Słabe światło jarzeniówki rozświetlało szpitalny
korytarz. Wokół unosił się zapach środków dezynfekujących i różnego rodzaju
leków. Gdzieś w oddali słychać było pikanie specjalnych aparatur. Raz po raz
przez dało się widzieć przechodzące pielęgniarki, ubrane w białe uniformy,
wiozące pacjentów lub niosące wielkie kartoteki. Stukot butów o bladoniebieskie
płytki roznosił się echem po pomieszczeniu. Nienawidził szpitali.
Nienawidził ich za słabe kolory, odbierające jakąkolwiek radość z życia,
specyficzny zapach, który od razu drażnił jego nozdrza, przytłaczającą
atmosferę, przez którą na jego skórze automatycznie pojawiały się dreszcze.
Nienawidził ich przede wszystkim za to, że zdawał sobie sprawę z ciężkich
stanów pacjentów, cierpiących i umierających tuż za ścianą. Czuł się wtedy
wyjątkowo bezsilny, co najzwyczajniej go przytłaczało.
Tym razem było inaczej. Czekoladowe tęczówki
beznamiętnym wzrokiem wpatrywały się w przeciwległą ścianę. Nie przeszkadzały
mu odgłosy pracujących sprzętów medycznych, migające przed jego oczami lekarze,
ani ostry zapach. Dźwięki docierały do niego przytłumione. Nie reagował na
żaden bodziec. Bezcelowo obserwował jak wskazówki zegara szybko przemieszczają
się po jego tarczy, wskazując upływający czas. Czas, który tak bardzo chciał
cofnąć.
Przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy, by następnie
oprzeć je na kolanach i spojrzeć na wypolerowane płytki. Siedział w poczekalni
już czwartą godzinę. Nie zostały mu udzielone żadne informacje. Gdy za każdym
razem podchodził do pielęgniarek, by zdradziły mu chociaż, jaki jest jej
stan, wracał z tak zwanym kwitkiem. Bezradność stopniowo włamywała się do
jego serca, częściowo zagłuszając krzyk wewnętrznego bólu. Przez cały ten czas
zadawał sobie pytanie dlaczego? Dlaczego to zrobiła?
Pierwszą godzinę spędził na nerwowym przemierzaniu korytarza, siłując się z
nierytmicznymi uderzeniami serca. Druga godzina upłynęła mu na siedzeniu pod
ścianą i powstrzymywaniu łez bezradności cisnących się do oczu, natomiast
trzecią i czwartą przesiedział na niewygodnym plastikowym krześle, wodząc
nieobecnym wzrokiem dookoła, szarpiąc za rękaw szarej bluzy i stopniowo
izolując się od jakiegokolwiek wpływu otoczenia.
Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się. Gwałtownie
podniósł wzrok kierując go na wysokiego mężczyznę. Jego lekko siwe kosmyki
włosów opadały na pokryte zmarszczkami czoło. Kurze łapki pod podpuchniętymi
oczami, były ewidentną oznaką zmęczenia. Rozmawiał z lekarzem, stawiając
ciężkie kroki w kierunku wyjścia z oddziału. Jego twarz zdawała się być
skupiona, jednak podchwycone piwne spojrzenie zdradzało wszystko. Mężczyzna był
ogarnięty szokiem, który stopniowo ustępował miejsca załamaniu.
Widząc
zaistniałą sytuację, poderwał się z miejsca. Szybkim i zdecydowanym krokiem
przemierzał korytarz.
- I co z
nią? - zapytał na wstępie, pomijając zbędną w tej sytuacji ceremonię powitania.
- Zayn? -
siwy mężczyzna nie krył zaskoczenia. - Jeszcze tu jesteś? - Malik lekko
skinął głową.
- Niech mi
pan powie w jakim ona jest stanie!- podniósł błagalny ton głosu. Napotkał
spojrzenie czekoladowych oczu, jakby pytających, czy na pewno chce wiedzieć.
- Steven,
proszę. - wycedził przez zęby. Spencer westchnął głośno
- Proszę mu
powiedzieć panie doktorze. Ma prawo znać prawdę. - zwrócił się do
specjalisty, po czym ponownie przeniósł wzrok na Mulata. - Może lepiej usiądź
chłopcze. - Usadowili się na krzesłach. Chłopak z uporem wpatrywał się w twarz
lekarza, wzrokiem ponaglając go do udzielenia informacji.
- Olivia
jest w ciężkim, by nie powiedzieć, że krytyczny stanie – zaczął lekarz, by po
chwili się zawahać – Wzięła bardzo dużą dawkę mieszanki silnych leków, przez co
zostały uszkodzone jej narządy wewnętrzne. Możemy również mówić o wstrząsie
anafilaktycznym. Dodatkowo mocno się poturbowała upadając na ziemię. Udało nam
się zatamować krwawienie, wynikające z licznych rozcięć skóry prze odłamki
szkła. Karetka przyjechała w samą porę, ale uważam za cud to, że udało nam się
ją odratować.- Zaśmiał się cicho, kręcąc głową, jakby nadal nie wierzył, że
udało mu się tego dokonać. Twarz Malika z każdym słowem wykrzywiała się w
grymasie bólu, a jego poczucie winy coraz częściej dawało o sobie znać. Nie
spojrzał ani na pana Spencera, ani na lekarza. Najzwyczajniej nie miał odwagi.
- I jeszcze
jedno, Zayn. Dziewczyna jest w stanie śpiączki farmakologicznej, która
nie wiadomo jak długo potrwa. Nie wiemy również, czy na pewno uda nam się
ją wybudzić... - Ostatnie słowa uderzyły w jego świeże rany ze zdwojoną
siłą. Zaczął się rozpadać. Kawałek po kawałeczku.
~*~
Dźwięk specjalnych aparatur odbijał się od chłodnych
ścian opustoszałego pomieszczenia. Różne kreski wiły się po ekranie, pokazując
kolejne liczby. Ostatnie promienie letniego słońca przebijały się przez
zasłonięte szare kotary. Wokoło zalegała cisza, którą co jakiś czas przerywało
ostre pikanie.
Delikatnie uchylił drzwi i jednym ruchem wślizgnął się
do środka. Powiódł czekoladowym spojrzeniem przez całe pomieszczenie, by zaraz
zatrzymać się na zaścielonym białą pościelą łóżku, stojącym w rogu. Momentalnie
serce przyspieszyło rytmu, a gardło gwałtownie zostało ściśnięte. Machinalnie
złapał się za dłoń, która pod wpływem emocji zaczęła nienaturalnie drgać.
Zachłysnął się powietrzem, nie mogąc pozbierać myśli. Stał bez ruchu na samym
środku stosunkowo dużej sali szpitalnej, czując pieczenie w kącikach oczu i tę
wielką bezradność.
Leżała tam. Okryta białym materiałem, ułożona w rogu na małym
szpitalnym łóżku. Jej alabastrowa cera idealnie zlewała się ze śnieżną barwą
tkaniny. Kruczoczarne włosy w nieładzie okalały jej zastygniętą we śnie twarz. We
śnie? Każdy chciałby, aby to właśnie był sen. Żeby śniła jej się lepsza
przyszłość, aby przed oczami przebiegały jej najwspanialsze wspomnienia.
Tymczasem jej organizm toczył batalię o życie. Walczył ze wszystkich sił,
wspomagany kilkoma kablami i wenflonami wbitymi w aksamitną skórę. Na sam ten
widok automatycznie się wzdrygnął. Taka sytuacja zapewne nie wpływała
korzystnie na nią całą. Pod cienką warstwą alabastrowej faktury widoczna była
każda, nawet najmniejsza kosteczka. Wyglądała gorzej, niż wtedy kiedy
widział ją po raz ostatni.
Kilkakrotnie zlustrował jej słabą postać, kiwając cały
czas głową. Nie dowierzał. Przysiadł na krześle, stojącym zaraz obok
szafki. Spoglądał cały czas na jej łagodne rysy twarzy. Sine powieki zasłoniły
szare tęczówki, okalając się kołderką w postaci czarnych rzęs. Delikatnie
rozchylone, czerwone usta były całe popękane. Jej cera pozbawiona były tak
częstych, w jej przypadku, rumieńców. Taki widok wprawiał go w obłęd.
- Cześć Liv.
- zaczął
niepewnie- Jak się czujesz, Mała? - po tych słowach od razu prychnął pod nosem.
Bo niby jak miała się czuć? Pogrążone w stanie śpiączki farmakologicznej,
odcięta od otaczającego ją świata, pozostawiona sama sobie. Kolejna fala
poczucia winy uderzyła w jego rozszarpane wnętrze. Uświadamiał sobie, że to
jego wina.
Nieobecnym
wzrokiem powiódł w stronę przysłoniętych okien. Cały czas milczał, próbując
złożyć chociaż jedno sensowne zdanie. Wziął głęboki oddech, a niepohamowany
potok słów zaczął wydostawać się z jego ust:
- Miałem w
poczekalni trochę czasu i wiesz, dużo myślałem. Zawsze mówiłaś, że to
niewłaściwe żeby skupiać się dłużej na danej rzeczy. I mówiłaś, też że nie źle
jest wspominać. Teraz pewnie byś na mnie krzyknęła, że rozpamiętuję stare
dzieje, ale … pamiętasz kiedy się poznaliśmy? …
~*~
Przeciskał się między tłumem rozbawionych ludzi. Co
chwila tracił równowagę, przez nieświadomie popychające go osoby, więc
automatycznie łapał za ramiona pierwszego lepszego imprezowicza, chcąc jakoś
utrzymać się w pionie. Nie był wstawiony. W jego żyłach nie płynął żaden
alkohol, który w jakiś sposób mógłby go otumanić. Do nozdrzy dostawał się
zapach papierosów, wódki i potu. Duchota powodowała, że Zayn był najzwyczajniej
zmęczony.
- A Ty gdzie
się wybierasz? - nagle poczuł silną dłoń na swoim barku, która pociągnęła go w
swoją stronę. Stanął naprzeciwko lekko chwiejącego się Louisa.
- Wychodzę. - odparł
cicho, nie chcąc wdawać się w jakąś dłużą rozmowę. Wiedział, że nie będzie ona
łatwa chociażby na lekki stan nieważkości Tomlinsona, jak i również dość
nieprzyjemny nastrój jego samego.
- Daj spokój
stary! Zabawa dopiero się rozkręca, więc Cię nigdzie nie puszczę. - niebieskooki
chwycił Zayna za nadgarstek, chcąc pociągnąć go w stronę stolika, zajmowanego
przez resztę chłopaków.
- Nie mam
humoru Lou. Nie tym razem. - posłał mu przepraszające spojrzenie, z łatwością
wyswobadzając się z uścisku. Nim Louis zdążył ponownie otworzyć usta, Malik
szybko wyminął kilku zupełnie obcych ludzi, znikając za szklanymi drzwiami
klubu.
Chłodne jesienne powietrze uderzyło w jego ciało. Jego
rozgrzana skóra, nie było przygotowana na taką dawkę zimna. Zapiął do końca
zamek swojej czarnej bluzy, wciągając powietrze do nozdrzy. Zaczynały się
długie i chłodne wieczory, którymi zapewne niebawem zaczną towarzyszyć jeszcze
większe opady deszczu niż do tej pory. Liście zaczną spadać z drzew,
wprowadzając cały Londyn w nostalgiczny nastrój. Wszystko zacznie się
zmieniać. Nie lubił jesieni. Wydawała mu się nad wyraz przygnębiająca. Cała
ta ponura atmosfera odbierała mu chęć życia, prowokując do zostania w swoich
czterech ścianach z gorącą herbatą i jakiś dobrym filmem.
Zrobił kilka
kroków do przodu, stając tuż na skraju betonowych schodów. Kilka stopni niżej,
zauważył skuloną postać. Sam nie wiedział co nim wtedy pokierowało, bo nie
zastanawiając się nad niczym, najzwyczajniej dosiadł się do dziewczyny. Przez
chwilę milczeli, jednak czując woń dymu tytoniowego, coś ścisnęło go w gardle.
- Masz może
zapalić? - dziewczyna bez słowa wyciągnęła ze swojej czarnej kopertówki paczkę
miętowych papierosów, i wyciągnąwszy jednego, podała go chłopakowi wraz z
zapalniczką. Po chwili siłowania się z podmuchami lodowatego wiatru, Zaynowi
udało się odpalić truciznę.
- A Ty co
tutaj tak sama siedzisz? - zapytał ponownie, rozglądając się dookoła. Z klubu
dobiegały tylko odgłosy głośnej muzyki, częściowo wygłuszane przez ściany
budynku. Pobliską drogą czasami przejeżdżały samochody. Wyjaśnieniem tego, była
zdecydowanie późna pora. Poza ich dwójką, siedzącą na schodach, w pobliżu nie
było ani jednego żywego ducha.
Dziewczyna
niechętnie wzruszyła ramionami, co stanowiło jakże wyczerpującą odpowiedź.
Przycisnęła filtr do ust, po chwili wypuszczając obłoczek toksycznego dymu.
- Równie
dobrze, mogłabym zapytać Ciebie o to samo. - Odezwała się po chwili milczenie,
głosem zupełnie wypranym z emocji.- Pewnie w środku czekają na Ciebie najlepsi
kumple, z kolejną kolejką czystej. Pobalujecie do rana, wrócicie półprzytomni
do domu, prześpicie cały dzień i będziecie jak nowo narodzeni. Waszym
największym problemem będzie boląca głowa albo kasa na kolejną imprezę. Ach, te
prawdziwe życiowe dylematy.-prychnęła pod nosem, wpatrując się w martwy punkt
znajdujący się gdzieś przed nią.
Zayn nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ponieważ
dookoła panowała ciemność. Słabe światła bijące od szyldu klubu, w bardzo
małych ilościach docierały do miejsca, w którym aktualnie siedzieli. Na słowa
dziewczyny, coś ścisnęło go w żołądku. Odetchnął głęboko, nerwowo zagryzając
wargę.
- Słuchaj,
jeżeli myślisz, że to wszystko jest moim jedynym problemem, to grubo się
mylisz. Nie chciałem tutaj iść. Koledzy wyciągnęli mnie siłą, bo stwierdzili,
że nie mogę ciągle siedzieć zamknięty w czterech ścianach. Nie interesuje mnie
alkohol, ciągła zabawa czy też jednorazowe przygody. W sumie... sam nie wiem na
czym mi zależy. - nie kontrolował słowotoku, wypływającego z jego ust. Nie
zwracał uwagi, że mówi to wszystko dziewczynie, którą widzi po raz pierwszy na
oczy i z którą prawdopodobnie nigdy się już nie spotka. - Nie wiem komu mogę
ufać, moja praca zbyt wiele ode mnie wymaga, nie kontroluję już nic, co
przecież powinno być normalne, bo przecież życie jest w naszych rękach, prawda?
Jest mi najzwyczajniej ciężko. Potrzebuję chwili odpoczynku, której nie
mogę dostać. To wszystko.
Po skończonym monologu, pokiwał nieznacznie głową,
zastanawiając się nad tym, co przed chwilą zrobił. Powiedział zupełnie obcej
dziewczynie, co tak naprawdę gryzło go od przeszło pół roku. Ona usłyszała to,
o czym nie mieli pojęcia nawet najbliżsi.
Ostatni raz
zaciągnęła się nikotynową trucizną, by następnie przydeptać niedopałek butem i
wyrzucić go gdzieś w bok. Ku jego zdziwieniu, odwróciła łagodnie głowę tak, by
wbić swój wzrok w jego twarz. Przejeżdżające obok auto, lekko oświetliło jej
twarz. W blasku bladego promienia, jej skóra wydawała się być niemal
alabastrowa. Szeroko otwarte oczy był zupełnie czarne, jak bezdenna otchłań.
Ciemne włosy opadały delikatnie na kruche ramiona, okryte tylko materiałem
granatowej sukienki.
- Każdy się
kiedyś gubi kolego. Niezależnie od wieku, pochodzenia, wykonywanej pracy czy
też charakteru. W pewnym okresie życia dopada Cię najzwyczajniej kryzys, który
jest próbą psychiki. Od Ciebie zależy, jak to wszystko potoczy się dalej.- jej
wypowiedź przerwał dźwięk nadchodzącego połączenia, wydobywający się z torebki
nieznajomej.
Wyciągnęła
telefon i przykładając go do ucha, podniosła się z chłodnych schodów, oddalając
się od nich kilka kroków. Malik chcąc nie chcąc, słyszał pojedyncze słowa
prawdopodobnie wyrwane z kontekstu.
- Tak...jak to
się mogło stać? Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Przestań tak mówić!... Zaraz
będę.... Tak, nie ruszaj się stamtąd.- po tych słowach nacisnęła na
podświetlony ekran i z powrotem wsunęła komórkę do torebki.
- Przepraszam,
ale muszę już iść. - spojrzał na jej lekko przestraszoną twarz, próbując
doszukać się jakiejkolwiek wskazówki, co mogło spowodować tak nagłą zmianę jej
nastroju.
- Poradzisz
sobie. Jesteś silniejszy niż Ci się wydaje. - poklepała go po ramieniu.
Zaraz po tym słychać było już tylko szybki stukot obcasów o betonowy chodnik.
Nim Zayn zdążył się zorientować, nieznajoma biegła ile sił w nogach, wzdłuż
pustej drogi, a zaraz zniknęła za zakrętem.
~*~
Automatycznie
się wzdrygnął, czując chłodne powietrze, przedostające się przez pochylone
okno. Jeszcze raz spojrzał na jej pogrążoną w śnie twarz. Nie wyrażała emocji,
zupełnie tak jak podczas ich pierwszego spotkania.
- Pamiętasz
Liv? Od tego wszystko się zaczęło. - szepnął wpatrując się w poruszane
delikatnym wiatrem gałązki drzew, które w większej części pozbawione były
liści.
Jesień
zawitała w Londynie na dobre, racząc mieszkańców jeszcze dłuższymi ulewami,
chłodem poranków, bladym słońcem i melancholijnym humorem. To właśnie na jesień
wszystko się zaczęło. Przesiadywali na parapecie wpatrując się w kolorowe
liście, które pod wpływem promieni słonecznych mieniły się różnymi odcieniami
bursztynu. Sączyli malinową herbatę, chodzili na długie spacery, rozmawiali o
wszystkim i o niczym, lustrowali krople brudnego deszczu obijające parapet czy
też wpatrywali się w gwieździste niebo, wdychając do płuc mroźne wieczorne
powietrze.
Jesień
urzekła ich swoim urokiem, pozwalając na złamanie niewidzialnej bariery. Wśród
kolorowych liści i chłodnych wieczorów na nowo odnajdywali siebie.
Płaczę! Biedny Zayn, nie wiem jak ale ona ma się obudzić w moim pięknym i magicznym świecie oni i Olivia są piękną szczęśliwą parą.
OdpowiedzUsuńPisz dalej bo naprawdę ci to wychodzi i ze zdania na zdanie jest to coraz bardziej perfekcyjne ;___; kiedyś przeczytam twoją książkę ;)
Pożyjemy zobaczymy : ) Jeszcze cała historia przed nami, więc wiele może się wydarzyć. x
OdpowiedzUsuńJak zwykle czarujesz kochana! Zgadzam się z osobą wyżej, niedługo będziemy ustawiać się w kolejce po twoje książki ;)
OdpowiedzUsuńJuż czekam na dalszy ciąg ;)
Z tym czarowaniem to nie przesadzajmy. I do książki też mi daleko, ale dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach Cię nie zawiodę : ) x
UsuńPowtarzam to kolejny raz. Jesteś mega utalentowana! Uwielbiam czytać każde Twoje opowiadania. A książkę wydasz kiedyś na pewno :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że Ci się podoba : ) Mam nadzieję, że dalej w jakiś sposób będą Ci się podobały te farmazony. I ciekawa jestem ja, długo wytrwacie ze mną przy nich. x :)
Usuń