poniedziałek, 12 stycznia 2015

18.

Od autorki: Witam wraz z pierwszy rozdziałem w tym nowy roku! Jest on jednym z moich ulubionych, bo dużo w nim Ich i to z takiej, wydaje mi się, przyjemnej perspektywy. Pisanie go wymagało ode mnie odświeżenia wspomnień, przez co ma dla mnie jeszcze większy sentyment. Publikuję dzisiaj, bo ważna data. Nie macie pojęcia jak bardzo bym chciała, żeby był cały czas tak szczęśliwy i beztroski jak poniżej. Wszystkiego najlepszego dla Zayna!
Na marginesie powiem, że to chyba najdłuższy rozdział w całym opowiadaniu, więc enjoy!
~*~


Zaciskając swoją dużo dłoń wokół drobnych paluszków dziewczynki, Zayn starał się pokonać tłum turystów. Utrudniał mu to oblodzony chodnik, na którym nie było widać ani śladu zabezpieczającego piasku. Tak więc stawiając jak najostrożniej kroki, starał się dotrzeć do celu w jednym kawałku.
- Jaaaaa! – dziewczęcy głosik spowodował, że chłopak zatrzymał się w miejscu. – Jakie to duże – zachwyciła się blondyneczka.
- Co? London Eye? – zapytał, uśmiechając się półgębkiem. Lux skinęła głową, strącając tym samym swoją kolorową czapkę prosto na oczy. Malik ujmując małą pod pachy, postawił ją pobliskim murku, tak że w tamtym momencie prawie równali się wzrostem. Zziębniętymi dłońmi poprawił okrycie głowy, tym samym odgarniając kilka jasnych kosmyków. Pstryknął jeszcze dziewczynkę w nos, po czym ustawiwszy ją na chodniku, pociągnął w dalszą drogę.
- Nigdy pewnie nie byłaś na samej górze, prawda? – zagadnął, otwierając przed dzieckiem drzwiczki małej kawiarenki. Uderzył ich podmuch ciepła, momentalnie ogrzewający każdą komórkę ciała. Skinęła przecząco głową, podchodząc do stoliku zajmowanego przez kobietę z małym szkrabem.
- Więc mamy plan na dzisiaj.
- Naprawdę? – pisnęła podekscytowana, klaszcząc w okryte rękawiczkami dłonie. 
- Pewnie! Zabieramy Was z Brooklyn na London Eye! – Uśmiechnął się, sadzając Lux na krześle tuż obok czarnowłosej dziewczynki.
- Pod warunkiem, że będziesz nosił je obie, Zayn – zażartowała Caroline, upijając łyk gorącej kawy. Brązowooki prychnął pod nosem i zabrał się za słodzenie zamówionej wcześniej przez stylistkę herbaty.
            Odruchowo spoglądając przez okno lokalu, wśród wirujących płatków śniegu ukazały mu się sunące, jedna po drugiej kapsuły. Myślami znowu wrócił do Livii i wspomnień, które ich łączyły. Szczególnie do tego grudniowego dnia sprzed roku. Było on bowiem wyjątkowo ciepły mimo ujemnej temperatury na zewnątrz. Dał on jedno z najpiękniejszych wspomnień jakie mieli. Podarował jedną z najszczęśliwszych chwil jakie wspólnie dzielili.
            Uśmiechnął się pod nosem, czując jej dotyk na swojej dłoni, tak jak tamtego dnia. Po chwili jednak uświadomił sobie, że ten kobiecy dotyk nie należy przecież do Olivii i nie jest tak żywym wspomnieniem. Raptownie się odwrócił, napotykając spokojne spojrzenie Caroline.
- Wspomnienia, co? – zapytała miękko, pochylając się w jego stronę, by nie przerywać zabawy małych dziewczynek.
- Tak. Wspomnienia.
~*~

And promise mi this: you will wait for me only.

            Biały puch pokrył Anglię i o dziwo długo się utrzymywał, gasząc wszelkie plany Brytyjczyków na wyjście z mieszkań. Mróz smagał policzki odważnych, którzy zdecydowali się na wyjście z domów, dodatkowo utrudniając im poruszanie się po śliskich, brukowanych kostkach. Jedyne o czym marzyła większość Londyńczyków w ten zimowy poranek, to dodatkowe dwa koce, gorące kakao i możliwość zostanie w łóżku aż do wieczoru.
            Tego samego zdania byłaby pewnie Olivia, gdyby tylko obudziła się przed godziną siódmą rano i spojrzała na zewnątrz. Nie zanosiło się jednak na to, ponieważ spokojny sen tulił ją wyjątkowo silnie w swoich ramionach, pozwalając jedynie na obrócenie się na drugi bok i ewentualne mlaśnięcie.
            Wszystko miało się zmienić po tym jak Zayn uchylił głośno drzwi do jej pokoju i jednym susem znalazł się na łóżku. Zaśmiał się widząc ukrytą pod hebanowymi włosami i skrawkiem poduszki twarz.
-Liiiiiiiiivia! – krzyknął w pewnym momencie, powodując że dziewczyna w ułamku sekundy podniosła się do pionu, prostując się jak struna. Wielkie szare oczy zaszkliły się jeszcze drobinkami snu, a ciemne pukle opadły na okryte turkusową piżamą ramiona.
- Co się dzieje?! – wychrypiała, będąc w szoku i nie mogąc jeszcze racjonalnie skupić myśli. – Zayn?
            Kościste palce przejechały po zaczerwienionych od snu policzkach, po czym ukryły całkowicie jeszcze nierozbudzoną twarz.
- Co Ty tu robisz? – zapytała, opadając bez jakichkolwiek sił na materac, przymykając przy tym powieki.
- Porywam Cię – odparł bardzo poważnie, na co dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Daruj sobie i pozwól mi spać – wyjęczała, szukając po omacku połów kołdry. Udało jej się tylko wyczuć kawałek, który po chwili całkowicie zakrył jej sylwetkę.
- Jak Ty się w ogóle tu znalazłeś? – Przytłumiony głos doszedł zza puszystej ściany.
- Zostawiłaś wczoraj u mnie zapasowe klucze, więc czemu nie miałbym skorzystać z okazji?
- Szlag – warknęła pod nosem. – Mam nadzieję, że nic z zamkiem nie kombinowałeś.
- Pff… pierwszą rzeczą po tym jak się zorientowałem, że mam Twoje klucze, było pobiegnięcie do pierwszego lepszego klucznika i dorobienie zapasu, tak żebym mógł tutaj przebywać dwadzieścia cztery na dobę, okupować Twoja lodówkę i sypiać w Twoim łóżku. Nie wiem jak Ty, ale ja bym był już przerażony.
- Mówi się ślusarza, Zayn. Ślusarza! – krzyknęła spod kołdry, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Nieważne. Wstawaj! – Po tych słowach ciepłe okrycie całkowicie zniknęło z ciała Livii i wylądowało na podłodze.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? – wymamrotała, przyciskając policzek do nagrzanego jeszcze prześcieradła.
- Masz piętnaście minut!
            Kiedy wreszcie Malik zdecydował się na jakże szlachetny czyn jakim było pozwolenie Olivii na przebranie się, skierował się do kuchni, skąd po chwili doszedł dźwięk zapalanego gazu.
- Ani mi się waż! Spalisz moje mieszkanie! – ryknęła Livia, mordując się z przekładanym przez głowę swetrem.
- Uspokój się tam i pozwól mi działać! – zaoponował, wyciągając z szafki płatki kukurydziane, których oczywiście nie omieszkał upuścić. Po krótkiej walce z palnikiem oraz rondlem, ponieważ na horyzoncie „kucharza” pojawił się dylemat czy najpierw wlewa się wodę a później mleko, czy może na odwrót, udało mu się przygotować proste śniadanie. W samą porę, ponieważ z łazienki wyszła jeszcze zaspana Livia, która na wpół przytomna opadła na wysokie krzesło, opierając głowę na dłoni.
            W momencie przed jej nosem pojawiła się szklanka z gorącym mlekiem oraz miska płatków. Spojrzała na naczynia, po czym podniosła głowę na tyle, by móc ujrzeć twarz Malika.
- I co ja mam niby z tym zrobić? – zapytała niedowierzając.
- No nie wiem. Chyba wlać do płatków czy coś – zawahał się przez chwilę, opierając biodro o blat. – Nie wiem, okay! Zrób z tym co chcesz, ale masz to zjeść.
- Zayn, ja nie jadam śniadań. Właściwie, która jest godzina?
- 6.50 czyli według twojego zegara, możesz to potraktować jako późną kolację.
- Która jest?! – krzyknęła załamana, po czym przygwoździła czoło do chłodnego blatu, mamrocząc coś, że o tej porze mogłaby przewracać się na drugi bok, śniąc o jakimś zakichanym królewiczu zza siedmiu mórz, czy też gór, Zayn sam nie był pewien.
            Kiedy jednak Livia uległa i wmusiła w siebie całą miskę płatków, po czym za pomocą Zayna ubrała swój płaszcz, oboje mogli wreszcie wyjść z kamienicy. Krótka sekunda spotkania z siarczystym mrozem wystarczyła, by dziewczyna wróciła do świata żywych. Pierwszym odruchem było zawrócenie w stronę klatki schodowej, jednak Malik nie dał się tak łatwo omamić i chwytając kruche nadgarstki, ciągnął przeklinającą pod nosem cały świat pannę Spencer, przez uśpione jeszcze uliczki Londynu.
            Uporczywe milczenie towarzyszyło jej przez pierwsze piętnaście minut, jednak chłopak był w tak dobrym humorze, że nie miał zamiaru się tym przejmować. Trajkotał cały czas o swoich zmaganiach w studiu, zjedzonym na obiad kurczaku oraz plamie ze szminki, z którą po ostatniej ich walce nie uporał się nawet Vanish. Widząc takie zachowanie Zayna, Livia nie mogła zostać obojętna. Humor również się jej udzielił i już po tych kilkunastu minutach milczenia, włączyła się do jego monologu. I tak spacerowali do godziny dziewiątej rano zawiłymi uliczkami, w asyście białych płatków śniegu i podmuchów chłodnego wiatru. Od czasu do czasu szturchali się ramionami, po chwili wybuchając donośnym śmiechem.
            Równo o 9.14 przekroczyli próg jednej z kawiarenek na skrzyżowaniu dwóch, mało ruchliwych ulic. Tam szarooka wyjątkowo przystała na zjedzenie „drugiego” śniadania, co wprawiło Malika w osłupienie. Jednak po chwili, tak jak Livia, zabrał się za wertowanie menu.
            - Czy mogę przyjąć Państwa zamówienie? – zapytała wysoka, rudowłosa kelnerka.
            - Livia? – Dziewczyna wychyliła nos zza miękkiej oprawy jadłospisu, po czym marszcząc nos w niezdecydowanym geście, spojrzała na kobietę.
            - Poproszę kawę z mlekiem … albo nie … bez mleka i … um … borseto z jabłkiem i cynamonem? – zawahała się przez chwilę. Zaraz jednak się zreflektowała, spoglądając na Zayna, by dać mu znać, że teraz jego kolej.
            - Borseto? Z jabłkiem i cynamonem? Co? – zaśmiał się.
            - Nie wiem w czym masz problem – skrzyżowała dłonie na piersi, przylegając plecami do oparcia, w pełni gotowa na ich kolejną żartobliwą sprzeczkę.
            - Nie zjesz tego.
            - Skąd Ty to możesz wiedzieć? – prychnęła, posyłając przepraszające spojrzenie uśmiechającej się kelnerce.
            - Poprosimy dwa croissanty z czekoladą – zwrócił się do rudowłosej, która ze wszystkich sił próbowała zapanować nad śmiechem.
            - Co?! Nie, nie, nie! Niech go Pani nie słucha. Ja chcę moje borseto! – zaoponowała Livia, machając palcem przed nosem.
            - Proszę jej nie słuchać – kontynuował Zayn, uciszając dziewczynę skinięciem ręki. – A do tego dwie kawy Z MLEKIEM – wyraźnie zaznaczył, wymownie spoglądając na towarzyszkę. – Dziękujemy bardzo – posłał kelnerce uśmiech, składając na jej ręce plik z menu.
            W trakcie konsumowania zamówienia, nastrój Livii dziwnie się zmienił. Stanęła jakby za niewidzialną kurtyną, zaciskając dłonie na gorącym kubku napoju, szarymi tęczówkami wpatrując się w przemykających za oknem przechodniów. Jej rogalik leżał na talerzyku do połowy nietknięty w porównaniu do kawy, która znikała w mgnieniu oka.
            - Teraz szczerze, mieszkasz w Londynie od urodzenia, a ile zdążyłaś zwiedzić? – zapytał,  wyrywając ją z klatki myśli.
            - Widziałam dużo – odpowiedziała w ułamku sekundy, odwracając się twarzą do brązowookiego, który tylko uniósł pytająco brew.
            - Na przykład?
            - No … byłam pod Big Benem! Tower Bridge przechodziłam już tysiące razy i … w sumie prze Picadilly Cirsus ciężko jest przebrnąć w godzinach szczytu, a musiałam to robić codziennie, żeby wrócić ze szkoły do domu. – Zayn nadal nie dawał za wygraną, podtrzymując swoje prześmiewcze, pytające spojrzenie.
            - I?
            - I jeszcze … - przejechała koniuszkiem języka po swoich spierzchniętych wargach, próbując coś wymyślić. – No na przykład… a niech Cię cholera, Malik! – warknęła.
            - Dlatego dzisiaj idziemy podbijać Londyn. Zobaczymy co ma to miasto do zaoferowania – poinformował, odsuwając krzesło, by udać się do kasy.
            Ruch na ulicach znacząco się wzmógł podczas ich godzinnej przerwy, co znacznie utrudniało im przemieszczanie się. Mimo to nie zrażała ich wizja tłumu fanek ani smagający policzki mróz. Brnęli przed siebie, mijając kolejne skrzyżowania i zaułki, usiłując pokonać zimno, machającymi na wszystkie strony świata rękoma. Wyglądało to nadzwyczaj komicznie, bo rzadko widuje się dwojga ludzi robiących pajacyki na środku chodnika.
            Po  spacerze obok Royal Albert Hall oraz Natural History Museum przeszli deptakiem obok Hyde Parku cały czas omawiając monumentalność wielkiego, jasnego budynku, w którego wnętrzu na schodach umieszczona była rzeźba Karola Darwina. Następnie skierowali się prosto do przysypanego białą kołdrą Green Parku, by choć na chwilę stanąć przed Buckingham Palace. Nim się obejrzeli, zegar wybił godzinę trzynastą i boje zapominając wcześniej o głodzie, jak na zawołanie poczuli nieprzyjemne skręty w żołądku. Dopadli zatem drzwi pierwszego lepszego KFC i z dwiema wypełnionymi po brzegi tacami, usadowili się w samym rogu wyludnionej knajpki.
            - Mama mnie kiedyś wzięła do Green Parku – odezwała się spokojnie Livia, przełykając kęs swojego kurczaka. Zayn podniósł na nią wzrok, upijając łyk gazowanego napoju, który mimo braku kostek lodu, powodował, że chłopak czuł zamarzający przełyk.
            - Była wtedy wiosna, a zawsze w tym czasie królewscy ogrodnicy sadzą na wszystkich trawnikach różnokolorowe kwiaty. Wygląda to niesamowicie! Musisz kiedyś zobaczyć. W sumie mogłabym Cię kiedyś zabrać. – Tu zrobiła przerwę, by skubnąć ze słomki odrobinę coli. – Ale nie chodzi o to. Mama była tak szczęśliwa, widząc te wszystkie kwiatki, że zaczęła snuć wizje jak będzie wyglądał jej ogród. Wymieniła chyba pięćdziesiąt rodzajów zielska, które zamierzała załatwić i posadzić przed domem – zaśmiała się cicho.
            Po raz pierwszy nie wspominała o Dianie ze łzami w oczach czy też dozą smutku. Tym razem było to raczej miłe wydarzenie z przeszłości, którym dziewczyna mogła cieszyć się tyle lat później, nie zważając na to, że jej mamy już nie było obok.
            Mimo przywołania osoby pani Spencer, atmosfera nie zrobiła się gęsta. Olivia nie posmutniała, Malik nie stał się bardziej spięty. W dalszym ciągu rozmawiali, jednocześnie napełniając swoje puste brzuchy.
            Zjadłszy ciepły posiłek, który niekoniecznie należał do tych zdrowych, opatulili się swoimi płaszczami, by na nowo móc wyjść na mroźną ulicę.
            - Gdzie teraz, Przewodniku Po Londynie z Zerowym Rozeznaniem w Terenie? – zapytała przekornie brunetka, pocierając wychłodzonymi dłońmi swoje ramiona. Zayn posłał jej karcące spojrzenie, po czym rozglądnął się dookoła, w poszukiwaniu jakiejkolwiek inspiracji, która powiedziałaby mu, jaki obiekt uczynić kolejnym punktem wycieczki.
            - Greenwich – odpowiedział z uśmiechem, spoglądając na bilbord reklamujący jakieś nowo otwarte planetarium.
            - W takim razie musimy jechać metrem – odpowiedziała, szczerkając zębami pod wpływem lodowatego wiatru, który jak gdyby nigdy nic uderzył w jej porcelanową twarz. Oboje spojrzeli na znajdujący się przy Hyde Park Corner wysoki znak z napisem underground.
            - Chodź! – pociągnął drobne ciałko za sobą, by zdążyć przebiec przez pasy jeszcze na zielonym świetle. W ostatniej chwili znaleźli się po drugiej stronie. To jednak nie zmusiło go do przerwania biegu, ponieważ gdy tylko puścił ramię zdezorientowanej Livii ruszył przed siebie, wołając coś, że „kto ostatni ten gotuje kolację”. A ponieważ Livia uświadomiła sobie, że plany Zayna pokrzyżowały jej dzisiejsze zakupy, rzuciła się za nim w pogoń.
            Jak dwójka małych dzieci, mijali kolejnych pasażerów, którzy wysiedli z metra, starając się ich nie poturbować. Mokre plamy na posadzce pozostawione po śniegu utrudniały im ten szaleńczy maraton, powodując ciągłe poślizgnięcia i zachwiania, co automatycznie wywoływało u nich śmiech. Gdy przebrnęli przez chmarę ludzi, im oczom ukazały się puste bramki, dające przepustkę na wybrany peron. Piski i wrzaski wydobywały się z ich gardeł, kiedy została im do pokonania ostatnia prosta. Dopadli metalowe zabezpieczenia w tym samym momencie, by po chwili rozpocząć szukanie po kieszeniach kart pasażerów. Szarpali za swoje portfele, motali się w grubych kurtkach, walczyli z ciepłymi rękawiczkami i co chwila spoglądali na siebie, by upewnić się na jakim etapie jest każde z nich.
            Ostatecznie to brunetka jako pierwsza wyciągnęła plastikowy prostokącik i z trudem łapiąc hausty powietrza, oparła się o zimny drążek, wpatrując się w poczynania chłopaka. Płuca piekły ją niemiłosiernie, a oddech jakby grzązł już w przełyku formując tam abstrakcyjną kulę nie do pokonania. Odrzuciła wszechobecne włosy za plecy, zdając sobie sprawę jak dobrze się bawiła w trakcie tego krótkiego pościgu. Z uniesionymi wysoko kącikami ust spojrzała na Zayna, który zdążył już dorwać się do swojego portfela i w tym samym momencie z ich gardeł popłynął melodyjny śmiech, odbijany przez ściany budynku stacji.
            Odblokowawszy bramki, weszli na peron po czym zmuszeni byli poczekać piętnaście minut na kolejny kurs w stronę słynnego obserwatorium. Droga upłynęła im spokojnie, jakby każde z nich potrzebowało chwilowego wyciszenia.
            Wysiadając pod wielkim wzgórzem Greenwich Park, ich okrycia momentalnie pokryły się białą warstwą obficie padającego śniegu. Wychodząc na szczyt szli ramię w ramię, wydmuchując z ust obłoczki dymu papierosowego, ponieważ zgodnie stwierdzili, że pomoże im się to rozgrzać. Stanąwszy na górnej płycie pod pomnikiem Jamesa Wolfe’a odruchowo zaciągnęli się po raz ostatni, wyrzucając na wpół niedopalone papierosy gdzieś pod stopy. Widok jakim im się ukazał był daleki od tego, który widniał na przyulicznych straganach z widokówkami.
            Po lewej stronie rozciągało się olbrzymie obserwatorium, na którego murach wisiały różne zegary. Skarpa rozciągająca się pod nimi prowadziła do Queen’s House, który pod wpływem warstwy śniegu, wydawał się być jeszcze bielszy. Za nim wiła się Tamiza, a na prawo od niej można było dostrzec okrągłą O2 Arenę. Widoczność była ograniczona ze względu na gęste płaty śniegu spadające z zachmurzonego nieba oraz mozolnie osiadającą mgłę, jednak nie utrudniło im to dostrzeżenia piętrzących się ku górze, pokrytych milionem okien budynków dzielnicy The City.
            Wpatrywali się tak jeszcze przez chwilę w taką panoramę miasta, po czym wspaniałomyślnie postanowili sprawdzić jak to jest, być na dwóch półkulach jednocześnie. Aby dotrzeć do południka zerowego, usieli pokonać obrotowe bramki, które ułożone były w mały labirynt, a ponieważ nawierzchnia była oblodzona, na tym torze przeszkód rozgrywała się walka o „być albo nie być” ich uzębienia.
            Livia przeskoczyła zwinnie nad wyznaczoną linią, tym samym formalnie znajdując się na półkuli zachodniej, kiedy Zayn był po tej wschodniej części.
            - Nie skacz tak, bo zaraz runiesz na ziemię – pouczył ją chłopak, na co tylko prychnęła pod nosem.
            - Nie słyszę co mówisz, bo jesteś po drugiej stronie kuli ziemskiej! – krzyknęła w odpowiedzi nadstawiając uszy. Brunet przewrócił z rozbawieniem oczami, po czym oparł się o ceglasty murek znajdujący się nad nimi.
            - A poza ty muszę się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy, bo przecież za półtorej miesiąca lecisz w trasę i Cię nie będzie – wzruszyła obojętnie ramionami, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ubolewała z tego powodu. Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, co tak naprawdę powiedziała, momentalnie ugryzła się w język.
            - Livia – mruknął tylko w odpowiedzi, a ona poczuła się jeszcze gorzej. – Livia – zaczął jeszcze raz, a widząc brak jej reakcji, zrobił krok w przód tak, że połowa jego buta była na wschodzie, a druga na zachodzie.
            - Przecież wrócę. To nie tak długo, a przecież są samoloty.
            - Myślisz, że tutaj chodzi o to, że będę tęskniła? – prychnęła. – Bardziej boli mnie to, że nie będę miała kogo wkurzać, bo na Mike’a to wszystko już nie działa – odpowiedziała, nie spoglądając mu w oczy. Powód jej strachu był jeden i oboje dobrze go znali. Nieważne jak bardzo starałaby się go zatuszować swoim zadziornym charakterem, w tej sprawie nie potrafiła kłamać. A kłamstwem byłoby powiedzenie, że nie zdążyła się przyzwyczaić do obecności Zayna w jej życiu.
            - Livia – jęknął chłopak, na co opornie przekrzywiła głowę w jego stronę.
            - Chodzi o to, że … - spojrzała zmieszana w dół, nie wiedząc jak odpowiednio dobrać słowa, by nie wyszło, że za bardzo jej zależy, po czym dłonią wskazała na jego stopy.Nie rozdwoisz się przecież. Będąc tam, nie będziesz równocześnie być tutaj ze mną. Wszystko rozumiem, ale jeżeli masz zamiar skończyć naszą znajomość, to będzie mi z tym trochę ciężko, bo już się z Tobą oswoiłam.
            - Przerabialiśmy to już kiedyś. Nic nie będę kończył. Nie byłbym w stanie. A kiedy tam będzie mi źle, będę wiedział, że tutaj mam Ciebie – posłał jej uśmiech. – A Ty zawsze przejmiesz mnie z otwartymi ramionami, gorącą herbatą i obiadem na stole.
            - Marzyciel – warknęła, uderzając go w ramię.
            - No dobra, podwójną porcją z KFC.
            Zaczynało zmierzchać, kiedy włóczyli swoje zmarznięte ciała w stronę metra, by udać się do ostatniego punktu wycieczki. Wtedy nawet obdarte siedzenia były zbawieniem dla ich zmęczonych i wyziębionych organizmów. Szare tęczówki Livii wpatrywały się w szybko przemijający  krajobraz za oknem, a kiedy jej głowa stała się na tyle ciężka, że samoistnie opadła na ramię Zayna, schowały się pod ociężałymi powiekami. Dopiero szarpnięcie wagonu i uścisk w okolicach łokcia powróciły jej na nowo świadomość.
            - Wysiadamy – chłopak pociągnął ją w swoją stronę, wyprowadzając dokładnie przed oświetlonego Big Bena.
            Śnieżyca zelżała, a z nieba sypały się drobniutkie płatki, osiadające na kruczoczarnych włosach panny Spencer wystających spod ciepłej, wełnianej czapki. Mróz jednak w dalszym ciągu smagał ciała przechodniów, wdzierając się pod ubranie i atakując rozgrzane swetrami skóry. Mrok na dobre spowił Anglię, a ociężałe chmury schowały w swoich pierzach gwiazdy. Późna pora spowodowała uruchomienie sztucznego oświetlenia niemal na każdym budynku znajdującym się w centrum stolicy. Inną sprawą było to, że większość lampek i latarni była już przyszykowana na mające dopiero nadejść święta Bożego Narodzenia.
            Brodząc po kostki w śniegu, przeszli przez Westminster Bridge, z którego rozciągał się widok na skąpaną w blasku świateł Tamizę. Siedziba Parlamentu jarzyła się złotym kolorem, co kontrastowało z chłodnymi barwami London Eye, które ubrane było w sznur niebieskich punkcików.
            Zayn obrzucił kolejkę szybkim spojrzeniem i dochodząc do wniosku, że będą musieli poczekać najwięcej dziesięć minut (co jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę tę atrakcję), skubnąwszy chłodnymi palcami rękaw Livii, skinął w stronę wielkiego koła.
            Późna pora oraz niesprzyjająca aura spowodowały, że w kapsule znaleźli się tylko oni oraz jakieś starsze małżeństwo, prawdopodobnie będące turystami z Francji. Obraz za przeszklonymi ścianami ukazywał coraz to nowsze atrakcje turystyczne. Na Tamizie zacumowanych było jeszcze kilka łodzi, które obmywane lodowatą wodą, delikatnie się kołysały. Po otaczających konstrukcję mostach sunęło kilka samochodów, jednak ulice stopniowo się wyludniały. Białe płatki wirowały za szybami tańcząc z wiatrem. I tylko Big Ben królował nad całym tym krajobrazem, z każdym metrem stając się coraz bardziej majestatyczny. Im wyżej się wznosili tym więcej świateł raziło ich źrenice. Miało się wrażenie, że Londynem zawładnęła łuna pożaru, zalewając swoim żarem każdy jego kawałek.
            - Kręcimy się! – odkrywczo informował chłopak, co spotkało się z tłamszonym chichotem.
            - Albo lecimy. Tak słyszałam – zaśmiała się Olivia, podchodząc do starszej pary, która chwilę wcześniej poprosiła o pamiątkowe zdjęcie.
            Pokiwał tylko głową, dając znać, że przyjął informację do świadomości, po czym oparł się zziębniętymi dłońmi o barierkę tuż obok niewielkiego ekraniku, wlepiając wzrok w Big Bena. Po chwili dołączyła do niego dziewczyna, która z wielką uwagą śledziła cały pozostawiony na ziemi świat.
            - Z takiej perspektywy, to ja jeszcze tego miasta nie widziałam – zachwyciła się cicho. Przesunęła wzrokiem po linii horyzontu, napotykając na swojej drodze budynek z lekko zaokrąglonym szpic, za którym po chwili wybuchły fajerwerki.
            - Zayn, patrz! – pisnęła oczarowana, nie orientując się, że jej dłoń spoczęła na jego palcach. Czując przyjemne ciepło, gwałtownie się odwrócił, by ujrzeć kilka ognistych serpentyn opadających naprzeciwko ich kapsuły. Ich czerwony kolor zalał swoją intensywnością twarz Livii, której oczy iskrzyły się radością. Zacisnęła mocniej kościste palce na jego nadgarstku, kiedy powietrze na zewnątrz ponownie się uspokoiło.
            - To było niesamowite! – zaśmiała się, odwracając głowę w jego stronę.
~~
            - Skąd ten pomysł? – zapytała, upijając łyk grzanego wina i mocniej zakopując się pod kołdrą.
            Po powrocie do mieszkania byli zmęczeni do tego stopnia, że zapomnieli nawet o kolacji i rzucili się prosto na łóżko dziewczyny. Jednak aby to uczynić, musieli przeszukać wszystkie szuflady za jakimkolwiek latarkami, ponieważ kamienica została pozbawiona prądu na dwadzieścia cztery godziny. I tak podczas tej zimowej nocy przy zgaszonym świetle, Zayn ratował Livię swoją zapasową zapalniczką, odpalając kolejne świeczki. *
            - To przecież nic takiego. Mały drobiazg i to wszystko – zagryzł policzek od wewnątrz, układając wygodniej poduszkę pod swoją głową. Westchnęła głośno.
            - Mylisz się. Nie dostrzegasz właśnie takich małych drobiazgów, które wbrew pozorom ciszą człowieka i sprawiają, że zapomina o szarej codzienności. Nie szukaj w jakichś wyrafinowanych sferach tego, co sprawi, że będziesz szczęśliwy. Musisz zacząć zauważać to co dookoła ciebie, bo jest tego mnóstwo. Jeżeli ludzie na siłę szukają czegoś głębszego, przewraca się im w głowach i tworzą problemy, tak naprawdę ich nie mając – zakończyła, przeciągle ziewając. Jej powieki stawały się coraz cięższe, zdania budowały się coraz mniej składnie.
            - Dostrzegam. Na przykład siedzę teraz tutaj z tobą i jest mi niesamowicie dobrze. Tak, że nawet te urodziny u Leony Lewis nie byłyby w stanie tego zmienić.
            - Zayn! – krzyknęła resztkami sił i mozolnie wyciągnęła rękę, by odłożyć kieliszek na szafkę nocną.
            - Ogólnie to jest już cholernie późno. Na zewnątrz cholernie zimno. A ja jestem cholernie zmęczony więc tak pomyślałem …
            - Możesz zostać – odpowiedziała, wiedząc co ma na myśli. – Tylko się nie rozpychaj w nocy i nie bierz mi kołdry – ostrzegła jeszcze, odwracając się do niego plecami.
            - Dobranoc, Zayn.
            Podłożył poduszkę pod głowę, nakrywając się szczelnie kołdrą. Nie zwrócił się twarzą do ściany, ani też nie ułożył się na plecach, by widzieć sufit. Przysunął się jak najbliżej jej śpiącego już ciała i  przymknął oczy, czując osiadłe na poduszce drobinki jej kokosowego szamponu. Zaciągnął się jeszcze raz zapachem jej skóry, którym przesiąkła pościel, po czym wtulił policzek w miękki materiał.
            - Dobranoc, Livia – wymamrotał.


Who am I, darling for you?

*odsyłam do rozdziału 6.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz