Gwieździste niebo rozpościerało się nad niewielką
polaną usłaną wilgotną trawą, a Tamiza leniwie płynęła w swoim korycie,
oblewając wyłożone betonowymi płytami brzegi. Jej mętna woda chlupała raz za
czas, przyjemnie rozbijając zaległą dookoła ciszę. Księżyc niczym nocy stróż
zawisł na ciemnym firmamencie zalewając swoim jaskrawym blaskiem wszystko
dookoła. Jego światło odbijało się milionem kryształowych punkcików od tafli
wody.
Londyn
zapadał w głęboki sen.
Zayn siedział na mokrej trawie, nie przejmując się, że
jego ulubiona bluza przesiąknie rosą. Chłód jesiennego wieczoru dotykał każdej
cząstki jego ciała. Wdychał spokojnie zapach świeżo skoszonej trawy połączonej
z wonią wilgotnego powietrza.
Na podkurczonych nogach opierał dłonie, w których
chował pobladłą twarz, nie reagując na jakiekolwiek bodźce otoczenia. Po chwili
jednak podniósł czekoladowe spojrzenie, nakierowując je na migoczącą taflę
Tamizy. Odetchnął głęboko, zagryzając wargę. Przed oczami pojawiła mu się
średniego wzrostu postać dziewczyny, która przysłania dłonią oczy, broniąc się
tym samym od słońca. Uśmiechała się szeroko znad grubej książki w poniszczonej
już oprawie. Na moment w uszach zabrzmiał mu jej dźwięczny śmiech, którego
przecież nie mógł wysłuchiwać tak często. Potrząsnął głową dopiero w momencie,
kiedy w ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Syknął pod nosem, zdając sobie
ponownie sprawę, że emocje wzięły nad nim górę. Tym razem zaowocowało to
rozciętą wargą.
- Weź się w garść - szepnął sam do ciebie, mentalnie
wymierzając sobie policzek. -Mimo że bardzo lubiła to miejsce, to jej tutaj
nie ma.
~~
Pierwszy śnieg pojedynczymi płatkami opadał na nagie
głowy przechodniów, pokrywając ulice oraz dachy cienką warstewką kołderki.
Stąpali po zaprószonym chodniku, ocierając się o siebie co chwila ramionami.
Grube kurtki skutecznie zabezpieczały ich ciała przed zmarznięciem. Obłoczki
pary wydobywały się spomiędzy ich ust, gdy tylko je uchylili by zaczerpnąć
powietrza.
Zayn z uwagą lustrował wszystkich przechodniów, zdając
sobie sprawę, że w każdym momencie może zostać rozpoznany. Nie wiedział, że
dzisiejszego dnia Livia zdecyduje się na spacer brzegiem Tamizy, która
niezależnie od pory roku była bardzo oblegana przez turystów.
Schodząc w jedną z uliczek wyłożonych kamiennymi
płytami odetchnął głęboko, karmiąc się nadzieją, że tutaj będzie mniej
uchwytny. Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę mentolowych papierosów, po czym szybkim ruchem odpalił
końcówkę, przykładając do ust filtr. Przyjemne ciepło ogarnęło jego wnętrze,
gdy toksyczny dym dostawał się do płuc. Po raz kolejny spojrzał przez ramię,
czy nie jest śledziony. Gdy tylko upewnił się, że wszystko jest w porządku,
szybko znalazł się przy boku Olivii, by dotrzymać jej kroku.
Szła spokojnie, z gracją stawiając nogi na popękanym
chodniku. Skostniałe z zimna dłonie miała schowane w kieszeniach zielonej
parki. Blada twarz pokryła się rumieńcem, a
spod gęstych rzęs duże oczy spoglądały na mijane gołe gałęzie drzew,
opuszczony plac zabaw dla dzieci i zepsutą już fontannę. Wszystkie te elementy
ogrodzone były zaniedbanym już żywopłotem.
Nagle można było wyczuć niewielki spad ścieżki.
Dziewczyna ostrożnie zeszła z małej górki, stając naprzeciwko rzeki. Zadarła
głowę ku górze, łapiąc kilka promieni przedzierających się przez zimowy chmury.
Wypuściła spomiędzy ust ciepłe powietrze, po czym podeszła do stojącej na
uboczu ławki.
Wyciągnęła
kościstą dłoń, przejeżdżając nią po zniszczonym drewnie, odgarniając tym samym
kilka płatków białego puchu. Strzepała kropelki powstałe na opuszkach palców,
po czym pociągnęła nosem, odwracając się w stronę Zayna.
- Witaj w moim miejscu – odezwała się z półuśmiechem
na ustach. Rozpostarła dłonie, chcąc nadać lepszy efekt temu co powiedziała. Po
chwili już siedziała na ławce, oplatając kruchymi ramionami swoje kolana i
szarymi tęczówkami lustrując jak lodowata woda obmywa zakole Tamizy.
Malik
podszedł kilka kroków bliżej, zostawiając na świeżym śniegu odciski swoich
butów. Po raz ostatni zaciągnął się papierosem, gasząc jego niedopałek
podeszwą.
- Tutaj? - zapytał zdziwiony, siadając obok Livii. W
odpowiedzi otrzymał lekkie skinienie głową.
Dziewczyna wyciągnęła twarz bliżej słońca, przymykając
powieki.
-To jest
moje miejsce - szepnęła prawie niedosłyszalnie. Oparł się plecami o twarde
drewno, odwracając głowę w jej kierunku.
- Myślałem, że Twoje miejsce jest tam w parku,
pamiętasz? - Prychnęła głośno pod nosem, uśmiechając się kpiąco, lecz nadal nie
otworzyła oczu.
- To źle myślałeś.
Po chwili położyła stopy na puszystym śniegu, sięgając
po paczkę papierosów. Zignorowała ostre spojrzenie Zayna, nerwowo zaczynając
przeszukiwać kieszenie, w poszukiwaniu zapalniczki.
Gdy jej nie znalazła, mozolnie wsunęła białą rurkę do
kieszeni, mrucząc pod nosem kilka przekleństw.
Malik rozglądnął się dookoła, dopiero zdając sobie
sprawę, że to miejsce jest wyjątkowo wyludnione. Zaniedbały żywopłot odgradzał
ich od popękanego deptaka. Ten odcinek Tamizy był chyba również rzadko
odwiedzany. Po drugiej stronie rzeki postawione były ceglane budynki pokryte
śniegiem, z kołyszącymi się na wietrze antenami. Ich ubogi wygląd utwierdzał
chłopaka w przekonaniu, że znajdują się na obrzeżach miasta.
Gdzieś w oddali dostrzegł grupkę ludzi przemykających
między alejkami. Jego wzrok spoczął jednak na wysokim mężczyźnie z
profesjonalnym aparatem fotograficznym w dłoni. Rozglądał się on na różne
strony ukradkiem zerkając na siedzącą na ławce parę.
- Kiepsko - bąknął Zayn, wstając na równe nogi. -
Zbierajmy się Liv. - Chwycił ją delikatnie za nadgarstki, ciągnąc tym samym do
góry. Napotkał jednak opór i zmuszony był na chwilę przystanąć.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - warknęła, zakładając
dłonie na piersi. Spojrzała na niego przymrużonymi oczami, nie dając za
wygraną. Robiąc krok w tył po białym puchu, ponownie usiadła na drewnianej
desce.
- Nie chcesz się chyba rozchorować, co? Robi się coraz
zimniej, a ja mam jeszcze pewną sprawę do załatwienia. Pojedziemy do mnie - westchnął,
wskazując dłonią ścieżkę, którą mieli podążyć z powrotem. Kiedy zauważył, że
dziewczyna nie reaguje, podszedł bliżej minimalnie się nad nią nachylając.
Ukradkiem zerknął jeszcze w stronę mężczyzny. Z niepokojem zauważył, że dołączyła
do niego jeszcze dwójka fotografów.
- No weź, Livia. Wiesz dobrze, że Cię tu nie zostawię,
więc nawet nie próbuj mnie przekonywać.
Panna Spencer przewróciła oczami i jak oparzona,
ponownie podniosła się do pionu.
- Co się z Tobą ostatnimi czasy dzieje, do jasnej
cholery? - krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze. - Trzymasz mnie jak na
smyczy. Skoro nie chcesz ze mną wychodzić, to nie rozumiem po co to
proponujesz. Sam sobie przecież poradzę.
Wyminęła Malika, powoli ruszając w kierunku ścieżki, a
on stał dalej przodem do ławki i wpatrywał się obojętnym wzrokiem w grupkę
mężczyzn, dodatkowo walcząc z wyrzutami sumienia atakującymi jego duszę.
Ponownie żałował, że nie powiedział jej prawdy na samym początku. Może by
zrozumiała. Może teraz byłoby wszystko łatwiejsze. Mógłby wychodzić z domu z
Livią u boku, wiedząc, że pomoże mu w razie interwencji paparazzich albo
natrętnych fanek. Mogliby razem ukrywać swoją znajomość, bawiąc się z
tabloidami w chowanego. Zamiast tego miał silny skurcz w żołądku, a szpony
kłamstwa zaczynały atakować sumienie.
Nagle para rąk zaczęła tańczyć mu przed oczami.
Zamrugał kilkakrotnie przecinając zimowe powietrze długimi rzęsami .
- Idziesz czy nie? Jeszcze przed chwilą bardzo Ci się
spieszyło.
Uśmiechnął się pod nosem, uświadamiając sobie, że tak
naprawdę brunetka się nie złości. Gdyby tak było, milczałaby cały czas nie
zwracając na nic uwagi i chłopak byłby zmuszony do pogodni za nią.
Szybko dorównał jej kroku, chowając tym samym dłonie
do kieszeni. Po chwili ciszy ponownie się odezwał, odchrząknąwszy wcześniej:
- Mam gorącą czekoladę.
- A ciastka
masz? - zapytała z udawaną obojętnością. Zamilkł na chwilę, uważnie skanując w
pamięci czy posiada w szafce jakieś łakocie.
- Coś się znajdzie.
- W takim razie możemy porozmawiać - zaśmiała się
melodyjnie, na co jej zawtórował.
~~
Brzęczący telefon kołysał się na stole w rytm cichej
muzyki. Westchnęła głośno, odrywając policzek od chłodnej szyby, pozwalając
tęczówkom, by od niespełna godziny po raz pierwszy zmieniły obiekt obserwacji.
By zostawiły w spokoju ten nieszczęsny śnieg prószący za oknem. Podniosła się
ociężale z marmurowego parapetu, wyplątując jednocześnie baletowe nogi z objęć
puchowego koca. Zrzuciła materiał niedbale na panele, kierując się w stronę
dzwoniącego aparatu.
Przejechała dłonią po wyświetlaczu, odbierając
połączenie i przykładając głośnik do ucha.
- Zayn? - zapytała. Po upływie zaledwie kilku sekund
do jej uszu dotarło głuche echo jej przyciszonego głosu, który wypłynąwszy z
jej ust odbił się od ścian pustego mieszkania.
-Cześć, Liv - przywitał się zachrypniętym głosem. -
Miałabyś czas, żeby przywieść mi z apteki jakiś lek na kaszel? - zapytał
łamiącym się głosem, po chwili zanosząc się z kaszlu.
Olivia otworzyła szerzej oczy, czując przypływ troski.
Ułożyła aparat między ramieniem a ramieniem, wsuwając w tym samym czasie na
nogi swoje kozaki.
- Daj mi piętnaście minut. Zaraz będę - powiedziała,
po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę. Bladymi dłońmi ubrała płaszcz i szczelnie
opatuliła się granatowym szalem. Złapała za torebkę wiszącą na wieszaku, by
wrzucić do niej telefon i paczkę papierosów. Przekręciła zamek w drzwiach i z
dźwiękiem obijających się o siebie kluczy, zbiegła po klatce schodowej.
Na miejsce dotarła pięć minut przed czasem.
Prawdopodobnie dzięki porze obiadowej i fatalnej jak na Wielką Brytanię pogodę,
dzięki której ulice były niemal wyludnione. Parkując samochód na podjeździe,
żwawym krokiem ruszyła w kierunku frontowego skrzydła.
Nawet nie starała się specjalnie zachowywać jak gość.
Weszła bez pukania, szybko ściągając z nóg buty i skostniałymi palcami zaczęła
męczyć się z guzikami płaszcza. Długie nogi prowadziły ją przez ciepłe
mieszkanie wprost do salonu, gdzie przed telewizorem, zakopany pod kołdrą z
milionem chusteczek leżał Zayn. Na stole prócz pilota znajdowało się kilka
kubków, krople do nosa oraz parę buteleczek z syropami.
- I kto tu mówił mi, że ma uważać na przeziębienie - zaczęła
na wstępie Livia, wchodząc głębiej do pomieszczenia.
Brunet od razu przekrzywił głowę, by podpuchniętymi
oczami spojrzeć na gościa. Na jego twarzy rozgościł uśmiech, jednak za chwilę
wykrzywił się w grymasie, widząc reklamówkę, którą przyniosła dziewczyna.
- Po co Ci to? - jęknął, czując palenie w gardle.
- Zaczynamy leczenie, a jak nie pomoże to zawiozę Cię
do lekarza - powiedziała obojętnie, kładąc zakupy na blacie i zdejmując z
ramion materiał płaszcza.
Przygotowała tabletki, wysypując je na szklany blat,
po czym przyniosła z kuchni szklankę wody, kładąc ją obok medykamentów.
- Pij - zaleciła, czekając aż Zayn wykona polecenie.
Do końca uporczywie wpatrywał się w spokojną twarz dziewczyny, nie chcąc
przyjąć lekarstw. Dopiero gdy zrobiła ostrzegawczy krok w jego stronę, poddał
się. Livia wyciągnęła z pudełka termometr, który również położyła na stole. Tym
razem chłopak nie stawiał oporu. Z uśmiechem satysfakcji na twarzy zebrała
brudne naczynia, zanosząc je do kuchni, by po chwili wrócić z koszem na śmieci,
wrzucając do niego zużyte chusteczki.
- Zostaw, ja się tym zajmę - wychrypiał Malik,
podnosząc się na łokciach, jednak szybko opadł z powrotem na kanapę, czując
nieprzyjemny ból w plecach.
- Nie po to jechałam przez pół Londynu, żebyś mógł zgrywać
ważniaka i sam w takim stanie sprzątać dom - powiedziała, układając zwinięte w
kłębek koce. Zaraz podeszła ponownie do chorego, odbierając od niego termometr.
Trzydzieści osiem kresek. Przełknęła głośno ślinę, spoglądając na pytającą
twarz Zayna. - A jak mi się stąd ruszysz, to obiecuję, że tego pożałujesz
-groźnie kiwnęła palcem, odwracając się, by poszukać w reklamówce silniejszego
leku.
Półmrok
zaczynał władać całą okolicą, odsyłając słońce wprost za linię horyzontu.
Olivia mętnym wzrokiem wpatrywała się w ostatnie promienie osiadłe na białym
puchu, które iskrzył się milionem kryształkowych światełek. Po tych kilku
tygodniach znowu poczuła troskę o kogoś. Sama była zaskoczona, że osobą o którą
się bała, był właśnie Zayn. Jednak nie mogła normalnie funkcjonować bez
sprawowania nad kimkolwiek opieki. Coś takiego zostało już dawno wryte w jej
podświadomość i ciężko było to zmienić. Poniekąd złamała swoje wcześniejsze postanowienie,
by nie nawiązywać bliższych relacji z kimkolwiek, co bardzo ją drażniło. Nie
chciała angażować się w jakąkolwiek znajomość, szczególnie teraz kiedy miała
tak ciężką sytuację. Jednak chłopak o brązowych tęczówkach okazywał jej tyle
troski i ciepła ile nie zaznała przez całe przeszłe cztery lata, a może nawet i
dłużej. Bo przecież od tego feralnego deszczowego wtorku minęły już cztery lata.
Była to dla niej zupełna odmiana, która nie ukrywając bardzo jej się podobała.
Wreszcie czuła, że ktoś rzeczywiście traktuje ją z szacunkiem i wreszcie się o
nią troszczy. W myślach postawiła sobie już mur, którego nie chciała
przekroczyć. Najzwyczajniej bała się kolejnego bólu, goryczy i rozczarowania.
Nigdy nawet nie tolerowała, że ktokolwiek wie o niej bardzo dużo. Zawsze lubiła
być w cieniu, nie wadząc nikomu swoją osobą. Postanowiła jednak, że z Zaynem
pozostanie w takich samych kontaktach w jakich teraz się znajduje. Niezbyt
blisko i niezbyt daleko.
Gwizd czajnika z powrotem postawił ją w zimnej
rzeczywistości. Wrzuciła do dwóch kubków torebki z żurawinową herbatą, po czym
zalała je wrzącą wodą. Po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny zapach, mile
otulający nozdrza. Złapała za uszy naczyń, po czym skierowała się w kierunku
salonu, gdzie podkurczywszy nogi usiadła w fotelu, nakrywając się kocem. Jeden
kubek podała Malikowi razem z termometrem, a wokół drugiego oplotła swoje
smukłe palce, wlepiając szare tęczówki w parującą ciecz.
Zayn oparł się plecami o skórzaną tapicerkę, biorąc
głęboki wdech. To pytanie już od
dawna zakotwiczone było w jego umyśle. Brakowało mu tylko odwagi by wypłynęło z
jego ust. Poniekąd obawiał się również jej reakcji, gdyż zdawał sobie sprawę
jak bardzo jest delikatna. Zacisnął usta w wąską linijkę, spoglądając na jej
zamyśloną twarz.
- Co się stało z Twoją mamą? - zapytał miękko.
Olivia gwałtownie podniosła wzrok, spinając
maksymalnie blade ciało. Dłonie mocniej zacisnęła na kubku, czując nagły
przypływ gorąca. Reakcja jej organizmu była zupełnie inna. Najzwyczajniej jej
twarz przybrała odcień kartki papieru, o ile było to ogólnie możliwe. Zmrużyła
oczy, pozbywając się nagromadzonych tam łez.
- Zginęła w wypadku samochodowym. Przecież już mówiłam
- szepnęła, kierując swoją twarz w stronę okna. Zapanowała między nimi cisza,
którą chłopak usilnie chciał przerwać.
- Czy możesz... - zawahał się - Czy możesz mi o niej
opowiedzieć?
Lekko skinęła głową koniuszkiem języka oblizując
spierzchnięte wargi. Odchrząknęła cicho, by po chwili intensywnego myślenia,
odezwać się.
- Moja mama była niesamowitą kobietą. Na dobrą sprawę
tylko jej w pełni mogłam ufać. Ona... ona była moim całkowitym przeciwieństwem
pod względem wyglądu i charakteru. Łączył nas tylko kolor włosów. Zawsze jej
zazdrościłam oliwkowej cery, dołeczków w policzkach i tych kobiecych kształtów.
Patrząc na mnie możesz wyobrazić sobie jak bardzo się różniłyśmy pod tym
względem. Mój wygląd pozostawia wiele do życzenia. - Tutaj Zayn prychnął pod
nosem, posyłając jej kpiące spojrzenie, które całkowicie zignorowała. - A jej
oczy... jej oczy były takie duże i niebieskie. Jak w nie patrzyłeś, nie dało
się nie pomyśleć nad ich intensywnością. I tego chyba jej najbardziej
zazdrościłam, bo moje są szare. Zwyczajne, bez wyrazu. Chociaż w ciemnościach
niekiedy są czarne. Zawsze na mnie troskliwie patrzyła, co w pełni wystarczyło
żeby mnie pocieszyć - powiedziała spokojne, uśmiechając się szeroko. - Pod
względem charakteru też się bardzo różniłyśmy. Mama radziła sobie ze wszystkim.
I z pracą, i z domem, i z hobby. Ludzie ją zawsze szanowali, chcąc podjąć
współpracę. Zawsze była duszą towarzystwa. Potrafiła postawić na swoim mimo
wszystko i nigdy, ale to przenigdy nikomu nie ulegała. A ja... uch, no cóż. - wzruszyła ramionami.
Zaczęła opuszkami palców wodzić po porcelanowych
zdobieniach, wbijając paznokcie w każde zagłębienie. Czuła się niezwykle podle
rozmawiając o swojej ukochanej, zmarłej mamie z praktycznie obcą osobą.
Pieczenie w kącikach było już nieznośne, więc gwałtownie potrząsnęła głową,
spoglądając na zamyślonego Zayna.
- A co z wypadkiem? - ponownie zadał pytanie, które
niczym ostrze, ponownie naznaczyło niewidzialny znak na jej bolącym sercu. Nie
wiedziała jak na to pytanie odpowiedzieć, czego efektem było co chwilowe
otwieranie i zamykanie ust.
- Mama miała romans - wymamrotała, przykładając dłoń
do twarzy. - Nie układało jej się z ojcem już od pewnego czasu, ale cały czas
myślałam, że wyjdzie to jakoś na prostą. Później odkryłam, że ma jeszcze kogoś.
Ale szczerze, nigdy nie miałam jej tego jakoś specjalnie za złe. Tata nie
poświęcał jej wyjątkowo dużo czasu. Mijali się w wejściu, zamieniali może parę
zdań. To wszystko. I wiem, że później unikali się specjalnie. On zaczął
popijać. Nie do takiego stopnia jak w ostatnim czasie, ale jednak. Mama miała
tego dość, ale cały czas ukrywała tego drugiego faceta. Ja wiedziałam o
wszystkim, ale jakoś nigdy nie miałam ochoty, żeby z nim pobyć przez dłuższy
czas. To była tylko sprawa mamy. Aż w końcu nie wytrzymała i złożyła papiery
rozwodowe. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić i zaczął robić jakieś awantury.
Ona jednak postanowiła się nie wyprowadzać, ze względu na mnie, żebym pobyła
jeszcze trochę z tatą. Pomijam to, że większość czasu spędzała u tego drugiego.
We wtorek przyjechała do mieszkania i zaczęła gotować obiad. Przyszedł ojciec,
który nie mógł się na nogach utrzymać. Po kłótni znowu wyszedł, a mama
zapłakana powiedziała, że mam się spakować, że to nie ma sensu. - W tym momencie
nie mogła już powstrzymywać łez. Gorące krople moczyły jej blady policzek,
skapują na materiał ciemnej bluzki. Zayn poczuł ścisk w gardle, który z każdym
wypowiedzianym przez Livię zdaniem się pogłębiał. Mimo to nie przerwał jej
monologu. - Kazała mi wtedy poczekać godzinę, żeby mogła załatwić kilka spraw i
się wyprowadzamy. Czekałam godzinę, dwie, cztery. Dzwoniłam, ale nikt nie
odbierał. Wtedy położyłam się na łóżku i zasnęłam. Obudziły mnie głosy z
kuchni. Myślałam, że wróciła, więc się tam udałam. Pamiętam jak prawie nogi mi
wrosły w ziemię, kiedy zobaczyłam tam trójkę policjantów, sąsiadkę i ojca
siedzącego na krześle. Chyba już zdążył wytrzeźwieć, bo nawet się nie chwiał - zaśmiała
się gorzko przez łzy. - Jak mnie tylko zobaczył, od razu podbiegł i zaczął mnie
tulić. Nie wyrywałam się, bo byłam tak rozespana, że nie miałam na to siły.
Zapytałam tylko, gdzie jest mama, bo miała przyjechać. Wtedy.... - chlipnęła
cicho, zatykając dłonią usta - wtedy powiedział, że już nigdy nie
przyjedzie.
Zayn wpatrywał się w nią jak osłupiały. W jego ciemnych
tęczówkach widać było ból i współczucie. Wtedy dziękował ze wszystkich sił
losowi, że ma kochającą rodzinę, oboje rodziców oraz swoje, nie zawsze do
zniesienia, rodzeństwo. Odrzucił koc na bok, po czym przysiadł na oparciu
fotela, w którym siedziała Livia, oplatając ją tym samym ramieniem. Ona jednak
gestem ręki, go powstrzymała, szybko wycierając mokrą strużkę z policzków.
Pociągnęła nosem, po czym kontynuowała:
- Nie pamiętam co było dalej. Nie pamiętam pogrzebu,
nie pamiętam tygodnia po pogrzebie. Ogólnie pierwszy miesiąc mam jak za mgłą.
Wiem, że ojciec obiecał, że będzie już lepiej, że nie da mnie skrzywdzić i się
za siebie weźmie. Wszystko było dobrze przez pół roku. Później dowiedział się o
romansie i zaczął się obwiniać, że mama zginęła przez niego. Tak zaczęło się
jego chlanie na umór - dokończyła szeptem i szybko zerwała się z fotela.
Duszkiem wypiła zimną już herbatę, odnosząc kubek do kuchni. Wróciła po chwili
ponownie z wymalowaną obojętnością na twarzy. Poprosiła, by Zayn oddał jej
termometr. Spojrzała na kreseczki i w duchu się uśmiechnęła.
- Lekarz już chyba nie będzie potrzebny.
Karmelowe tęczówki z uwagą lustrowały jej sylwetkę,
gdy ubierała płaszcz oraz szczelnie chowała łabędzią szyję pod grubym
materiałem. Od momentu kiedy wyjawiła chyba swój najbardziej bolący sekret, w
ogóle się nie uśmiechnęła. Podała mu tabletki, zrobiła kolację i poinformowała,
że na nią już czas. Na nic zdały się namowy, żeby została. Czy tak i tak
postanowiła na swoim. A mówiła, że nie jest podobna do matki.
- Przykro mi. - Podniosła szare spojrzenie wprost na
jego lekko zakłopotaną twarz.
- Nie potrzebuję Twojej litości, Zayn. Chociaż
szczerze, to dalej nie mogę się z tym pogodzić. To cały czas wraca - szepnęła,
zapinając ostatni guzik.
- Czasami się nie akceptuje tego, że ktoś zmarł,
może dlatego, że tak naprawdę nie zmarł. No, może nie całkowicie.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Tak.
- Jeśli zmusiłabym Cię do powiedzenia prawdy, czy to
właśnie byś powiedział?
- Powiedziałbym, że dobrze jest mieć nadzieję. Czasami
tylko ona trzyma mnie przy życiu.*
Pokiwała głową, zagryzając policzek od wewnątrz.
- Dobranoc, Zayn - powiedziała spokojnie i po chwili
zniknęła za mahoniowymi drzwiami.
*The
Vampire Diaries s04e15
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz