sobota, 19 lipca 2014

8.



Od autorki: Cześć, misie! Jak mi żyjecie? Dawno nie było jakiegoś biadolenia i mam wrażenie, że Was zaniedbałam. Mówicie zaraz, co tam słychać i jak mijają wakacje! U Was też tak gorąco? We środę rocznica! Czujecie to? Kolejny rok nam przeleciał! Ale o tym nie teraz. Pochwalę się Wam, że wreszcie(!!!) dorwałam „If I stay”(!!!!!)  i, rany boskie, rozpadłam się na małe kawałeczki. Co prawda, chyba trochę tę książkę przeceniłam, ale podbudowałam się oglądaniem zwiastuna ekranizacji i teraz nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jeżeli macie jakieś pozycje książkowe do polecenia, to dawajcie znać! Chętnie dorzucę kilka tytułów do mojej listy. I chyba to tyle. Wracając do najważniejszego punktu, mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Enjoy i miłego wieczoru! : )

~


Zielone kreski biegały na czarnym ekranie aparatury, wydając przy tym uciążliwe pikanie. Kuleczka niebieskiego długopisu sunęła po białej kartce zostawiając za sobą kolejne zygzaki układające się w słowa. Na moment podniósł głową wdychając przez nozdrza ostre, szpitalne powietrze i spojrzał na bladą twarz. Uśmiechnął się przelotnie na świadomość, że stan Livii nie uległ pogorszeniu oraz że jak na razie nic jej nie grozi, po czym z powrotem zaczął skrobać niezgrabne słowa na papierowym materiale.
Już od dawna postanowił założyć notes, w którym pisałby wszelakie refleksje nasuwające się podczas tego grobowego okresu w jego życiu. Akurat padło na niewielki notatnik oprawiony w brązową imitację skóry, z długą nitka zakończoną koralikiem, którą spokojnie można było przewiązać całą oprawkę, by pożółkłe kartki nie zdołały się wydostać. Koślawe pismo pokryło już większą część pamiętnika, jednak nie zdołał chociażby w połowie wyrzucić z siebie tego, co cały czas napastowało i katowało myśli.
Na dobrą sprawę co mogłoby stać się z tym notesem kiedy wszystko zostałoby już przelane na szorstki papier? I czemu to właściwie miało służyć, prócz wypuszczeniu bezsensownych myśli zagubionego człowieka z nikotynowym nałogiem i wielką pustką w miejscu serca? Nie był w stu procentach pewien czy nie wyrzuci go wprost do żarzących się języków ognia podczas jednego z zimowych wieczorów czy jednak zakopie gdzieś na dole szafy z małym pudełeczku tak, by żaden intruz nie mógł poczuć tego, przez co aktualnie przechodził.
Długie godziny rozmyślań jednak nie poszły na marne. Po trzech kubkach herbaty i kilku papierosach doszedł do wniosku, że robi to dla niej. Zapisuje dla niej te wszystkie słowa, by w pełni poznała to wszystko co działo się podczas jej nieobecności. Już przed oczami miał wyraz jej uśmiechniętej twarzy, kiedy to opowiadałby jej jak musiał szukać nowego kompletu talerzyków deserowych niemal po całych wyspach brytyjskich tylko dlatego, że przez nieuwagę strącił te najbliższe sercu jego matki z niewielkiego segmentu lub kiedy tłumaczyłby się dlaczego nagminnie się spóźniał na wszelakiego rodzaju wyjścia czy spotkania. Wtedy zapewne próbowałaby powstrzymać śmiech zakrywając usta dłonią. Pokręciłaby głową, uderzając go delikatnie w ramię oraz powiedziałaby coś na kształt „zginiesz kiedyś beze mnie”. Bo przecież za każdym razem to właśnie ona go pilnowała. Nieświadomie, bo nieświadomie, ale jednak była dla niego jak stróż.
Stróż o kruczoczarnych włosach, stalowych oczach, popękanych wargach i kościach obleczonych alabastrową skórą, któremu wyskubano pióra ze skrzydeł, tym samym przygważdżając do ziemi. Stróż niemogący się schronić przed okrucieństwem świata zamknięty w ciele dwudziestoletniej dziewczyny. Stróż, którego gorzkie łzy obmywały porcelanowe policzki i wsiąkały w materiały wełnianych swetrów.
Wiele razy do podświadomości Zayna pukały słowa Livii, których ze wszystkich sił chciał nie pamiętać. „Umrę Ci kiedyś, a Ty nawet nie będziesz o tym wiedział. Najzwyczajniej mnie tu nie będzie, a Ty tego nie zauważysz. Bo przecież nie będzie żadnej różnicy. Będziesz codziennie rano parzył brzoskwiniową herbatę, wychodził na spacery, spotykał się ze znajomymi, czytał książki i kładł się spać. Nic nie zmieni się w tym Twoim spokojnym życiu. Ubędzie tylko jednej nic nieznaczącej duszy.”
Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła. Minął praktycznie miesiąc odkąd ostatni raz spojrzał w jej wiecznie zaszklone oczy, a on już tęsknił za każdą jej cząstką. Ale przecież nie umarła. Jeszcze była przy nim. Leżała na chudawym łóżku szpitalnym, ale zawsze była w tym samym pomieszczeniu co on. Mógł złapać ją za rękę, czy też pogładzić po bladym policzku, czego nie robił zbyt często, ze strachu przed zrobieniem jej krzywdy. Tak czy inaczej mimo jej wcześniejszych słów, które powtarzała jak mantrę przez niemal całą ich znajomość, czuł się niesamowicie pusty i samotny. Jakby z jego, nie – spokojnego, a pełnego zawirowań życia, zniknęło słońce.
W pewnym momencie drzwi do sali otworzyły się, powodując przepływ chłodnego powietrza prosto z korytarza do nagrzanego pomieszczenia. Malik podniósł przekrwione oczy w stronę źródła hałasu, protekcjonalnie sprawdzając kto zdecydował się pojawić w tym pełnym cierpienia budynku.
Jego czekoladowe tęczówki zawiesiły się na wysokim mężczyźnie o lekko siwych już włosach. Wypłowiałe, brązowe kosmyk opadały na pokryte zmarszczkami czoło minimalnie je zasłaniając. Lewa dłoń była zajęta przez żółtą reklamówkę, natomiast w prawej trzymał bukiecik polnych kwiatów.
Westchnął zamykając za sobą drzwi i omiótł piwnym spojrzeniem całe pomieszczenie.
- Och, witaj Zayn - powiedział, uśmiechając szeroko, co spowodowało ukazanie się kurzych łapek w okolicach oczu.
-Dzień dobry, Steven - odparł, wstając z miejsca.
Spencer wstawił kwiaty do wazonu, tłumacząc szybko, że gdy Livia była mała, zawsze lubiła zbierać kwiaty z łąki za domem babci albo cioci Amelii i takie przyzwyczajenie jej już chyba zostało na dobre, ponieważ o wiele bardziej ceniła mieszankę drobnych kwiatuszków z polany niżeli specjalnie hodowane róże, którymi nigdy mimo wszystko nie gardziła.
Po typowym wymienieniu zdań odnoście samopoczucia czy też pogody, zległa między nimi cisza. Nie była ona niezręczna. Bardziej refleksyjna. Od pewnego czasu za każdym razem kiedy Malik znajdował się w szpitalnej sali z kimś znajomym, nie był skory do rozmów, podobnie jak osoba odwiedzając. Może znaczną rolę odgrywało tutaj onieśmielenie pogrążoną w śpiączce Livią, a może najzwyczajniej nikt nie wiedział co powiedzieć, widząc na własne oczy taki stan rzeczy.
Trwali tak dość długo. Cisza była przerywana przez pracę aparatury oraz głębokie oddechy każdego z nich. Ojciec Livii co chwila pociągał za swoje blade kosmyki włosów, z zaciśniętymi wargami wpatrując się w przymknięte powieki córki.
- Wiesz, Zayn - odezwał się wreszcie, przechylając nieznacznie głowę w stronę siedzącego obok chłopaka.- Jeżeli o Ciebie chodzi, to nie mogła trafić lepiej. - Tutaj pan Spencer zawahał się na chwilę, walcząc z wielką gulą w gardle, która uniemożliwiała dalszą rozmowę. - Wiedziałem, że będziesz z nią do samego końca.
Zayn zamrugał kilkakrotnie zupełnie zbity z tropu. Nigdy by się nie spodziewał, że usłyszy takie słowa od kogokolwiek z rodziny Olivii, a już z pewnością nie po tym co się stało. Cały czas żył w przeświadczeniu, że Steven zabroni mu zupełnie odwiedzać córkę i zerwie wszelakie kontakty, a to stanie szarookiej będzie musiał dowiadywać się przez wypytywanie pielęgniarek. Tak się jednak nie stało.
Brunet pokręcił głową, przywołując się do porządku.
- Ona jeszcze do nas wróci. Zobaczysz. - To mówiąc, zamknął jej chudą dłoń w swojej, opiekuńczo wodząc kciukiem po jej zewnętrznej stronie.
-Jest silna jak matka - szepnął jeszcze starszy mężczyzna, by po chwili wstać z niewygodnego krzesełka i przenieść się w stronę okna.
Źrenice wędrowały po parkingu znajdującym się pod oknem, co jakiś czas przeskakując na piętrzący się naprzeciwko kolejny budynek. Spencer oparł się dłońmi o chłodny parapet, opuszczając głowę w dół. Nieobecność córki ciążyła mu coraz bardziej i w dalszym ciągu nie mógł w pełni zaakceptować tragicznych wydarzeń. Jednakże był chyba jedną z niewielu osób, która w jakimś stopniu się z nimi pogodził i uważała je za realne. Poniekąd zdawał sobie sprawę, że psychika Olivii zaczynała się osłabiać już od momentu, kiedy została ona poinformowana o rozwodzie rodziców. Jego zjawianie się w domu, podczas gdy w żyłach buzował nadmiar alkoholu również odbijało się negatywnie na ogólnym samopoczuciu i światopoglądzie. Zadawał jej ból każdym swoim powrotem, krzyknięciem czy też podniesieniem ręki. Nie było go przy niej, a przynajmniej nie w stanie świadomości, w najcięższych chwilach jej życia. Nie był dla niej podporą, a nawet dodatkowo kładł jej kłody pod nogi swoim postępowaniem. Szkoda tylko, że uświadomił sobie to tak późno. Zbyt późno.
Livia musiała szybko dorosnąć. Po utracie matki nie miała zbytniego wyboru, jednakże dodatkowo ciężka sytuacja z ojcem znacząco wywarła na niej presję i konieczność takiego posunięcia. Jednak co ona mogła? Przecież miała wtedy niespełna szesnaście lat i brak jakiejkolwiek pewności siebie. Wszystkie wydarzenia zmusiły ją do szybkiej przemiany z nastolatki w dorosłą kobietę, co nie mogło się obejść bez skutków ubocznych. Po zrozumieniu swoich błędów, Steven zaczął obwiniać się, że nie pomógł jej walczyć z pochłaniającą ją depresją. Ale co to mogło dać? Przecież wyrzuty sumienia nie są w stanie naprawić wszystkiego.
Wypuścił ze świstem powietrze z ust i podniósł piwne spojrzenie na taflę szyby.
- Gdybym tylko mógł cofnąć czas... gdybym dał Dianie to, na co zasługiwała... gdybym nie rozegrał tego wszystkiego jak skończony dupek, nie byłoby tego wszystkiego teraz. Nie straciłbym żony, nie miałbym nałogów, nie musiałbym krzywdzić córki, a już z pewnością nie doprowadziłbym jej do takiego stanu w jakim teraz się znajduje. Wszystko byłoby inaczej - bełkotał nieskładnie, z każdym zdaniem zaciskając mocniej powieki.
Zayn okręcił się na krześle przez chwilę wpatrując się w grabioną sylwetkę mężczyzny, by po chwili również podnieść się z miejsca i stanąć kilka centymetrów od niego.
- Nie można cofnąć przeszłości. Stało się i trzeba się z tym niestety pogodzić. Może i to samolubne, ale gdyby nie było tych wszystkich wydarzeń, nie spotkałbym jej. Nie miałbym podpory i z pewnością stoczyłbym się jeszcze bardziej.
- Jaki to wszystko ma sens, skoro właściwie nie ma jej teraz z nami? - zapytał rozpaczliwie, spoglądając w puste oczy Malika.
- Nie wiem... nie mam pojęcia - szepnął, przeczesując palcami sterczące kosmyki włosów. - Ale wiem jedno. Livia nie chciałaby, żeby to tak wyglądało. Żebyśmy my  tak wyglądali. Nie darowałaby sobie wiedząc, co się z nami teraz dzieje.

Więc dlaczego w to brniemy?

~~

Trzask wrzącego oleju na rozgrzanej patelni wypełniał całe pomieszczenia, razem z szumem pochłaniacza kuchennego tworząc ogromny hałas. Ze zwisającą z ramienia ścierką, Livia szybko założyła pukiel włosów za ucho i ponownie wróciła do krojenia obranych już ziemniaków w pojedyncze paseczki. Pod nosem nuciła jedną ze swoich ulubionych piosenek, którą pamiętała jeszcze ze swoich beztroskich czasów.
Aktualnie nie miała nawet czasu na włączenie radia czy też telewizji, a kiedy wygospodarowała chwilę wolnego, włączała pierwszy lepszy film na swoich czarnym laptopie, bądź też zanurzała nos w książkach.
Przetarła nadgarstkiem czoło i za pomocą metalowej łapki, ściągnęła z ognia pierwszą porcję frytek.
- Zayn! - wrzasnęła, próbując przekrzyczeć słuchową zaporę. - Daj już spokój tym moim pracom, bo nie ma tam nic ciekawego! I jak zaraz nie wyjdziesz z tego pokoju, to resztę będziesz gotował sam! - zagroziła, wyginając się w stronę drzwi do swojej sypialni.
- Sekundę! - Rozbawiony głos Malika dotarł do niej zupełnie wyciszony. Biorąc pod uwagę obecną sytuację przewróciła oczami i zachichotała pod nosem.

Zapach jaśminowej pościeli za dobre zaległ między ścianami niebieskiego pokoju, a przez uchylone okno wlatywało mroźne powietrze, dodatkowo ochładzając cały wystrój. Żółta lampa rozświetlała całe pomieszczenie i bawiła się z kloszem w kształcie kielicha kwiatu, dzięki niemu rzucając na panelową podłogę zabawne cienie.
Czując chłód zimy, Zayn odłożył na biurko kolejny z portretów i chwytając za metalową rączkę, szczelnie zamknął okno. Odwracając się, niechcący strącił z biurka trzy ołówki, które bezradnie spadły na twardą podłogę. Z kuchni dobiegły pomruki Livii, na co minimalnie się skrzywił, doskonale zdając sobie sprawę, że grzebiąc w jej rzeczach już wystarczająco nadwyręża jej cierpliwość. Z kilkoma ostrymi słowami schylił się, by podnieś upadłe rzeczy. Już miał się podnosić do pionu, kiedy jego uwagę przykuły bladoróżowe wstążki, wystające zza drzwi szafy. Prawdopodobnie by ich nie zauważył, gdyby nie ich kolor, tworząc kontrast dla chłodnego wystroju sypialni.
Szybko zaglądnął przez drzwi, upewniając się, że brunetka nie wpadła jeszcze na pomysł zrobienia kontroli i spokojnie w dalszym ciągu smaży ich kolację, na którą notabene sam się wprosił. Gdy upewnił się, że nic nie jest mu w stanie przeszkodzić, spokojnie uklęknął przed białym meblem i najciszej jak tylko umiał, otworzył drewnianą powłokę. Na jego szczęście nie wydała ona ani jednego skrzypnięcia. Na dole szafy znajdowało się kilka pudeł, kilka starych notesów, pełno teczek-jak sam się domyślał z pracami- oraz różnego rodzaju bloki. Z wieszaków lały się materiały ubrań przesiąknięte subtelnym zapachem perfum szarookiej.
Powolnym ruchem podnosił wszystkie napotkane przeszkody, robiąc tym samym jak najmniejszy hałas. Po precyzyjnym przesunięciu wszystkich szpargałów, różowe wstążki okazały się prowadzić do zdartych, baletowych butów. Otworzył szeroko oczy w pełni zszokowany swoim odkryciem. W tamtym momencie znalazł odpowiedź, dlaczego Olivia poruszała się z taką gracją i dlaczego była tak delikatna. Nie mógł zrozumieć jednak dlaczego nie pochwaliła się swoją pasją, a wręcz zataiła ją przed nim. Chociaż wnioskując po stanie point, były one bardzo zaniedbane, a na myśl Zaynowi przyszło nawet określenie, że zostały one wręcz porzucone.
Przed bursztynowymi tęczówkami pokazał się obraz alabastrowej skóry wirującej po wypolerowanym parkiecie otoczonym ogromną ilością luster. A może Livia nie powiedziała mu o balecie, bo miała konkretny powód, tak jak w przypadku ojca, matki czy też przemocy? Chyba że najzwyczajniej chciała to zachować dla siebie. Nie wiedział jak ma o wszystko zdefiniować, dlatego też ostrożnie ukrył obuwie i zamknął szafę, ruszając do kuchni.
`Na pierwszy ogień chciał nawiązać temat o tańcu lub czymkolwiek, co mogłoby sprowokować dziewczynę do wspomnienia o swoim hobby, jednak gdy tylko przed oczami rozbłysły mu szare tęczówki, w których widać było jeszcze ból po ostatnich wydarzeniach, najzwyczajniej odpuścił. Nie poruszać tematu, którego podłoża zupełnie nie znał. Mogło się to skończyć kolejnymi litrami łez i cichym szlochem tłumionym przez materiały grubych swetrów, czego ze wszystkich sił chciał uniknąć. Czerwona lampka w jego umyśle skutecznie odwlokła temat baletu gdzieś na krańce jego umysłu.
Resztę wieczoru spędzili siedząc na kanapie w niewielkim salonie, oglądając mało zabawny kabaret i pochłaniając czwartą już z rzędu patelnię frytek.
- Podaj mi keczup - odezwał się Zayn z buzią pełną jedzenia.
- Magiczne słowo - sapnęła brunetka, zakładając ręce na piersi.
- Keczup.
- Magiczne słowo, Malik - powtórzyła się lakonicznie. Widząc jej wyraz twarzy przewrócił oczami, sięgając po stojącą na drugim końcu stołu butelkę.
- Ech, sam sobie wezmę.
- Nie fatyguj się. Użyczę Ci swojej porcji - uśmiechnęła się sztucznie, wyciągając w jego kierunku zamoczony w czerwonym dodatku pasek ziemniaka. Pech chciał, że w tym samym momencie brązowooki niefortunnie się zachwiał, zniżając się na tyle, że czubek frytki wylądował dokładnie na jego nosie.
- Ups - zachichotała Livia, przykładając dłoń do ust.
-Ja Ci zaraz powiem „ups” - warknął rozbawiony.
Opuszką palca ubrudzoną keczupem szybko przejechał po jej bladym policzku.
- Teraz jesteśmy kwita - podsumował z uśmiechem na ustach.
- Jak tam chcesz - odparła między spazmami śmiechu. Dostała tak panicznego ataku, że aż musiała łapać się za bolący brzuch. Ze wszystkich sił chciała przywrócić poważny wyraz twarzy, co niestety jej nie wychodziło.
- Co Cię tak bawi? - zapytał wreszcie, unosząc jedną brew do góry. Widząc ją w takim stanie, sam próbował nie wybuchnąć rechotem, co również przychodziło mu z trudnością.
- Po prostu ... po prostu ... po prostu wyglądasz jak klaun - wreszcie wydusiła z siebie to jedno zdanie, kiedy udało jej się zaczerpnąć świeżego powietrza. Palcem starła pojedynczą łzę śmiechu, która poturlała się po poliku i wygodnie usiadła na dywanie, krzyżując pod sobą nogi.

- Bardzo śmieszne, wiesz?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz