środa, 31 grudnia 2014

17.

Od autorki: Witam w tym ostatnim dniu starego roku. Chciałam, żeby się tutaj coś jeszcze pojawiło przed tą "magiczną północą". Nie wiem kiedy mi ten 2014 przeleciał, ale jestem w zupełnym szoku, że było to jedynie niecałe mrugnięcie okiem. (I ten szok przerzuca się na panikę, bo w nowym roku pryska moja bariera wiekowa -.-) Nie lubię też podsumowań, więc tylko powiem, że jeżeli chodzi o pisanie, to ten rok nie był zły. Trochę prac się pojawiło, kilka jest w trakcie tworzenia, więc optymalnie, bym powiedziała. A w związku z 31 grudnia chciałabym Wam życzyć przede wszystkim szczęścia w tym nowym 2015 i aby nie był on gorszy od 2014. Mało strachu i samych wspaniałych wspomnień. Żebyście za równy rok nie mieli wyrzutów sumienia, a jedynie poczucie spełnienia. (Rym!!! :D) Ach, i dziękuję baaardzo tym, co czytali te moje koślawe zdania przez minione 365 dni. Taaak, udanej zabawy i do napisania w nowym roku. <3

~*~

just please don't say you love me cause i might not say it back

Ciche trzaśnięcie odbiło się od ścian, tym samym zwracając uwagę stojącego w sali Louisa.
- Na pewno sobie poradzisz? – zapytał Zayn po raz trzeci w ciągu piętnastu minut. Niebieskooki przewrócił jedynie oczami, po czym odwrócił się i z impetem podszedł do przyjaciela, pchając go jednocześnie w stronę wyjścia.
- Tak! Oczywiście, że sobie poradzę. – jęknął sfrustrowany. – A Ty już lepiej idź. Nie miałeś przez przypadek dzisiaj spędzać czasu z Lux?
- Chciałem się tylko upewnić. – odpowiedział szybko brunet, podnosząc dłonie w obronnym geście. Tomlinson tylko westchnął.
- Zayn, ja naprawdę wiem co mam robić. I nie bój się o nią, bo będę tutaj. Nic się z nią nie stanie, a nawet, odpukać, gdyby, to zaraz do Ciebie zadzwonię. Będę jej pilnował prawie tak dobrze jak Ty.
            Po tych słowach Malik skinął głową, co spotkało się z szybką reakcją Louisa w postaci bąknięcia nieskładnego „na razie” i zatrzaśnięcia przyjacielowi drzwi przed nosem. Tym sposobem Lou został sam na sam ze śpiącą Olivią.
            Chwiejnym krokiem podszedł do jej łóżka, wpatrując się przez chwilę w bladą cerę. Nie pokrywały jej nawet najmniejsze rumieńce, co całkowicie niszczyło wrażenie, że dziewczyna jeszcze żyje. Wyglądała jak porcelanowa laleczka okryta śnieżnobiałym prześcieradłem. Na jej piersi wiły się kolorowe kabelki, których zakończenia zwisały z posłania. Papierowa dłoń leżąca na płótnie wyglądała na skostniałą. Uwagę chłopaka zwróciło jej ułożenie. Mianowicie długie palce sprawiały wrażenie, że chcą opleść dłoń drugiej osoby. Tak jakby Livia tęskniła za ludzkim dotykiem. Za ludzkim ciepłem. Objął więc jej rękę swoją, by w jakiś sposób dać jej poczucie, że nie jest pozostawiona sama sobie.
            Spojrzenie Tomlinsna powędrowało ponownie do pogrążonej we śnie twarzy, jednak z każdą upływającą sekundą wpatrywania się w nią, chłopak czuł narastającą żałość. Zaczynał go przerażać stan w jakim znajdowała się panna Spencer i nieświadomie w myślach zaczął prosić, by wreszcie się obudziła. Po raz pierwszy zaczął szczerze podziwiać Zayna za to, że spędzał w tym miejscu każdą możliwą chwilę, a fakt że był znacznie bliżej z Livią dodatkowo potęgował zdziwienie siłą jaką miał w sobie Malik.
- Cholera, to będzie trudniejsze niż się spodziewałem – szepnął do siebie, usadawiając się na niewygodnym krzesełku.
            Chciał z nią porozmawiać. Chciał zamienić kilka prostych słów, jednak jedyne co było mu dane, to wyobrażanie sobie pojedynczych zdań jakie zostałyby uwolnione spomiędzy popękanych warg Livii, które lekko rozchylone niemo wołały o pomoc.
- Wiesz… - zaciął się na chwilę, próbując jak najlepiej dobrać słowa. – To nie było tak, że specjalnie źle Cię traktowałem kiedy spotkaliśmy się po tylu latach. Robiłem to chyba nieświadomie, bo nie wierzyłem, że spotkałem Cię po tak długim okresie czasu. – Nerwowo spojrzał na ich splecione palce, które chwilę wcześniej przyciskał do swoich ust. – Ja tylko bałem się o Zayna. Bo jest dla mnie jak brat i wiem jak bardzo uderza go to, co dzieje się teraz wokół nas. Wiem, że brakuje mu normalności i przez to na siłę zagłębia się we wszystkich problemach. Dlatego bałem się, że Twoja historia go przerośnie. Że jeszcze bardziej się zdołuje i zabrnie w nią za daleko. Ale ona mu wręcz pomogła. Ty mu pomogłaś. Może i to paskudne, bo notabene właśnie stwierdziłem, że Twoja tragedia pozytywnie na kogoś wpłynęła, ale uwierz, że on się zmienił. Chcąc Ci pomóc, oderwał się od ciągłego smęcenia. Wyrwałaś go z jego własnej, popieprzonej klatki myśli. To jak się starał spowodowało odbudowanie mojej wiary w to, że jeszcze mu może na czymś zależeć. Martwił się o Ciebie, tak jak robiłem to ja na początku naszej znajomości. Pamiętasz?

~*~

Summer comes, winter fades. Here we are. Just the same.

            Brązowa czupryna przemknęła między ogrodowymi drewkami, by ostatecznie wpaść do altany, w której nad stołem pochylała się mała brunetka.
- Co tam robisz? – zapytał chłopczyk, głośno dysząc. Dziewczynka podniosła szybko przestraszony wzrok, szarymi tęczówkami lustrując ubranego w spodenki moro chłopca.
- Rysuję – odpowiedziała cichutko, zgarniając kredki na swoją stronę, w obawie, że gość może je jej odebrać.
- Mogę z Tobą? – Ponownie z ust szatyna padło pytanie. Był bardzo ożywiony i pałał niesamowitym entuzjazmem, co stopniowo zaczynało przełamywać mur jaki był wybudowany dookoła dziewczynki.
            Nagle z tylnego okna wychyliła się dorosła kobieta ze spiętymi w kok włosami.
- Olivko, zajmij się kolegą. Zaraz do Was zejdziemy! – krzyknęła, po czym szybko zniknęła za białą firanką. Po tych słowach malec odwrócił się w stronę brunetki z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Jestem Loui. – zaśmiał się, po czym wtarabanił się na miejsce tuż obok Livii i zabierając kartkę oraz kilka kredek, począł rysować wielki domek.
~*~
            Stara huśtawka złowrogo skrzypiała, kiedy siedmioletnia dziewczynka starała się wprawić ją w ruch. Jej chude nóżki zwisały z siedzenia i co chwila odpychały się od pozbawionej trawy ziemi. Nagle zza rogu wybiegł ubrany w rybaczki Louis, czym prędzej dopadając stojącej obok bujawki.
- Dlaczego wyszłaś z domu? – zapytał ciekawy, szturchając Olivię w ramię. Ta tylko wzruszyła ramionami, wpatrując się w krystaliczne niebo.
- Nic Ci nie jest?
- Nie, dlaczego?
- Bo jesteś cała blada. Bledsza nawet od tych wszystkich kartek, które są w Twoim pokoju – zachichotał, na co mu zawtórowała.
- Mam tak zawsze.
- Trzymaj batona. Na poprawę humoru. – po tych słowach wręczył jej owinięte złotą folią Prince polo. Niepewnie je od niego odebrała, po czym rozrywając opakowanie, ugryzła kawałek łakocia.
- Myślisz, że jakbym jadła dużo czekolady, to miałabym trochę ciemniejszą skórę? – zapytała po chwili ciszy, którą wypełniały skrzypnięcia huśtawek.
- Hmmm – zadumał się na chwilę Louis. – Pewnie tak. W takim razie ja zacznę pić mleko, żeby być tak białym jak Ty.
~*~
            Srebrna Toyota mijała kolejne zakręty, by wreszcie znaleźć się na obrzeżach Londynu i zatrzymać się przed jednym z domków.
- Olivia bardzo się ucieszy, kiedy Cię zobaczy. Dawno się nie widzieliście, prawda? – zagaiła Diana do siedzącego obok niej Louisa.
- Tak, jakieś pół roku. Chyba się nic nie zmieniła, co? Szkoda, że jej pani nie wzięła ze sobą na te kilka dni.
- To był wyjazd bardziej służbowy, Lou i wątpię, żeby się nawet zgodziła na coś takiego – odparła ponownie kobieta, wkładając teczkę pełną papierów do swojej torebki.
- Mogłaś spróbować, kochana. Pobawiliby się trochę, a młodej by się na pewno odmieniło – poparła stanowisko syna Johanne, co spotkało się ze śmiechem pani Spencer i szybkim machnięciem ręką.
            Kiedy kobiety wysiadły z samochodu, uzgadniając ostatnie kwestie dotyczące ubezpieczeń, a Louis wraz z ojcem wypakowywał torby z bagażnika, drzwi małego domku nieznacznie się uchyliły, a po chwili było już widać tylko dwa podskakujące kucyki z zwrotną prędkością zbliżające się w ich stronę.
- Mamuś! – krzyknęła Livia i nie fatygując się nawet przeprosinami za przerwaną rozmowę, rzuciła się na szyję Diany.
- Och, Livka – zachichotała cicho kobieta, z całych sił tuląc do siebie drobne ciałko. – Następnym razem biorę Cię ze sobą.
- Jak ja za Tobą tęskniłam – szepnęła w biały kołnierz maminej bluzki, będąc już na krańcu płaczu.
- Ja też, Kochanie. Ja też.
~*~

Heavy words are hard to take.

            Uderzanie o klawiaturę akompaniowało głośnej muzyce wydostającej się z podpiętych do komputera słuchawek. Louis odreagowywał środową lekcję matematyki i jedynkę z ułamków odwiedzaniem najróżniejszych portali społecznościowych, by tylko nie myśleć konieczności poprawiania tej nieszczęsnej lufy. Był tak pochłonięty czytaniem nowej wiadomości od kolegi, że nawet nie wyczuł czyjejś obecności w swoim pokoju. Dlatego też zerwał się jak oparzony, niemal zdzierając słuchawki z uszu, po łagodnym dotyku dłoni swojej mamy, która spoczęła na jego ramieniu.
- Co się dzieje? – zapytał, starając się wyglądać jak najbardziej normalnie.
- Mamo? – na widok kamiennej twarzy swojej rodzicieli szybko wstał z miejsca.
- Diana nie żyje – szepnęła Johanne, przykładając dłoń do ust.
- Jak to „Diana nie żyje”? Pani Spencer? – szatynka skinęła głową.
            Przez chwilowy szok i niedowierzanie zaczynała przebijać się kontrolka przypominająca mu o Olivii.
- A… a co z Livią?
- Nie mam bladego pojęcia. Nic więcej nie wiem. Oby tylko się jakoś trzymała, biedulka. Tak bardzo była z nią związana.
            Johanne w momencie otrzeźwiała i nie chcąc martwić syna, podpytała o miniony dzień w szkole, po czym w pośpiechu opuściła pokój. Louis bezwiednie opadł na satynową narzutę, nakrywając twarz dłońmi. Zaczyna zastanawiać się co w aktualnej sytuacji musi czuć jego koleżanka, bo sam nie mógł sobie wyobrazić samego siebie mierzącego się z takim problemem. Tym bardziej martwiła go Livia, ponieważ podczas ostatnich dwóch spotkań coś było z nią nie tak. Cały czas była smutna, mówiła jeszcze mniej niż zwykle, nie miała ochoty rysować, a nawet raz się rozpłakała, zupełnie z niczego.

            I na tym skończyła się ich znajomość. Stanęła na uczuciu strachu oraz zamartwianiu się i w takim stanie egzystowała przez te wszystkie lata. Wzbogacana jedynie kilkoma plotkami jakie usłyszała Johanne. A plotki jak to plotki, fałszywie kreują wydarzenia i postacie, zabierając im cenną godność i wmawiając, że są czymś lub kimś zupełnie innym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz