niedziela, 21 grudnia 2014

16.

Nie ma Cię już 1096 dni. Nadal tęsknię.

~*~

  Pretend you’re happy. Pretend we’re fine. I guess that’s easier after all this time.

   Pochyłe pismo rozlewało się po kolejnej kartce notatnika, kiedy późnym rankiem siedział w szpitalnej sali. Nogi ułożył na dodatkowym krzesełku przed sobą i co jakiś czas podnosił wzrok na jej ciało, delikatnie się uśmiechając. Zbliżały się trzy miesiące odkąd dziewczyna była w śpiączce. Trzy miesiące pełne wyrzutów sumienia i całkowitego wyłączenia z normalnej egzystencji. Dopiero miesiąc wcześniej zaczął przyzwyczajać się do zaistniałej sytuacji. Mimo że już dawno pogodził się z przebywaniem w salach szpitalnych, nie mógł nauczyć się żyć ze świadomością, że nie ma jej obok. I dopiero ostatni miesiąc pozwolił mu w jakiś dziwny sposób uodpornić się od nadmiernego reagowania na każdą myśl o Livii. Był spokojniejszy i czuł, że stopniowo zaczyna przyzwyczajać się do tego wszystkiego. Nie zrywał się z łóżka o świcie i nie przesiadywał w szpitalu połowy dnia. Nie myślał o niej cały czas oraz zaczynał skupiać się na przyszłości, która nie była związana z murami sterylnego budynku. Bo przecież nie był jego więźniem. Mimo wszystko jednak Livia w dalszym ciągu stanowiła część jego życia i nie mógł ot tak sobie odciąć się od tego wszystkiego. Po pierwsze nie potrafił, po drugie nie chciał.
            Około południa drzwi sali rozchyliły się i w środku pojawił się Harry wraz z Michaelem. Zayn spokojnie zamknął notes, wkładając wcześniej między kartki długopis, i odłożywszy go na szafkę, spojrzał na przyjaciół.
- Co tam? – zapytał jak gdyby nigdy nic, czym całkowicie zbił ich z pantałyku.
- Musimy porozmawiać, Zayn – odezwał się pierwszy zielonooki. Brunet spojrzał nieufnie na twarz dziewczyny, po czym oparł się na swoich kolanach, wbijając wzrok w dwójkę przed nim.
- Widzisz, mieliśmy wszyscy rozmowę i … - zaczął Mike – to nie tak, że chcemy bardzo ingerować w to co robisz, tylko martwimy się o Ciebie. Stwierdziliśmy, że za dużo czasu tutaj spędzasz i cała ta sytuacja za bardzo Cię pochłonęła. Dlatego też stwierdziliśmy, że … no… sam rozumiesz…
- Musisz się wziąć w garść, stary – przerwał męczarnie blondyna Harry, który wcześniej opierał się o parapet i słuchał niebieskookiego, wpatrując się w czubki swoich butów. – Nie możesz tutaj cały czas siedzieć. Musisz stąd wyjść.
            Malik spuścił głowę, po czym prychnął pod nosem.
- Niewykonalne. Jak Ty sobie to wyobrażasz? Że odpuszczę?
- Cała ta sytuacja jest dla nas trudna i dobrze o tym wiesz. Znam Olivię dłużej od Ciebie i uwierz, równie mocno za nią tęsknię. Ale to, że będziesz tutaj w każdej sekundzie nie sprawi, że ona tak zwyczajnie do nas wróci. Musimy dać temu trochę czasu. Aż na nowo będzie zdolna do życia – zakończył Michael, który skutecznie przeszkodził zielonookiemu w rzuceniu jakiejś kąśliwej uwagi. W pomieszczeniu zapadła względna cisza. O ile ciszą można nazwać pracę specjalistycznej aparatury. Zayn ponownie powiódł wzrokiem na blade łóżko i przez chwilę zaczął się zastanawiać nad tymi słowami. Wreszcie podniósł się z krzesła z głębokim westchnięciem. Wiedział, że mają rację.
- Niech wam będzie. Ale jest jeden warunek. – Momentalnie zmarszczyli brwi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uszła z nich chwilowa radość z sukcesu jaki odnieśli. – Ktoś tutaj musi być. Na wypadek, gdyby coś się zmieniło. Dlatego jeden dzień ja, a drugi któryś z was. - Postanowienie zostało zatwierdzone cichym przytaknięciem, by po chwili silne ramiona Stylesa mogły wypchać Zayna na korytarz.
            Idąc wzdłuż niego, mijał pacjentów czekających na przyjęcia czy też osoby w białych kitlach, które przewoziły chorych. Cała ta sytuacja wydawała mu się na chwilę obecną bardzo zagmatwana i wręcz surrealna. Dał się namówić na opuszczenie szpitala bez niczego. I może dzięki temu odzyskałby trochę życia. Jedno było pewne. Jego płuca domagały się porcji nikotyny, a znajdująca się w kieszeni spodni paczka papierosów wręcz błagała o jej wyciągnięcie.
            Kiedy już miał wychodzić głównymi drzwiami, usłyszał cichy szloch, który skłonił go do odwrócenia się w jego stronę. Na krześle pod jedną z sal przyjęć siedziała młoda dziewczyna, mniej więcej koło szesnastego roku życia, która ocierała chusteczką podaną przez siedzącą obok mamę, resztki łez. Prawdopodobnie zignorowałby całe to zdarzenie, będąc już świadkiem wielu takich scen, gdyby nie to, że nastolatka ubrana była w pudrowe body z tiulową spódniczkę. Jej stopy były bose, a eleganckie pointy leżały w nieładzie obok krzesła. Prawa kostka była usztywniona, a jej posiniałe palce nawet nie drgały. Zmarszczył brwi i oparłszy się o ścianę obok z dyskrecją przyglądał się wydarzeniu.
            Brązowe włosy dziewczyny zostały zgarnięte przez jej mamę, która mamrotała słowa pocieszenia, nie zwracając uwagi na żałosny monolog córki. Po chwili z pomieszczenia wyszedł lekarz, który zajął miejsce obok rodzicielki, dając ostatnie rady. Z rozmowy wywnioskował, że szatynka ćwiczy balet, jednak przez niefortunny wypadek została uziemiona na dwa miesiące, do czego dochodzą dodatkowe tygodnie leczenia. Dziewczyna przygotowywała się do jakiegoś występu, jednak wszystko nagle zostało przekreślone. Obawiała się, czy podczas późniejszych treningów kontuzja się nie odnowi i czy właściwie po takiej przerwie będzie w stanie powrócić do tańca.
            W tamtym momencie Zayn przypominał sobie Livię i jej historię z baletem. I na nowo zapachniało marcepanem a skóra została obdarzona wspomnieniem ciepłych promieni muskających jej fakturę.
~*~

I keep you in my mind even thought you've gone. Holding on to nothing is easier than letting go. 

            Wczesno popołudniowa kula słoneczna zawitała na pochmurnym firmamencie nieba rozjaśniając swoim blaskiem londyńskie ulice. Ostre promienie docierały również do przyciemnianych szyb samochodu prowadzonego przez Zayna, który skręciwszy w prawo, zjechał ze głównej ulicy.
- Powiesz mi wreszcie gdzie jedziemy? – jęknęła Livia, tupiąc nogami o wycieraczkę znajdującą się pod jej stopami. Chłopak jęknął w duchu, po czym pokiwał głową, wydając z siebie cichy śmiech.
- Na litość boską, dlaczego musisz być taka ciekawska?
- No wiesz… wyglądałoby to nieco inaczej, gdyby nie fakt, że rzadko kiedy do MOJEGO mieszkania wparowuje osoba, która zamyka się w MOJEJ sypialni, zbiera MOJE rzeczy, po czym bez jakiegokolwiek uprzedzenia ładuje MNIE do swojego samochodu i wywozi Bóg jeden wie gdzie. – spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, zakładając przy tym ręce na piersi. Zayn parsknął śmiechem pod nosem na chwilę odwracając się w jej stronę.
- Jeszcze chwilę, a będziesz wszystko wiedziała.
            Po tych słowach dziewczyna wypuściła ze świstem powietrze i ze zrezygnowaniem opadła na oparcie fotela. Mimo że nie wiedziała gdzie dokładnie prowadzi się Malik, okolica wydawała się jej dziwnie znajoma. Próbowała dodatkowo zajrzeć do torby jaką z jej pokoju wytaszczył brunet, jednak spotkało się to z przysłowiowym „daniem po rękach”. Wszystkie przypuszczenia wzięły w łeb, kiedy wjechali w ślepy zaułek otoczony ze wszystkich stron ciemnymi budynkami. Wtedy Livia przestała się zastanawiać gdzie się znajdują i najzwyczajniej złożyła broń.
            Wysiadając zaraz po Zaynie rozejrzała się dookoła czując jak minimalne przerażenie zaczyna wdzierać się do jej wnętrza. Zwilżyłam usta koniuszkiem języka, stopniowo przygotowując się na rzekomą niespodziankę. Została poproszona o wejście po kilku schodkach do jednej z kamienic, co momentalnie rozwiało całą kurtynę tajemnicy. Wystarczyło kilka sekund, by jej zmysły zostały zniewolone przez charakterystyczny zapach marcepanowego mleczka do polerowania. Przechodząc przez niewielki hol wszystko w jej umyśle zaczynało się odświeżać, jakby była w tym miejscy dosłownie zeszłego dnia. Te same fotografie na ścianach, kontuar z wyblakłym kawałkiem panelu z lewej strony, błyszczące drzwi do sal, jasny kolor brzoskwiniowych ścian. Stara szkoła baletowa.
            Zayn specjalnie przeprowadził ją tylnym wejściem, którym rzadko kiedyś wchodziła, dlatego też nie mogła w pierwszej chwili zorientować się gdzie jest. Szła ostrożnie, stawiając małe kroki, delikatnie poruszając tylko dłońmi i cały czas rozglądając się na boki. W szarych tęczówkach pojawiła się tęsknota. Jednak nie należała ona do jednej z tych smutnych tęsknot. Było to raczej sentymentalne uczucie do miejsca, w których przeżyła jedną z przygód swojego życia i z którą wiązało się tak wiele wspomnień. Dopiero po chwili zorientowała się, że przecież przyjechała tu z Zaynem, czego efektem było momentalnie spojrzenie za siebie w miejsce, w którym powinien się znajdować. Nie zobaczyła tam jednak ani chłopaka ani też zupełnie innej istoty. Jedynie powitały ją cienie konarów wysokiego dębu, który od zawsze o tej porze dnia rzucał długie ciemne smugi na wyłożony płytkami hol. Wtedy nie myślała o brunecie, szła dalej przed siebie, aż wreszcie stanęła przed dużą salą pełną luster, z której jasność aż raziła czułe źrenice. Poszarpane żaluzje zwisały z okien umocowanych nad szklanymi taflami i rzucały długie pasy na wypolerowany parkiet.
            Stanęła na samym środku sali uważnie chłonąc każdy jej element. Po chwili jednak spojrzała w swoje odbicie w lustrze naprzeciw, widząc w nim młodszą o sześć lata dziewczynę ze związanymi na czubku głowy włosami, ciemnymi dresami oplatającymi ciasno jej nogi oraz poszarpanymi pointami zawiązanymi na obolałych stopach. Wróciły wspomnienia z treningów, występów. Wrócił stres, łzy, krew, nieprzespane noce ze względu na poranny trening oraz ponaciągane mięśnie będące efektem długotrwałych ćwiczeń. Przed oczami stanęła jej również mama czekająca zawsze w głównym holu na jednym z krzesełek. To właśnie dzięki niej Olivia rozpoczęła naukę w szkole baletowej.
Wyszło to spontanicznie. Kiedyś rodzicielka coś wspomniała o zajęciach i podsunęła pod nos córce broszurę reklamującą akademię. Tydzień później brunetka udała się na pierwsze zajęcia, ponieważ w opinii mamy, nie miała nic lepszego do roboty w trakcie oczekiwania na jej powrót z ważnego spotkania. Miała wtedy może siedem lat. Po pierwszej lekcji dziewczynka była cała obolała i zarzekała się, że nigdy już w tamtym miejscu się nie pojawi. Diana przygotowała gorącą kąpiel oraz podała małej świeżo upieczoną szarlotkę, w ramach rekompensaty, a w następnym tygodniu zrobiła zdziwioną minę, kiedy Olivka zapragnęła na dobre rozpocząć przygodę z baletem. I tak jej więź z tym tańcem zaciskała się z każdą próbą, występem oraz drgnieniem pojedynczego mięśnia. Było to coś, dzięki czemu mogła poczuć się subtelnie. Coś, co napędzało ją każdego dnia i pozwalało jej przetrwać mordercze tygodnie w szkole. Coś, dzięki czemu mama była z niej dumna i w czym wspierała ją ze wszystkich sił. I to wszystko legło w gruzach razem z jednym z deszczowych wtorków, który odebrał jej ukochaną mamę, a tym samym jedyną ostoję w swoim młodym życiu. Poza Dianą odeszła również ucieczka od rzeczywistości jaką dawał jej taniec. Po tym wszystkim zamiast ją ratować, wpędzał w jeszcze większą depresję i odbierał jakiekolwiek chęci. Livia musiała dojrzeć do tego, by na nowo rozpocząć treningi. Jednak za wcześnie zrezygnowała z baletu i zamknęła się całkowicie na jakiekolwiek wspomnienie z nim.
Aż do teraz.
            Głośne odkrząknięcie rozniosło się po puste sali i spowodowało, że brunetka wyrwała się z otępienia. Szybko podniosła wzrok na stojącego w progu Zayna, którzy odłożył torbę treningową pod jedno z luster, po czym podszedł do dziewczyny z dłońmi schowanymi w kieszeniach.
- Skąd wiedziałeś? – zapytała cicho unikając jego wspomnienia.
- O balecie? Kiedyś znalazłem w twoim pokoju pointy, a żeby utwierdzić się w moich przypuszczeniach, podpuściłem Mike’a, który coś wspomniał, że ćwiczyłaś. – Wzruszył wymownie ramionami.
- I po co to wszystko? – zawahał się na chwilę marszcząc przy tym brwi.
- Chciałem, żebyś wróciła do swoich dawnych zajęć. Żebyś sobie przypomniała jak to było, kiedy robiłaś coś, co sprawiało ci niesamowitą przyjemność. Bo ja bym w życiu nie był w stanie zrezygnować ze śpiewania, tak jak zrobiłaś to ty z tańcem. Brakowało by mi tego bo…
- To dwie różne rzeczy, Zayn. Nie porównuj tego, bo nie ma tutaj nawet czego ze sobą zestawiać – pokręciła szybko głową, wreszcie podnosząc na niego wzrok.
- Ale Liv…
- Przepraszam, ale nie dam rady tego zrobić. Nie powinieneś był…. – przerwała mu ponownie i ze łzami w oczach wybiegła z pomieszczenia.
- Livia! – krzyknął za nią, jednak nie był w stanie już jej zatrzymać.
            Gdy znalazł ją w stanie zupełnego otępienia na jednej z ławeczek stojących w holu, nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć. Dopiero uległa starszej pani Dreake, która postanowiła zainterweniować i przy okazji zobaczyć pannę Spencer po tylu latach. Gdy tylko szare tęczówki ujrzały siwą kobietę, mur oporu runął, a Olivia momentalnie znalazła się w ramionach staruszki. Tuliła ją do siebie ze wszystkich sił, czują stare perfumy, które wdychała, kiedy spędzała swoje przerwy z Margaret.
I przez chwilę poczuła się jak kiedyś.
Pani Dreake wiedziała co stało się z mamą Livii i poniekąd nie dziwiła się, że nie uczęszczała na zajęcia przez pierwsze dwa miesiące. Jednak nie rozumiała, dlaczego dziewczyna całkowicie zrezygnowała z tańca. Po raz ostatni widziała ją w dniu, kiedy przyszła odebrać swoje rzeczy z szafki, zostawiający przy tym kluczyk. Później już tylko myślała o brunetce, zastanawiając się czy z nią wszystko w porządku. Była ona bowiem dla niej jak wnuczka, której pani Margaret nigdy nie miała.
- Dobrze Ci znowu widzieć, Olivko – uśmiechnęła się, szepcząc w jej włosy. – Długo Cię u nas nie było, prawda? A ja cały czas o Tobie myślę, wiesz? Bo drugiej takiej, to tutaj mimo upływu czasu nie znalazłam. No już, mała. Też się cieszę, że Cię widzę – zaśmiała się ciepło pod nosem, gładząc plecy panny Spencer, która w zasadzie sama nie wiedziała dlaczego płacze. Czy chodziło tutaj o wszystkie wspomnienia, czy może raczej o to, że po tak długim okresie spotkała bardzo ważną dla siebie osobę.
            Rozmawiały długo, bo prawie godzinę. O zmianach w akademii, o tym co było, o Dianie i aktualnej sytuacji Livii. Naturalnie dziewczyna nie wyjawiła wszystkiego, jednak poczuła ulgę, kiedy wreszcie mogła podzielić się niektórymi sprawami z osobą, która znała ją niemal od początku. Wszystkiemu z uwagą przysłuchiwał się Zayn, ściśnięty w rogu ściany, by w niczym nie przeszkadzać.
- Zawsze wiedziałam, że sobie poradzisz. I jestem pełna podziwu.
- To nic takiego. Wiele osób zmaga się z podobną sytuacją, więc nie ma w moim przypadku nic specjalnego. – Na jej słowa, Zayn wywrócił oczami, burcząc w duchu coś o ojcu alkoholiku i biciu własnej córki. Pani Margaret uważnie skanowała twarz dziewczyny, która nie wiedząc jak się zachować, zaplotła dłonie na kolanach i wpatrywała się w punkt gdzieś przed sobą.
- Mama byłaby z Ciebie dumna – uśmiechnęła się ciepło staruszka, nakrywając swoją dłonią nadgarstek panny Spencer. Szare oczy podwoiły swoje rozmiary, a niewidzialny drut oplótł ponownie kruche serce. Jedno zdanie, a po porcelanowych policzkach ponownie popłynęły łzy. Brunetka ciasno oplotła szyję kobiety, ponownie płacząc cichutko w jej bluzkę.
- No już. To może jednak wejdziesz na salę, co? Dla niej? Dla samej siebie? – zasugerowała po chwili pani Dreake, na co dziewczyna przytaknęła głową, nieporadnie wycierając mokre powieki.
- Minęło sporo czasu.
- Nie opowiadaj głupot. Ty sobie zawsze dasz radę. – Po tych słowach brunetka została pociągnięta w stronę sali.
            Zayn podążył za nimi, by wyciągnąć z wielkiej torby zniszczone pointy. Gdy wręczył je dziewczynie, ta aż zaniemówiła. Wbrew sobie szybko wspięła się na palce i zagłuszając krzyk wewnątrz głowy, szybko musnęła policzek chłopaka, by zaraz ruszyć przebrać się w odpowiedni strój. Malik również nie spodziewał się takie reakcji i stał przez chwilę w miejscu, czując ciepło rozchodzące się w miejscu pocałunku. Uśmiechnął się szeroko, zagryzając przy tym wargę, po czym usiadł na jednej z ławeczek, uważnie przypatrując się jak Livia rozgrzewa swoje ciało.

            I wreszcie po długich trzech latach stanęła w pudrowych pointach na lśniącym parkiecie, robiąc delikatne kroki. Potrzebowała chwili, by przyzwyczaić się do dawno nieodczuwanego bólu. Później jednak nie miał on żadnego znaczenia, gdy na parkiecie odgrywała swój mały spektakl tęsknoty, starając się by wyszedł jak najlepiej. I to nie ze względu na obserwującego Zayna. Chodziło jej jedynie o własną przyjemność i ciepły uśmiech mamy gdzieś po drugiej stronie. Każdy ruch przepełniony był emocją. Każda komórka ciała krzyczała, ponieważ mogła wreszcie uwolnić swoje brzemię. I tak papierowe ciało wirowało na jasnych panelach, odbijając się w lśniących taflach luster, zostawiając po sobie jedynie delikatne muśnięcia powietrza, które tuliło ją do siebie zapachem marcepana.

Stuck in the memory of what has been.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz