czwartek, 20 listopada 2014

15.

  Od autorki: Dobry wieczór, słońca! Co słychać? Mam nadzieję, że się jakoś trzymacie, bo listopad nie rozpieszcza. Jak widzę tę mgłę i szarugę, to automatycznie mi słabo. Dajcie wiosnę! Albo święta! O tak, święta byłyby idealne. Został mi do napisania ostatni rozdział SP. Nie rozumiem jakim cudem. Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić tą piętnastką, która jest dla mnie sentymentalna. Bardzo lubię ten fragment ich historii. Chętnie dowiem się czy podzielacie moje zdanie. Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki. I przypominam, że możecie komentować również na twitterze. Znajdziecie mnie na @hemminzg. Trzymajcie się! Ściskam.




            Trzask drzwi samochodu rozległ się po parkingu, który ze względu na wieczorową porę stopniowo zaczął się wyludniać. Nikt nie chciał zostawać na noc  w sterylnym szpitalu i na samą myśl o swoim przytulnym łóżku, nogi niosły same do domu. Brak zapachu leków czy też ciągłych krokówka korytarzu. Tylko pościel przesiąknięta zapachem domowego proszku do prania i szmery rodzinnych rozmów niosące się po mieszkaniu. Ta wizja sprawiała, że bezwiednie w ludzkim wnętrzu rozlewał się spokój i ciepło. Bo miało się gdzie wracać. Miało się do kogo wracać.
            Liam przekręcił klucz w zamku, tym samym blokując dostęp do ciemnego pojazdu i szybkim krokiem doszedł Harry’ego, który szedł ramię w ramię z Zaynem. Weszli przez automatyczne drzwi, a masa ciepłego powietrza uderzyła ich twarze. Malik skinął w stronę dwóch stróżów, którzy już z daleka go rozpoznawali, ponieważ tak często odwiedzał ten budynek. Z jednym z nich chłopak nawet często wychodził na papierosa. Przeszli szerokim korytarzem, gdzie minęli ostatnich ludzi opuszczających oddziały. Zatrzymując się przed połyskującymi drzwiami windy, brunet utkwił wzrok w migających i góry cyferkach, pokazujących gdzie obecnie znajduje się metalowa puszka. Liam natomiast skrępowany spojrzał na Harry’ego, który chyba również czuł się nieswojo i w tym samym momencie podniósł swoje zielone tęczówki na przyjaciela.
            Pomijając atmosferę szpitala, oboje wyczuwali w jakim nastroju jest Zayn. Odwiedzanie Livii stało się dla niego rutyną i wszystkie czynności wykonywał machinalnie. Nie podchodził do tego już tak bardzo emocjonalnie, za co byli bardzo wdzięczni, jednak oboje zdawali sobie sprawę jak bardzo go to wszystko wypala. Przyjaciele nie odwiedzali panny Spencer tak często, jednak każda z tych wizyt była dla nich wyjątkowo ciężka. Widzieli papierowe ciałko leżące bezbronnie w wielkim łóżku, do którego przypięte były groźno wyglądające urządzenia i kable. Widzieli również bezradność i desperację tańczące w, kiedyś szczęśliwych, czekoladowych tęczówkach Zayna.
            Kiedy drzwi się rozsunęły cała trójka weszła do środka, wciskając przy tym piąte piętro. Winda szarpnęła i już po chwili ponownie otworzyła swoje wrota na wyznaczonej kondygnacji. Zayn skierował się prosto do sali Livii, witając się przy tym z siedzącą za kontuarem recepcjonistką. Przyjaciele niepewnie podążali za nim. Chłopak stanął za lśniącą szybą i już miał naciskać klamkę, kiedy kątem oka zorientował się, że pokój jest pusty.
            Ciepło zaatakowało jego kark, a serce niebezpiecznie przyspieszyło. Zacisnął drżącą dłoń na chłodnej klamce i szarpiąca za nią, wszedł do środka. Oczy go nie myliły. Nie było śladu po specjalistycznych aparaturach. Nie było bukietu świeżych kwiatów, ani też dodatkowych krzesełek dla gości. Co najważniejsze, sterylne łóżko było puste. Równo zasłane świeżą pościelą sprawiało wrażenie, jakby jeszcze nigdy nie było użytkowane. Otworzył szerzej oczy i czując jak fala paniki omiata jego nerwy, wybiegł z sali trącając przy tym stojących w progu przyjaciół.
- Zayn? Coś się stało? – zapytał Harry, który skupił swoje zielone tęczówki na postaci oddalającego się Malika. Liam pokręcił tylko głową  i skinął głową w jego stronę, niemo każąc Stylesowi, by podążył za przyjacielem. W głębi duszy czuł, że coś niedobrego się może stać.
- Gdzie ona jest? – zapytał brunet, zaciskając zęby. Położył zaciśniętą pięść na blacie, jednak zrobił to zbyt mocno, przez co huk rozległ się po pomieszczeniu. Drobna recepcjonistka podskoczyła w miejscu, poprawiając po chwili swoje okulary.
- Kto gdzie jest? – odparła pytaniem na pytanie, swoim opanowanym do perfekcji, spokojnym tonem.
- Olivia Spencer. GDZIE ONA JEST – zaakcentował znacznie mocniej, mimo silnego ścisku w gardle. Linia jego szczęki się napięła, a z brązowych oczu wylewała się wściekłość. Pobielałe knykcie były efektem ciągłego zaciskania palców. Pewnie już dawno straciłby czucie, gdyby nie adrenalina buzująca w jego wnętrzu.
            Swoją desperację maskował złością, ponieważ w myślach obawiał się najgorszego. Puste łóżko sugerowało tylko jedno.
Odeszła.
Nie zdążył się z nią nawet pożegnać. Zastał pusty kąt, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Zaszklone oczy w dalszym ciągu spoglądały na przestraszoną kobietę. Serce ponownie rozdarło się na kawałki, czując niewyobrażalną pustkę.
- Uspokój się, Zayn. – Liam położył dłoń na jego ramieniu, odciągając go minimalnie od kontuaru, którego z pewnością lada moment by przesunął pod naporem swojego ciała.
- Jak się mam uspokoić, skoro jej tutaj nie ma?! – krzyknął Malik, strącając rękę Payne’a. Stawał się coraz bardziej agresywny, co nie wróżyło nic dobrego.
- Jjj.. już sprawdzam. Pp… proszę poczekać. – zająknęła się recepcjonistka, a jej kawowe oczy jeszcze szerzej się otworzyły. Widząc jej reakcję, Liam posłał jej ciepły uśmiech, by w jakiś sposób zrekompensować jej zachowanie Zayna. W rzeczywistości jego przerażenie zaczęło coraz bardziej pochłaniać zamglony już umysł.
- Bylibyśmy wdzięczni. – Ponownie ułożył dłoń, tym razem na ramieniu bruneta, lekko go odpychając  i spojrzał na Stylesa, który po chwili obiema rękami zaciągnął gotującego się przyjaciela na stojące pod ścianą krzesełka.
- Już tak kiedyś było. Też zniknęła bez słowa – zaczął brunet jakby w letargu. - Wiesz co wtedy przeżywałem? Tylko wtedy to było takie błahe. Bo była bezpieczna i śmierć nie czekała na nią w każdej sekundzie. A teraz? Ja nie mogę jej stracić, Harry. Ale na to już chyba za późno. – Schował twarz w dłoniach, a jego skulone ciało zadrżało.

~~
            
But if I kept myself from danger
This emptiness would feel the same

          Ciepłe promienie otulały jej wystawioną w stronę słońca twarz. Przymykając powieki słyszała tylko śpiew ptaków w konarach drzew i brzęczenie pszczół, które co chwila przysiadały na barwnych kwiatach. W całym ogrodzie unosiła się woń świeżych kwiatów, które pielęgnowane były czujną dłonią cioci. Chłodne palce zacisnęły się mocniej wokół dużego kubka wypełnionego zbożową kawą, kiedy dziewczyna wzięła głęboki oddech, a po jej wnętrzu rozlał się zapach kwiatowego powietrza.
- Przygotowałam Ci już pościel, ale dopiero zaraz ją ubiorę. Tylko sobie na chwilkę usiądę, bo już mnie coś w krzyżu złapało. – Niski głos ciotki rozniósł się między wielkimi jabłoniami, co momentalnie sprowadziło Livię na ziemię.
- Daj spokój! Sama ją przecież ubiorę, tylko powiedz mi gdzie jest. – Uśmiechnęła się ciepło do starszej kobiety, która usiadła naprzeciw niej.
            Ciocia Adela była sześćdziesięcioczteroletnią kobietą o siwych, krótkich włosach. Jej twarz przyozdobiona była już wieloma zmarszczkami. Doskwierał jej często ból korzonek, jednak starała się na niego nie narzekać. Kondycji bowiem mógł jej pozazdrościć niejeden nastolatek. Adela była właściwie ciocią ojca Livii, jednak z przyzwyczajenia, zwracała się do niej tak a nie inaczej. Zawsze lubiła przyrodę i odkąd dziewczyna pamiętała, jej dom skąpany był w morzu różnorakich kwiatów, krzewów i drzew. Staruszka była jedyną rodziną Olivii poza oczywiście jej ojcem, jednak nie miała pojęcia o połowie spraw jakie działy się w rodzinie. Nigdy bowiem nikt jej tym nie chciał obarczać, ze względu na zły stan serca, czy też najzwyczajniej ze względu na wiek. Wiedziała jednak o wypadku Diany i o rozwodzie, który ostatecznie nie został sfinalizowany. Po tym wszystkim wzięła do siebie Livię, która odzyskiwała siły w małym domku w Eyemouth otaczana miłością cioci. Kiedy sprawa z ojcem zaczynała wymykać się spod kontroli, brunetka zaczęła się zastanawiać, czy na stałe się tam nie przeprowadzić. Powstrzymywała ją jednak potrzeba zadbania o Stevena i jakoś nie mogła sobie wyobrazić ucieczki z Londynu.  
- Co się stało, że przyjechałaś, dziecinko?- Zapytała spokojnie Adela, a jej mądre, zielone oczy błysnęły ciekawością. Szarooka wzruszyła tylko ramionami, odkładając kubek na blat ogrodowego stolika.
- Chciałam się z Tobą zobaczyć, ciociu. Dawno mnie tu nie było. – Uśmiechnęła się ciepło, po czym wstała chcąc udać się do domu. – To gdzie ta pościel?
- Leży na łóżku w Twoim pokoju.
            Livia skierowała się w podanym kierunku, jednak głos ciotki jeszcze ją powstrzymał.
- A ten Twój kolega o którym mówiłaś… czy on nie będzie się niepokoił, że Cię nie ma? – zamarła w pół kroku, po czym przechyliła głowę w stronę staruszki.
- Bez obaw. On pracuje.
            Prawdą jest, że wizyta u ciotki nie była tylko spowodowana chęcią jej zobaczenia czy też pomocy. Nie chodziło również o odstawienie na pewien okres papierosów, które były surowo zabronione pod dachem Adeli. Livia chciała wykorzystać nieobecność Zayna, który pojechał w kolejną trasę i odpocząć trochę od zgiełku stolicy Anglii, a także zastanowić się nad ich relacją, która stopniowo, w jej mniemaniu, zaczęła wymykać się spod kontroli. Zaczęła lubić ich wspólne rozmowy, a także przywykła do spędzanego razem czasu. Podobało jej się, kiedy na nią patrzył i jak na przekór jej ostrzeżeniom witał ją długim uściskiem ramion.
Obawiała się, że zaczęło jej zależeć.
            Kiedy weszła do małego pokoiku, który przez okres pobytu należał do niej, szybko sięgnęła po leżącą na stole komórkę i odblokowując ekran, sprawdzała rejestr połączeń. Ostatni raz z nim rozmawiała dwadzieścia minut przed wyjazdem. Później już nie dzwonił ani też nie wysyłał żadnej wiadomości. Na pewno razem z zespołem mieli próbę do wieczornego koncertu, a telefon albo został w hotelu albo nawet nie było czasu by się nim zainteresować. Nie wiedział nawet, że dziewczyna opuszcza Londyn. Szybko wyłączyła głos i mocniej zacisnęła dłoń na obudowie.
- Trzeba to zatrzymać – szepnęła do siebie, po czym wyłączywszy telefon, wrzuciła go na sam dół torby.
~~

I ain't no angel
I never was

            Poranne słońce wschodzące nad wschodnią częścią Anglii wdzierało się przez zasłony do niewielkiej kuchni z drewnianym wyposażeniem. Para unosiła się jeszcze nad czajnikiem, w którym chwilę temu wrzała woda. Stojący na parapecie kwiatek, pod wpływem promieni zaczął prostować swoja łodyżkę i otwierać zwinięte płatki kielicha.
            Na stole umieszczonym przy oknie znajdował się talerz pełen kanapek, z których unosiła się woń świeżego szczypiorku i pomidora. Obok niego stał kubek przyozdobiony czerwonymi różyczkami, w którym co chwila starsza kobieta moczyła swoje popękane wargi. Jej zielone tęczówki spoglądały na zewnątrz, obserwując jak lekki wiatr porusza listkami kwitnącej jabłoni, a sąsiad wraz ze swoim psem udaje się na poranny jogging.
            Nie zwracała jednak uwagi na otaczające ją detale, ponieważ coś innego dzwoniło jej w głowie. W tej chwili poczuła kruchą dłoń, która zaczęła gładzić jej ramię. Powędrowała do niej, nakrywając ją swoją, pokrytą pomarszczoną skórą.
- Nad czym tak myślisz, ciociu? – zapytała Livia, wędrując za wzrokiem Adeli. W oczekiwaniu na odpowiedź, dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę czując chłód poranka na bosych stopach.
- Martwię się o Ciebie, Olivko – odparła smutno staruszka, która spuściła wzrok i jeszcze mocniej złapała dłoń panny Spencer.
- Nie masz powodów. Wszystko jest dobrze – szybko obroniła się brunetka. Usiadła na krześle obok cioci, w dalszym ciągu mając rękę w jej silnym uścisku. Uśmiechnęła się słabo, czując w głębi ducha, że ta rozmowa tak szybko się nie skończy.
- Źle wyglądasz, dziecko. Jesteś chudsza, poobijana i o ile to możliwe jeszcze bardziej blada. Nie wspomnę już o tych podpuchniętych oczach i ciągłym smutku. – Przeczesała jej ciemne włosy swoimi palcami, po czym założyła jeden pukiel za ucho. – Powiesz mi co się dzieje?
            Olivia milczała, nie wiedząc co powiedzieć. Nawet nie zauważyła jak rzeczywiście zaniedbywała posiłki. Zapomniała nawet uzupełnić jednych z brakujących tabletek, które otrzymała od lekarza, żeby załagodzić odczuwany smutek spowodowany tym co przeszła.
- Bierzesz lekarstwa? – zapytała znienacka.
- Jedne mi się skończyły, ale resztę zażywam regularnie – zreflektowała. – A skoro o tym mowa… - sięgnęła po pudełeczko leżące na szafce obok i podała je Adeli, na co ta tylko obrzuciła ją pobłażliwym spojrzeniem.
- Nie martw się o mnie, tylko o siebie – pouczyła ją kobieta. – Obiecaj mi, że zrobisz badania. – Livia skinęła głową, co spotkało się z uśmiechem na twarzy cioci. – Przygotowałam kanapki. Zjedz – podsunęła jej pod nos pełen talerz i ponownie pogrążając się w zadumie obserwowała krajobraz za oknem.
~~
     Sometimes I wish we could be strangers 
So I didn't have to know your pain        

        Wspiął się po schodach starej kamienicy i skinąwszy wychodzącemu z sąsiedniej klatki mężczyźnie, skierował się do drzwi mieszkania Livii. Zapukał dwa razy, jednak nikt nie odpowiedział. Powtórzył działanie – dalej cicho. Użył dzwonka, co robił w ostateczności, jednak drewniana powłoka w dalszym ciągu nie ustępowała. Szybko wyciągnął telefon z kurtki i wybrawszy jej numer, czekał na odebranie połączenia. Cisza.
Abonent jest czasowo nieosiągalny.
Kiedy trzecia próba dodzwonienia się zawiodła, nagrał wiadomość na pocztę głosową i zaniepokojony takim przebiegiem wydarzeń, postanowił udać się do wszystkich jej miejsc. Nie znalazł tam nikogo.
            Stopniowo nerwy zaczynały dawać o sobie znać. Po tak długiej rozłące był przekonany, że znajdzie ją w mieszkaniu tak jak ją tam zostawił; z parującym kubkiem herbaty i sztalugą wyciągniętą do salonu. Niestety się mylił. Nie dość, że nie czekała na niego u siebie, to jeszcze nie miał pojęcia gdzie właściwie znajduje się Livia.
Przepadła jak kamień w wodę.
Przyjaciele uspokajali Zayna, że może miała jakiś ważny wyjazd. Niestety nie słuchał. Każdego dnia przychodził do kamienicy i zawsze wracał ze spuszczoną głową oraz jeszcze większym strachem targającym sercem. Bał się, że wyjechała na dobre. Bał się, że zdarzyło się coś złego. Bał się, że ją stracił. W żaden sposób nie mógł się z nią skontaktować, ani też nie miał żadnego punktu zaczepienia co do ewentualnych poszukiwań.
            Środowego ranka, kiedy ponownie zmuszony był powrócić do domu z pustymi rękami stało się coś, na co czekał od tak dawna. Pokonał ostatnie stopnie na klatce schodowej i już miał opuszczać kamienicę, kiedy ktoś z drugiej strony ubiegł go w otworzeniu drzwi. Metalowa powłoka charakterystycznie skrzypnęła i w progu pojawiła się opatulona szalem brunetka, taszcząca za sobą wielkie torby. Podniosła wzrok na czekającego przed nią chłopaka i gwałtownie się zatrzymała, stawiając bagaże na chłodnej ziemi.
            Nie widziała go tak długo. Tak długo zmuszona był, poniekąd na własne życzenie, trwać bez jego głosu. A teraz stał niedowierzając w miejscu jej zamieszkania, a jego ciemne oczy błyszczały strachem. Właśnie, dlaczego strachem? Założyła kosmyk włosów za ucho, po czym spojrzała na niego, starając się trzymać emocje na wodzy.
- Cześć. – Machnęła dłonią. Przekroczył stojącą przed nim walizkę, po czym bez skrępowania zakleszczył ją w silnym uścisku. To nie była jedna z tych scen, kiedy dobrzy znajomi nie widząc się przez dłuższy okres czasu, stęsknieni witają się. To bardziej przypominało rozpaczliwe spotkanie dziecka ze swoją ukochaną maskotką, której nie można było wcześniej znaleźć. W takich wypadkach malec przyciska pluszaka do swojej piersi, obiecując sobie, że już nigdy nie zostawi jej samej i nie pozwoli jej już zniknąć bez śladu. Tak właśnie zachowywał się Zayn, a Livia stała w jego ramionach coraz bardziej przerażona faktem, że równie mocno odwzajemnia jego uścisk.
- Pamiętałeś o mnie – szepnęła w jego ramię.
            Odsunął ją nieznacznie, po czym się odezwał:
- Gdzie byłaś? – Zabrzmiało to wystarczająco groźnie, że jej skóra pokryła się gęsią skórką. Nic nie odpowiedziała. – Gdzie byłaś, Liv? Wiesz jak się o Ciebie martwiłem? Co Ty sobie wyobrażasz, znikając bez słowa na tak długi okres czasu? – Spuściła wzrok na swoje tenisówki, po czym ponownie go podniosła, by przerwać rozpoczynający się monolog chłopaka.
- Byłam u cioci.
- U cioci? – zapytał, unosząc głos niedowierzając, jaką prostą obronę wymyśliła. Nie chciał się na nią złościć, jednak nim miał się nią nacieszyć, wolał rozwiązać ten problem. Wzięła głęboki oddech skacząc wzrokiem z miejsca na miejsce. Przyszła chyba pora na przyznanie się na głos do pewnych spraw. Próbowała zacząć swoją wypowiedź, jednak co chwila zamykała malinowe usta, co spotykało się ze zniecierpliwieniem Zayna.
- Chciałam odpocząć. Od tego miejsca, od problemów i … chciałam też odpocząć od Ciebie. Bo tutaj mi wszystko o Tobie przypomina. Myślałam, że jak się odetnę, to coś tym wskóram. Z drugiej strony sądziłam, że jak wyjedziesz w trasę, to się ode mnie uwolnisz. Poznasz nowych ludzi i nie będziesz o mnie pamiętał. A jednak trzeba mi Twoich słów i trzeba Twojej pamięci. Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej.*
~*~

You could have my heart, my soul, my body.
If you can promise not to go away.


           Dłoń Liama mignęła przed orzechowymi tęczówkami Zayna, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, oprzytomniał. Zdał sobie sprawę, że stoją nad nim przyjaciele oraz recepcjonistka, którą wcześniej źle potraktował.
- Panna Spencer została przeniesiona na inny odział. – poinformowała spokojnym głosem. Na tę wiadomość zerwał się na równe nogi. – Zaprowadzić Pana?
- Bardzo proszę – odpowiedział i ruszył w ślad za pielęgniarką.
            Klatka piersiowa rozkurczyła się, pozwalając na pierwsze od kilkunastu minut pełne wdechy. Poczuł, że pewnego rodzaju balast schodzi z jego barków, a niepokorny umysł podsunął widomo nowej szansy.
            Musieli wyjechać na jeszcze jedno piętro. Następnie pod koniec korytarza, w ostatnim zaułku, zostały mu wskazane przeszklone drzwi. Stanął przy nich, dłonią przejeżdżając po zimnej powierzchni. Po chwili jednak odchrząknął i cicho dziękując kobiecie, wszedł do środka.
            Leżała pogrążona we śnie z dłonią ułożoną na białym prześcieradle. Ujął szybko jej palce, delikatnie gładząc.
- Pamiętam o Tobie. I tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.


*Halina Poświatowska – „Opowieść dla przyjaciela”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz