczając obłoczek toksycznego dymu.
- Równie dobrze, mogłabym zapytać Ciebie o to samo. - Odezwała się po chwili milczenie, głosem zupełnie wypranym z emocji.- Pewnie w środku czekają na Ciebie najlepsi kumple, z kolejną kolejką czystej. Pobalujecie do rana, wrócicie półprzytomni do domu, prześpicie cały dzień i będziecie jak nowo narodzeni. Waszym największym problemem będzie boląca głowa albo kasa na kolejną imprezę. Ach, te prawdziwe życiowe dylematy.-prychnęła pod nosem, wpatrując się w martwy punkt znajdujący się gdzieś przed nią.
Zayn nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ponieważ dookoła panowała ciemność. Słabe światła bijące od szyldu klubu, w bardzo małych ilościach docierały do miejsca, w którym aktualnie siedzieli. Na słowa dziewczyny, coś ścisnęło go w żołądku. Odetchnął głęboko, nerwowo zagryzając wargę.
- Słuchaj, jeżeli myślisz, że to wszystko jest moim jedynym problemem, to grubo się mylisz. Nie chciałem tutaj iść. Koledzy wyciągnęli mnie siłą, bo stwierdzili, że nie mogę ciągle siedzieć zamknięty w czterech ścianach. Nie interesuje mnie alkohol, ciągła zabawa czy też jednorazowe przygody. W sumie... sam nie wiem na czym mi zależy. - nie kontrolował słowotoku, wypływającego z jego ust. Nie zwracał uwagi, że mówi to wszystko dziewczynie, którą widzi po raz pierwszy na oczy i z którą prawdopodobnie nigdy się już nie spotka. - Nie wiem komu mogę ufać, moja praca zbyt wiele ode mnie wymaga, nie kontroluję już nic, co przecież powinno być normalne, bo przecież życie jest w naszych rękach, prawda? Jest mi najzwyczajniej ciężko. Potrzebuję chwili odpoczynku, której nie mogę dostać. To wszystko.
Po skończonym monologu, pokiwał nieznacznie głową, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą zrobił. Powiedział zupełnie obcej dziewczynie, co tak naprawdę gryzło go od przeszło pół roku. Ona usłyszała to, o czym nie mieli pojęcia nawet najbliżsi.
Ostatni raz zaciągnęła się nikotynową trucizną, by następnie przydeptać niedopałek butem i wyrzucić go gdzieś w bok. Ku jego zdziwieniu, odwróciła łagodnie głowę tak, by wbić swój wzrok w jego twarz. Przejeżdżające obok auto, lekko oświetliło jej twarz. W blasku bladego promienia, jej skóra wydawała się być niemal alabastrowa. Szeroko otwarte oczy był zupełnie czarne, jak bezdenna otchłań. Ciemne włosy opadały delikatnie na kruche ramiona, okryte tylko materiałem granatowej sukienki.
- Każdy się kiedyś gubi kolego. Niezależnie od wieku, pochodzenia, wykonywanej pracy czy też charakteru. W pewnym okresie życia dopada Cię najzwyczajniej kryzys, który jest próbą psychiki. Od Ciebie zależy, jak to wszystko potoczy się dalej.- jej wypowiedź przerwał dźwięk nadchodzącego połączenia, wydobywający się z torebki nieznajomej.
Wyciągnęła telefon i przykładając go do ucha, podniosła się z chłodnych schodów, oddalając się od nich kilka kroków. Malik chcąc nie chcąc, słyszał pojedyncze słowa prawdopodobnie wyrwane z kontekstu.
- Tak...jak to się mogło stać? Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Przestań tak mówić!... Zaraz będę.... Tak, nie ruszaj się stamtąd.- po tych słowach nacisnęła na podświetlony ekran i z powrotem wsunęła komórkę do torebki.
- Przepraszam, ale muszę już iść. - spojrzał na jej lekko przestraszoną twarz, próbując doszukać się jakiejkolwiek wskazówki, co mogło spowodować tak nagłą zmianę jej nastroju.
Poradzisz sobie. Jesteś silniejszy niż Ci się wydaje. - poklepała go po ramieniu. Zaraz po tym słychać było już tylko szybki stukot obcasów o betonowy chodnik. Nim Zayn zdążył się zorientować, nieznajoma biegła ile sił w nogach, wzdłuż pustej drogi, a zaraz zniknęła za zakrętem.

~*~

             Automatycznie się wzdrygnął, czując chłodne powietrze, przedostające się przez pochylone okno. Jeszcze raz spojrzał na jej pogrążoną w śnie twarz. Nie wyrażała emocji, zupełnie tak jak podczas ich pierwszego spotkania.
- Pamiętasz Liv? Od tego wszystko się zaczęło. - szepnął wpatrując się w poruszane delikatnym wiatrem gałązki drzew, które w większej części pozbawione były liści.
Jesień zawitała w Londynie na dobre, racząc mieszkańców jeszcze dłuższymi ulewami, chłodem poranków, bladym słońcem i melancholijnym humorem. To właśnie na jesień wszystko się zaczęło. Przesiadywali na parapecie wpatrując się w kolorowe liście, które pod wpływem promieni słonecznych mieniły się różnymi odcieniami bursztynu. Sączyli malinową herbatę, chodzili na długie spacery, rozmawiali o wszystkim i o niczym, lustrowali krople brudnego deszczu obijające parapet czy też wpatrywali się w gwieździste niebo, wdychając do płuc mroźne wieczorne powietrze.

            Jesień urzekła ich swoim urokiem, pozwalając na złamanie niewidzialnej bariery. Wśród kolorowych liści i chłodnych wieczorów na nowo odnajdywali siebie.





6 komentarzy:

  1. Płaczę! Biedny Zayn, nie wiem jak ale ona ma się obudzić w moim pięknym i magicznym świecie oni i Olivia są piękną szczęśliwą parą.
    Pisz dalej bo naprawdę ci to wychodzi i ze zdania na zdanie jest to coraz bardziej perfekcyjne ;___; kiedyś przeczytam twoją książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pożyjemy zobaczymy : ) Jeszcze cała historia przed nami, więc wiele może się wydarzyć. x

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle czarujesz kochana! Zgadzam się z osobą wyżej, niedługo będziemy ustawiać się w kolejce po twoje książki ;)
    Już czekam na dalszy ciąg ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym czarowaniem to nie przesadzajmy. I do książki też mi daleko, ale dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach Cię nie zawiodę : ) x

      Usuń
  4. Powtarzam to kolejny raz. Jesteś mega utalentowana! Uwielbiam czytać każde Twoje opowiadania. A książkę wydasz kiedyś na pewno :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Ci się podoba : ) Mam nadzieję, że dalej w jakiś sposób będą Ci się podobały te farmazony. I ciekawa jestem ja, długo wytrwacie ze mną przy nich. x :)

      Usuń