niedziela, 28 września 2014

12.

       
And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it.



 Chłodna płachta szyby oddzielająca salę Livii od szpitalnego korytarza została nawiedzona przez odbijającą się, zmęczoną twarz Zayna. Ciężkimi krokami podszedł do szklanej powierzchni z plastikowym kubeczkiem parującej, gorącej czekolady. Stary automat stojący kilka metrów dalej zawarczał jeszcze usypiając się po wykonanym zadaniu, a ścieżka od niego aż po miejsce w który stał chłopak została naznaczona aromatycznym, słodkim zapachem.
            Mocząc wargi w cieczy, Malik  skupił się na chudej dłoni bezwładnie leżącej na wykrochmalonym prześcieradle. Z trudem przełknął zawartość ust, a wnętrze jego żołądka niebezpiecznie się zakołysało. Po chwili jednak wszystko wróciło do względnej normy, o ile tak można nazwać ten stan. Brunet stał w miejscu, machinalnie przystawiając sobie wieczko do ust i cały czas lustrując śpiącą dziewczynę. Nie zauważył nawet kiedy obok niego pojawiła się jeszcze jedna osoba. Dopiero jej odkrząknięcie sprawiło, że brązowooki wyrwał się z transu.
- Biedna, Mała - odezwał się ochrypłym głosem mężczyzna.- Zawsze miała pod górkę.
            Oczy Zayna gwałtownie się rozszerzyły. Nie miał pojęcia z kim ma do czynienia, a fakt, że facet ten znał Olivię wydawał się mu nader dziwny. Zagryzł policzek, odchylając się na swoich butach do tyłu.
- Przepraszam bardzo, ale… pan jest?- zapytał przenosząc wzrok na obcą twarz. Ciemne blond włosy zaczesane były do tyłu w bardzo formalny sposób. Niebieskie oczy iskrzyły się mądrością, a idealnie skrojony garnitur podkreślał profesjonalizm. Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę skonsternowanego chłopaka.
- Thomas. Byłem partnerem jej matki. - Zayn stanął jak wryty, nie spodziewając się, że kiedykolwiek pozna tę osobę. A już nie w takich okolicznościach. Jednak w tym momencie zdał sobie sprawę, że przecież nigdy nie przywiązywał większej wagi do postaci kochanka pani Spencer. Znał go tylko z jednej opowieści Livii i nic poza tym. Może kiedyś powierzchownie coś wspomniała, ale to tylko w wyniku przypadku. A przecież mógł tyle dowiedzieć się od tej osoby.
- A Ty? Nie przypominam sobie, żebym Cię kiedyś spotkał - zwrócił się do Malika, ponownie przerywając jego zamyślenie.
- Jestem Zayn. Ja jestem…um… przyjacielem Liv- odpowiedział, ściskając dłoń biznesmena.
- Och, nigdy o Tobie nie mówiła. W każdym razie miło mi Cię poznać, Zayn.
            Po wymianie kilku zdań brązowooki dowiedział się, że Thomas już kilkukrotnie odwiedzał Olivię, jednak najwidoczniej musieli się mijać. Co ciekawe jak na pierwsze spotkanie, mężczyzna już wydawał się sympatyczną osobą, której charakter formalny został zostawiony za drzwiami. I dało się wyczuć, że oboje chcą ze sobą porozmawiać, a powodem tego była oczywiście śpiąca Livia.
- Nie zostawisz jej, prawda? - zapytał znienacka Thomas, obracając twarz w stronę Zayna. Policzki chłopaka pobladły, a płuca gwałtownie zaczerpnęły powietrze.
- Nie. Bo ona była przy mnie w najgorszych chwilach -odparł spokojnie, na wpół przymykając powieki. Blondyn skinął głową usatysfakcjonowany i odłożył przy ścianie czarną aktówkę.
- To dobrze. A teraz pozwól na chwilę. - Uśmiechnął się, podnosząc ku górze bukiet czerwonych róż, który o dziwo brunet wcześniej nie zauważył. Niebieskooki otworzył drzwi do sali, a po chwili Malik mógł obserwować go przez szklaną szybę.
- Właśnie Liv. Byłaś przy mnie we wszystkich ciężkich chwilach - szepnął do siebie.
~*~
            Zmęczone, szare oczy wpatrywały się w taflę parującej herbaty ustawionej na blacie kuchennej wysepki. Chłodne dłonie założone były na siebie, a ich fakturę dodatkowo okrywał fioletowy sweter. Livia spędzała to długie, wiosenne popołudnie w domu Zayna, po tym jak chłopak zadzwonił do niej z informacją, że potrzebuje z kimś porozmawiać. Nie wiedząc o co może chodzić, dziewczyna zamknęła swoje mieszkanie i wsiadając w pierwszy lepszy autobus, zjawiła się w domu Malika. Otworzył drzwi z grymasem na twarzy i zaciśniętymi wargami.
            Dziewczyna powlokła się za nim do kuchni, gdzie wskazał jej miejsce, by usiadła, a następnie zamilkł na kolejne dziesięć minut. Brunetka siedziała cierpliwie na krześle, czekając aż chłopak zdecyduje się cokolwiek powiedzieć.
- Napastowali moją rodzinę - powiedział bez tchu, matowymi tęczówkami wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Livia wciągnęła powietrze, prostując się na swoim miejscu.
- Napastowali, to znaczy? - zapytała ostrożnie, pochyliwszy się nad blatem.
-Otoczyli dom w Bradford nie dając rodzicom nawet z niego wyjść, a później szli za siostrami przez całą drogę ze szkoły, żeby tylko dowiedzieć się czy plotki o tym, że jestem u nich są prawdziwe. To jest już chore! Dlaczego traktują mnie jak zwierzę? - warknął, czując wzrastającą frustrację. Panna Spencer milczała, uważnie lustrując jego zachowanie.
-Mogą napastować mnie! Ale niech trzymają się z dala od mojej rodziny! To przekracza wszelkie granice!- zacisnął dłoń w pięść, by następnie uderzyć nią o rant zlewu. Zwilżyła usta koniuszkiem języka i już miała się odezwać, kiedy jego telefon zaczął wydawać z siebie nieprzyjemne dźwięki. Szybko po niego sięgną i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając dziewczynę samą.
            I siedziała w takiej właśnie pozie cały ten czas, zastanawiając się nad całą sytuacją. Nie wiedziała dokładnie jak określić nastrój Zayna. Mogłoby się wydawać, że jest on niesamowicie zdenerwowany. Fakt faktem, krew w jego żyłach wrzała przez całą sytuację z natrętnymi mediami, ale jednak jakby się dłużej przypatrzeć jego rysom twarz, można było z nich wyczytać wylewający się smutek, a nawet tęsknotę.
Martwiło go swojego rodzaju zagrożenie rodziny. Tęsknił natomiast za normalnym życiem, kiedy to świat nie patrzył na każdy jego ruch, a poczucie bezpieczeństwa było czymś normalnym.
            Na delikatnej skórze pojawiły się dreszcze, a źrenice gwałtownie się zmniejszyły, kiedy zza drzwi usłyszała krzyk. Drobne ciało momentalnie się spięło, gdy dźwięki zrobiły się coraz wyraźniejsze. Odwróciła się, by stanąć przodem do rozwścieczonego Zayna, gdy do pomieszczenia wszedł Harry wraz z Louisem.
- Och, Liv? - Styles zatrzymał się wpół kroku, marszcząc przy tym czoło. Jego ruch był tak nieoczekiwany, że Tomlinson z rozpędu naskoczył mu na plecy i puszczając kilka nieprzyjemnych słów spojrzał w stronę dziewczyny.
- Cześć - szepnęła, spuszczając wzrok w splecione dłonie, których palce co chwila zahaczały się o siebie.
- Co Wy tu robicie? - warkną Zayn.
            Złość wrzała w jego żyłach jeszcze bardziej od otrzymanie telefonu, który już zupełnie dolał oliwy do ognia. Linia szczęki pokryta delikatnym zarostem uwydatniła się znacząco, natomiast podbródek jakby wydłużył się w wyniku tego działania. Harry podciągnął opadające rękawy granatowej kurtki, by na spokojnie zacząć rozmowę. Wtedy Livii nie było w pomieszczeniu. To znaczy była, ale wszyscy zebrani jakby zapomnieli o jej bytności w pokoju.
- Posłuchaj Zayn, chodzi o to, że nie podoba się im Twoje zachowanie  to, że dzisiaj opuściłeś spotkanie i wywiad - rozpoczął Styles, chowając dłonie do kieszeni. Louis natomiast zaplótł dłonie na piersiach i oparłszy się o framugę drzwi, spokojnie przyglądał się przyjacielowi.
- Może im się nie podobać. Nie zależy mi - odparł beznamiętnie, spierzchniętymi wargami poruszając powietrze.
- Nie rozumiesz… oni są wściekli. I co zamierzasz teraz zrobić? - dociekał Tomlinson.
- Gówno mnie to interesuje, że są wściekli! Powiedziałem jasno, że dopóki nie zrobią czegoś w sprawie naruszania prywatności mojej rodziny, to ich rozkazy i prośby są dla mnie niczym - krzyknął, zaciskając dłonie w pięść do tego stopnia, że aż mu knykcie pobielały.
- Z…. - zaczął ponownie niebieskooki, na co tylko brunet machnął energicznie ręką. Na sam ten gest Livia przymknęła przerażone oczy, wbijając mocno paznokcie w skórę. Jej oddech zaczął stawać się urywany, kiedy ten jeden, wbrew pozorom prosty, gest przywołał bolesne wspomnienia z przeszłości.
- Przestań się tak nakręcać, bo ona się boi! – Harry zacisnął dłoń na rancie blatu, trzymając resztki nerwów na wodzy. Zayn spojrzał z przerażeniem na siedzącą obok dziewczynę, a w jego gardle zaczęła formować się żółć.
- Darujcie sobie, bo zdania nie zmienię. Nie mam zamiaru patrzyć jak bliscy się przeze mnie męczą – warknął na odchodne i narzucając na swoje ramiona kurtkę wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.
            Dopiero ten potężny huk spowodował, że Livia podskakując na kuchennym stołeczku całkowicie oprzytomniała. Louis będąc najbardziej wysunięta osobą, odwrócił się do pozostałej w pomieszczeniu dwójki, pocierając prawą dłonią swoją szyję.
- Chyba nie tak to miało wyglądać - odezwał się z lekkim zawodem wymalowanym na twarz. Na te słowa rysy Harry’ego wyraźniej się zarysowały, a zielone tęczówki błysnęły zawziętością.
- Poczekajcie - poinformował, jednak gdy znalazł się w holu, poczuł jak mała dłoń spoczęła na jego barku. Odwrócił się w lekkim szoku, przystępując z nogi na nogę.
- Nie, Harry - zaoponował cicho brunetka, ściągając dłoń z ciała chłopaka tak szybko jak ją na nim położyła. Spod ciemnych rzęs Styles spoglądał na jej bledziutką twarz, która nie wyrażała absolutnie nic. Mógłby pomyśleć, że tak naprawdę było to przypadkowe działanie z jej strony i najzwyczajniej wzięła zachowanie Malika za postępowanie opryskliwego nastolatka, który buntuje się przeciwko szlabanom. Jednak coś błysnęło w stalowych tęczówkach, będących do tej pory obojętnymi i bez życia. Coś w rodzaju troski i współczucia. Skinął głową czytając zamiary z jej oczu jak z otwartej książki. Wyminęła go, by po chwili domknąć spokojnie ciemne drewno.
- Nie poszedłeś za nim? - zapytał z wyrzutem Louis, który wcześniej z wielką zaciekłością walczył, by wykonać telefon. – A gdzie w ogóle jest Livia?
- Wydaje mi się…- zaczął spokojnie Styles - że ona w porównaniu do nas, będzie lepszą alternatywą dla niego.
            Po tych słowach skiną głową w stronę okna wychodzącego na tyły domu, gdzie w zielone pustkowie wiodła wąska ścieżka. W oddali było widać przygarbioną postać chłopaka, który z narzuconym kapturem i spuszczoną głową szedł przed siebie. Za nim biegła mała postać, siłująca się z zapięciem płaszcza i z rozwiewanymi przez wiatr, ciemnymi włosami.
- Mam dość. Pieprzyć to - jęknął Tomlinson, otwierając puszkę znalezionej w lodówce fanty.
~
            Chude nogi biegły po wyboistej drodze, co chwila potykając się o przypadkowe wgłębienia. Pieczenie w płucach stawało się coraz większe, a łomotanie serce poruszało każdą tkanką jej ciała. Zdenerwowanym wzrokiem popatrzyła przed siebie i w duchu jęknęła, kiedy okazało się, że zamiast zbliżać się do Zayna, właściwie dystans między nimi się powiększa.
- Zayn! - powiedziała głośno, zgarniając włosy opadłe na twarz. Chłopak nie zareagował. Możliwe, że nie usłyszał przez hulający dookoła wiatr.
- Zayn!- krzyknęła ponownie, pokonując kłucie w wysuszonym gardle.
            Dopiero wtedy przystanął, oglądając się za siebie. Podniosła ręce do góry, w geście osiągnięcia zamierzonego celu. Przez jego twarz przemknął cień słabego uśmiechu, który ponownie zatracił się w masce obojętności. Przemierzyła dzielący ich dystans, dodatkowo skracając sobie drogę i przeskakując przez kępki zielonej trawy. Stając naprzeciwko chłopaka zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak ma zacząć rozmowę. Nawet nie wiedziała za bardzo jak do tego podejść.
            Zayn odwrócony do niej bokiem, pustym wzorkiem spoglądał na pojedyncze drzewa, których jeszcze nagie gałązki muskane były przez chłodny wiatr. Linia horyzontu niebezpiecznie zmieniała swój kolor na coraz ciemniejszy, zwiastując nie tyle wieczór co kolejną brytyjską ulewę. Dłonie wetknięte do kieszeni powodowały, że jego sylwetka wydawała się nader skulona.
- Wszystko okay? - zapytała niepewnie przełykając ślinę. Parsknął z irytacją pod nosem, kręcąc lekko głową. Na ten gest w dziewczynie aż zabuzowało. Nie odpowiedział nic.
- Raczysz na mnie spojrzeć? - zapytała ponownie, tym razem bardziej stanowczo. Zdawała sobie sprawę w jakiej obecnie był sytuacji, jednak dodatkowe głaskanie nie miał żadnego sensu. Tym bardziej przy zachowaniu jakie prezentował Zayn. - Bo jak nie, to nie ma sprawy. Ja sobie mogę iść w każdej chwili - syknęła. Nim jeszcze skończyła zdanie, chłopak odchylił głowę do tyłu z kpiącym uśmieszkiem, by za chwilę spojrzeć na wyczekującą pannę Spencer.
- „Wszystko okay?” Serio, Liv? A wygląda jakby było „okay”? - zaśmiał się ponownie. - Nie, nie jest „okay” i chyba długo nie będzie. Cholera mnie bierze jak na to wszystko patrzę i wiem, że niewiele mogę zrobić.
- Nie możesz tak reagować, Zayn - powiedziała tym razem spokojnie, zakładając dłonie na piersi. Wreszcie przeniósł na nią wzrok, który pozostawał wiele do życzenia.
- Nie mogę reagować jak? Hę? Moja rodzina obrywa za mnie i to jest śmieszne. Mama nie może normalnie wyjść z domu. Siostry są napastowane na ulicy i w szkole. Waliyha ostatnio zawiodła się na swoich „dobrych koleżankach”, bo jak przyszło co do czego, to żadnej w pobliżu nie było, ale wszystkie chętnie spotykały się z zespołem. Doniyah na studiach nie może sobie znaleźć żadnego towarzystwa, bo wszyscy ją wytykają palcami. A Safaa dopiero zaczyna szkołę i wiem, że nawet dzieciństwa nie będzie miała choć w połowie tak udanego jakbym sobie tego życzył ja i rodzice. I to wszystko przeze mnie! Bo zachciało mi się spełniać marzenia!- krzyknął, a żyła na jego szyi wyraźnie się uwydatniła.
- Trzeba będzie… - zaczęła, jednak jego wyjątkowo ostry głos jej przerwał.
- Tylko mi nie mów, że trzeba będzie się z tym pogodzić czy że wszystko się ułoży. Takie kity to możesz wciskać dzieciom na placu zabaw. Nie chcę, żebyś pocieszała mnie obłudą.
            Zamrugała kilka krotnie, otwierając usta. Już miała dać ujście swojej złości, jednak w porę ugryzła się w język. Jakim cudem dopowiadał za nią zdania, których nawet nie miała na myśli? Zacisnęła drobne piąstki pod wpływem adrenaliny, napełniając płuca świeżym powietrzem.
 - Chciałam powiedzieć, że trzeba będzie coś z tym zrobić. Nie miałam nawet zamiaru Cię w jakiś sposób pocieszać. Zdajesz sobie sprawę, że to część Twojego zawodu i notabene jest w tym gdzieś zakorzeniona. Łatwo jest powiedzieć, że wszystko będzie dobrze tak naprawdę nie wiedząc co przyniosą kolejne godziny. Nie możesz traktować tego tylko i wyłącznie jako swoją winę, Zayn! To nie na tym polega! Twoja rodzina doskonale rozumie jak to wszystko wygląda i jestem pewna, że docenia wszystko co dla nich robisz. Nie ma sukcesu, który nie byłby okupiony poświęceniami. Żeby coś osiągnąć, musisz czasami z czegoś zrezygnować albo swoje wycierpieć. Spełniłeś marzenie i dałeś im niesamowity powód do dumy. Pamiętasz jak dwa miesiące temu opowiadałeś mi o radości rodziców, kiedy dostali od Ciebie klucze do nowego domu?- tutaj chyba po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze.- No właśnie. Gdyby nie Twój sukces, nie byłoby tego. Zrobiłeś dla nich dużo dobrego i…. naprawdę, masz dobre serce, Zayn. Możesz te wszystkie zadane rany uleczyć byciem sobą. I jestem pewna, że wszyscy dookoła to docenią.
- A co z mediami? Oni i tak wiedzą swoje. - Głos mu zadrżał na chwilę.
- Przełkniesz swoją męską dumę, Malik i pojedziesz do biura, żeby uzgodnić umowę o prywatności.- Wzruszyła ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
            Pokiwał ze zrozumieniem głową, spuszczając wzrok ponownie na swoje adidasy. Musną stopą kępkę trawy, próbując odgonić ścisk w gardle.
- Jeżeli chodzi o to w domu, to przepraszam, że cię…
- Nic się nie stało. Zapomnij o tym. – Uśmiechnęła się ciepło, a twarz ostała przysłonięta przez zawiane kosmyki.

 Zagryzając policzek od wewnątrz okręcił się dookoła własnej osi, byleby tylko zająć czymś innym swoje myśli niż tylko przykrością w sercu. Widząc go w takim stanie, coś w niej pękło. I to nie tak jak za pierwszym razem. Teraz pod wpływem impulsu posunęła się znacznie dalej i wbrew reakcji własnego organizmu i panicznemu lękowi, zrobiła kilka kroków, oplatając chłopaka w talii i układając głowę na jego ramieniu. Poczuła przyjemną woń perfum, a materiał niedopiętej bluzy przyjemnie głaskał skórę jej policzka. Dodając otuchy, pocierała jego plecy. Zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji, jednak po pierwszej fazie szoku ostrożnie otulił jej ciało ramionami. Czuł jak napięła wszystkie mięśnie, jednak po upływie dłużej chwili całkowicie się rozluźniła. Gdy ich ciała się stykały, poczuł niesamowitą troskę i dobroć, którą emanowała postać szarookiej. Układając podbródek na czubku jej głowy przymknął oczy i po raz pierwszy zrozumiał, jakie znaczenie ma Livia w jego życiu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz