Od autorki: Witam wraz z pierwszy rozdziałem w tym nowy roku! Jest on jednym z moich ulubionych, bo dużo w nim Ich i to z takiej, wydaje mi się, przyjemnej perspektywy. Pisanie go wymagało ode mnie odświeżenia wspomnień, przez co ma dla mnie jeszcze większy sentyment. Publikuję dzisiaj, bo ważna data. Nie macie pojęcia jak bardzo bym chciała, żeby był cały czas tak szczęśliwy i beztroski jak poniżej. Wszystkiego najlepszego dla Zayna!
Na marginesie powiem, że to chyba najdłuższy rozdział w całym opowiadaniu, więc enjoy!
Na marginesie powiem, że to chyba najdłuższy rozdział w całym opowiadaniu, więc enjoy!
~*~
Zaciskając
swoją dużo dłoń wokół drobnych paluszków dziewczynki, Zayn starał się pokonać
tłum turystów. Utrudniał mu to oblodzony chodnik, na którym nie było widać ani
śladu zabezpieczającego piasku. Tak więc stawiając jak najostrożniej kroki,
starał się dotrzeć do celu w jednym kawałku.
- Jaaaaa! – dziewczęcy głosik spowodował, że chłopak
zatrzymał się w miejscu. – Jakie to duże – zachwyciła się blondyneczka.
- Co? London Eye? – zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
Lux skinęła głową, strącając tym samym swoją kolorową czapkę prosto na oczy.
Malik ujmując małą pod pachy, postawił ją pobliskim murku, tak że w tamtym
momencie prawie równali się wzrostem. Zziębniętymi dłońmi poprawił okrycie
głowy, tym samym odgarniając kilka jasnych kosmyków. Pstryknął jeszcze
dziewczynkę w nos, po czym ustawiwszy ją na chodniku, pociągnął w dalszą drogę.
- Nigdy pewnie nie byłaś na samej górze, prawda? –
zagadnął, otwierając przed dzieckiem drzwiczki małej kawiarenki. Uderzył ich
podmuch ciepła, momentalnie ogrzewający każdą komórkę ciała. Skinęła przecząco
głową, podchodząc do stoliku zajmowanego przez kobietę z małym szkrabem.
- Więc mamy plan na dzisiaj.
- Naprawdę? – pisnęła podekscytowana, klaszcząc w okryte
rękawiczkami dłonie.
- Pewnie! Zabieramy Was z Brooklyn na London Eye! – Uśmiechnął
się, sadzając Lux na krześle tuż obok czarnowłosej dziewczynki.
- Pod warunkiem, że będziesz nosił je obie, Zayn –
zażartowała Caroline, upijając łyk gorącej kawy. Brązowooki prychnął pod nosem
i zabrał się za słodzenie zamówionej wcześniej przez stylistkę herbaty.
Odruchowo spoglądając przez okno
lokalu, wśród wirujących płatków śniegu ukazały mu się sunące, jedna po drugiej
kapsuły. Myślami znowu wrócił do Livii i wspomnień, które ich łączyły.
Szczególnie do tego grudniowego dnia sprzed roku. Było on bowiem wyjątkowo
ciepły mimo ujemnej temperatury na zewnątrz. Dał on jedno z najpiękniejszych
wspomnień jakie mieli. Podarował jedną z najszczęśliwszych chwil jakie wspólnie
dzielili.
Uśmiechnął się pod nosem, czując jej
dotyk na swojej dłoni, tak jak tamtego dnia. Po chwili jednak uświadomił sobie,
że ten kobiecy dotyk nie należy przecież do Olivii i nie jest tak żywym
wspomnieniem. Raptownie się odwrócił, napotykając spokojne spojrzenie Caroline.
- Wspomnienia, co? – zapytała miękko, pochylając się w jego
stronę, by nie przerywać zabawy małych dziewczynek.
- Tak. Wspomnienia.
~*~
And promise mi this: you will wait for me only.
Biały puch pokrył Anglię i o dziwo
długo się utrzymywał, gasząc wszelkie plany Brytyjczyków na wyjście z mieszkań.
Mróz smagał policzki odważnych, którzy zdecydowali się na wyjście z domów,
dodatkowo utrudniając im poruszanie się po śliskich, brukowanych kostkach.
Jedyne o czym marzyła większość Londyńczyków w ten zimowy poranek, to dodatkowe
dwa koce, gorące kakao i możliwość zostanie w łóżku aż do wieczoru.
Tego samego zdania byłaby pewnie
Olivia, gdyby tylko obudziła się przed godziną siódmą rano i spojrzała na
zewnątrz. Nie zanosiło się jednak na to, ponieważ spokojny sen tulił ją
wyjątkowo silnie w swoich ramionach, pozwalając jedynie na obrócenie się na
drugi bok i ewentualne mlaśnięcie.
Wszystko miało się zmienić po tym
jak Zayn uchylił głośno drzwi do jej pokoju i jednym susem znalazł się na
łóżku. Zaśmiał się widząc ukrytą pod hebanowymi włosami i skrawkiem poduszki
twarz.
-Liiiiiiiiivia! – krzyknął w pewnym momencie, powodując że
dziewczyna w ułamku sekundy podniosła się do pionu, prostując się jak struna.
Wielkie szare oczy zaszkliły się jeszcze drobinkami snu, a ciemne pukle opadły
na okryte turkusową piżamą ramiona.
- Co się dzieje?! – wychrypiała, będąc w szoku i nie mogąc
jeszcze racjonalnie skupić myśli. – Zayn?
Kościste palce przejechały po
zaczerwienionych od snu policzkach, po czym ukryły całkowicie jeszcze
nierozbudzoną twarz.
- Co Ty tu robisz? – zapytała,
opadając bez jakichkolwiek sił na materac, przymykając przy tym powieki.
- Porywam Cię – odparł bardzo poważnie, na co dziewczyna
zmarszczyła brwi.
- Daruj sobie i pozwól mi spać – wyjęczała, szukając po
omacku połów kołdry. Udało jej się tylko wyczuć kawałek, który po chwili
całkowicie zakrył jej sylwetkę.
- Jak Ty się w ogóle tu znalazłeś? – Przytłumiony głos
doszedł zza puszystej ściany.
- Zostawiłaś wczoraj u mnie zapasowe klucze, więc czemu nie
miałbym skorzystać z okazji?
- Szlag – warknęła pod nosem. – Mam nadzieję, że nic z
zamkiem nie kombinowałeś.
- Pff… pierwszą rzeczą po tym jak się zorientowałem, że mam
Twoje klucze, było pobiegnięcie do pierwszego lepszego klucznika i dorobienie
zapasu, tak żebym mógł tutaj przebywać dwadzieścia cztery na dobę, okupować
Twoja lodówkę i sypiać w Twoim łóżku. Nie wiem jak Ty, ale ja bym był już
przerażony.
- Mówi się ślusarza, Zayn. Ślusarza! – krzyknęła spod
kołdry, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Nieważne. Wstawaj! – Po tych słowach ciepłe okrycie
całkowicie zniknęło z ciała Livii i wylądowało na podłodze.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? – wymamrotała, przyciskając
policzek do nagrzanego jeszcze prześcieradła.
- Masz piętnaście minut!
Kiedy wreszcie Malik zdecydował się
na jakże szlachetny czyn jakim było pozwolenie Olivii na przebranie się, skierował
się do kuchni, skąd po chwili doszedł dźwięk zapalanego gazu.
- Ani mi się waż! Spalisz moje mieszkanie! – ryknęła Livia,
mordując się z przekładanym przez głowę swetrem.
- Uspokój się tam i pozwól mi działać! – zaoponował,
wyciągając z szafki płatki kukurydziane, których oczywiście nie omieszkał
upuścić. Po krótkiej walce z palnikiem oraz rondlem, ponieważ na horyzoncie
„kucharza” pojawił się dylemat czy najpierw wlewa się wodę a później mleko, czy
może na odwrót, udało mu się przygotować proste śniadanie. W samą porę,
ponieważ z łazienki wyszła jeszcze zaspana Livia, która na wpół przytomna
opadła na wysokie krzesło, opierając głowę na dłoni.
W momencie przed jej nosem pojawiła
się szklanka z gorącym mlekiem oraz miska płatków. Spojrzała na naczynia, po
czym podniosła głowę na tyle, by móc ujrzeć twarz Malika.
- I co ja mam niby z tym zrobić? – zapytała niedowierzając.
- No nie wiem. Chyba wlać do płatków czy coś – zawahał się
przez chwilę, opierając biodro o blat. – Nie wiem, okay! Zrób z tym co chcesz,
ale masz to zjeść.
- Zayn, ja nie jadam śniadań. Właściwie, która jest
godzina?
- 6.50 czyli według twojego zegara, możesz to potraktować
jako późną kolację.
- Która jest?! – krzyknęła załamana, po czym przygwoździła
czoło do chłodnego blatu, mamrocząc coś, że o tej porze mogłaby przewracać się
na drugi bok, śniąc o jakimś zakichanym królewiczu zza siedmiu mórz, czy też
gór, Zayn sam nie był pewien.
Kiedy jednak Livia uległa i wmusiła
w siebie całą miskę płatków, po czym za pomocą Zayna ubrała swój płaszcz, oboje
mogli wreszcie wyjść z kamienicy. Krótka sekunda spotkania z siarczystym mrozem
wystarczyła, by dziewczyna wróciła do świata żywych. Pierwszym odruchem było
zawrócenie w stronę klatki schodowej, jednak Malik nie dał się tak łatwo omamić
i chwytając kruche nadgarstki, ciągnął przeklinającą pod nosem cały świat pannę
Spencer, przez uśpione jeszcze uliczki Londynu.
Uporczywe milczenie towarzyszyło jej
przez pierwsze piętnaście minut, jednak chłopak był w tak dobrym humorze, że
nie miał zamiaru się tym przejmować. Trajkotał cały czas o swoich zmaganiach w
studiu, zjedzonym na obiad kurczaku oraz plamie ze szminki, z którą po
ostatniej ich walce nie uporał się nawet Vanish.
Widząc takie zachowanie Zayna, Livia nie mogła zostać obojętna. Humor
również się jej udzielił i już po tych kilkunastu minutach milczenia, włączyła
się do jego monologu. I tak spacerowali do godziny dziewiątej rano zawiłymi
uliczkami, w asyście białych płatków śniegu i podmuchów chłodnego wiatru. Od
czasu do czasu szturchali się ramionami, po chwili wybuchając donośnym
śmiechem.
Równo o 9.14 przekroczyli próg
jednej z kawiarenek na skrzyżowaniu dwóch, mało ruchliwych ulic. Tam szarooka
wyjątkowo przystała na zjedzenie „drugiego” śniadania, co wprawiło Malika w
osłupienie. Jednak po chwili, tak jak Livia, zabrał się za wertowanie menu.
- Czy mogę przyjąć Państwa
zamówienie? – zapytała wysoka, rudowłosa kelnerka.
- Livia? – Dziewczyna wychyliła nos
zza miękkiej oprawy jadłospisu, po czym marszcząc nos w niezdecydowanym geście,
spojrzała na kobietę.
- Poproszę kawę z mlekiem … albo nie
… bez mleka i … um … borseto z jabłkiem i cynamonem? – zawahała się przez
chwilę. Zaraz jednak się zreflektowała, spoglądając na Zayna, by dać mu znać,
że teraz jego kolej.
- Borseto? Z jabłkiem i cynamonem?
Co? – zaśmiał się.
- Nie wiem w czym masz problem –
skrzyżowała dłonie na piersi, przylegając plecami do oparcia, w pełni gotowa na
ich kolejną żartobliwą sprzeczkę.
- Nie zjesz tego.
- Skąd Ty to możesz wiedzieć? –
prychnęła, posyłając przepraszające spojrzenie uśmiechającej się kelnerce.
- Poprosimy dwa croissanty z
czekoladą – zwrócił się do rudowłosej, która ze wszystkich sił próbowała
zapanować nad śmiechem.
- Co?! Nie, nie, nie! Niech go Pani
nie słucha. Ja chcę moje borseto! – zaoponowała Livia, machając palcem przed
nosem.
- Proszę jej nie słuchać –
kontynuował Zayn, uciszając dziewczynę skinięciem ręki. – A do tego dwie kawy Z
MLEKIEM – wyraźnie zaznaczył, wymownie spoglądając na towarzyszkę. – Dziękujemy
bardzo – posłał kelnerce uśmiech, składając na jej ręce plik z menu.
W trakcie konsumowania zamówienia,
nastrój Livii dziwnie się zmienił. Stanęła jakby za niewidzialną kurtyną,
zaciskając dłonie na gorącym kubku napoju, szarymi tęczówkami wpatrując się w
przemykających za oknem przechodniów. Jej rogalik leżał na talerzyku do połowy
nietknięty w porównaniu do kawy, która znikała w mgnieniu oka.
- Teraz szczerze, mieszkasz w
Londynie od urodzenia, a ile zdążyłaś zwiedzić? – zapytał, wyrywając ją z klatki myśli.
- Widziałam dużo – odpowiedziała w
ułamku sekundy, odwracając się twarzą do brązowookiego, który tylko uniósł
pytająco brew.
- Na przykład?
- No … byłam pod Big Benem! Tower
Bridge przechodziłam już tysiące razy i … w sumie prze Picadilly Cirsus ciężko
jest przebrnąć w godzinach szczytu, a musiałam to robić codziennie, żeby wrócić
ze szkoły do domu. – Zayn nadal nie dawał za wygraną, podtrzymując swoje prześmiewcze,
pytające spojrzenie.
- I?
- I jeszcze … - przejechała
koniuszkiem języka po swoich spierzchniętych wargach, próbując coś wymyślić. –
No na przykład… a niech Cię cholera, Malik! – warknęła.
- Dlatego dzisiaj idziemy podbijać
Londyn. Zobaczymy co ma to miasto do zaoferowania – poinformował, odsuwając
krzesło, by udać się do kasy.
Ruch na ulicach znacząco się wzmógł
podczas ich godzinnej przerwy, co znacznie utrudniało im przemieszczanie się.
Mimo to nie zrażała ich wizja tłumu fanek ani smagający policzki mróz. Brnęli
przed siebie, mijając kolejne skrzyżowania i zaułki, usiłując pokonać zimno,
machającymi na wszystkie strony świata rękoma. Wyglądało to nadzwyczaj
komicznie, bo rzadko widuje się dwojga ludzi robiących pajacyki na środku
chodnika.
Po
spacerze obok Royal Albert Hall oraz
Natural History Museum przeszli
deptakiem obok Hyde Parku cały czas
omawiając monumentalność wielkiego, jasnego budynku, w którego wnętrzu na
schodach umieszczona była rzeźba Karola Darwina. Następnie skierowali się
prosto do przysypanego białą kołdrą Green
Parku, by choć na chwilę stanąć przed Buckingham
Palace. Nim się obejrzeli, zegar wybił godzinę trzynastą i boje zapominając
wcześniej o głodzie, jak na zawołanie poczuli nieprzyjemne skręty w żołądku.
Dopadli zatem drzwi pierwszego lepszego KFC
i z dwiema wypełnionymi po brzegi tacami, usadowili się w samym rogu
wyludnionej knajpki.
- Mama mnie kiedyś wzięła do Green Parku – odezwała się spokojnie
Livia, przełykając kęs swojego kurczaka. Zayn podniósł na nią wzrok, upijając
łyk gazowanego napoju, który mimo braku kostek lodu, powodował, że chłopak czuł
zamarzający przełyk.
- Była wtedy wiosna, a zawsze w tym
czasie królewscy ogrodnicy sadzą na wszystkich trawnikach różnokolorowe kwiaty.
Wygląda to niesamowicie! Musisz kiedyś zobaczyć. W sumie mogłabym Cię kiedyś
zabrać. – Tu zrobiła przerwę, by skubnąć ze słomki odrobinę coli. – Ale nie
chodzi o to. Mama była tak szczęśliwa, widząc te wszystkie kwiatki, że zaczęła
snuć wizje jak będzie wyglądał jej ogród. Wymieniła chyba pięćdziesiąt rodzajów
zielska, które zamierzała załatwić i posadzić przed domem – zaśmiała się cicho.
Po raz pierwszy nie wspominała o
Dianie ze łzami w oczach czy też dozą smutku. Tym razem było to raczej miłe
wydarzenie z przeszłości, którym dziewczyna mogła cieszyć się tyle lat później,
nie zważając na to, że jej mamy już nie było obok.
Mimo przywołania osoby pani Spencer,
atmosfera nie zrobiła się gęsta. Olivia nie posmutniała, Malik nie stał się
bardziej spięty. W dalszym ciągu rozmawiali, jednocześnie napełniając swoje
puste brzuchy.
Zjadłszy ciepły posiłek, który
niekoniecznie należał do tych zdrowych, opatulili się swoimi płaszczami, by na
nowo móc wyjść na mroźną ulicę.
- Gdzie teraz, Przewodniku Po Londynie z Zerowym Rozeznaniem w Terenie? – zapytała
przekornie brunetka, pocierając wychłodzonymi dłońmi swoje ramiona. Zayn posłał
jej karcące spojrzenie, po czym rozglądnął się dookoła, w poszukiwaniu
jakiejkolwiek inspiracji, która powiedziałaby mu, jaki obiekt uczynić kolejnym
punktem wycieczki.
- Greenwich – odpowiedział z uśmiechem, spoglądając na bilbord
reklamujący jakieś nowo otwarte planetarium.
- W takim razie musimy jechać metrem
– odpowiedziała, szczerkając zębami pod wpływem lodowatego wiatru, który jak
gdyby nigdy nic uderzył w jej porcelanową twarz. Oboje spojrzeli na znajdujący
się przy Hyde Park Corner wysoki znak
z napisem underground.
- Chodź! – pociągnął drobne ciałko
za sobą, by zdążyć przebiec przez pasy jeszcze na zielonym świetle. W ostatniej
chwili znaleźli się po drugiej stronie. To jednak nie zmusiło go do przerwania
biegu, ponieważ gdy tylko puścił ramię zdezorientowanej Livii ruszył przed
siebie, wołając coś, że „kto ostatni ten gotuje kolację”. A ponieważ Livia
uświadomiła sobie, że plany Zayna pokrzyżowały jej dzisiejsze zakupy, rzuciła
się za nim w pogoń.
Jak dwójka małych dzieci, mijali
kolejnych pasażerów, którzy wysiedli z metra, starając się ich nie poturbować.
Mokre plamy na posadzce pozostawione po śniegu utrudniały im ten szaleńczy
maraton, powodując ciągłe poślizgnięcia i zachwiania, co automatycznie wywoływało
u nich śmiech. Gdy przebrnęli przez chmarę ludzi, im oczom ukazały się puste
bramki, dające przepustkę na wybrany peron. Piski i wrzaski wydobywały się z
ich gardeł, kiedy została im do pokonania ostatnia prosta. Dopadli metalowe
zabezpieczenia w tym samym momencie, by po chwili rozpocząć szukanie po
kieszeniach kart pasażerów. Szarpali za swoje portfele, motali się w grubych
kurtkach, walczyli z ciepłymi rękawiczkami i co chwila spoglądali na siebie, by
upewnić się na jakim etapie jest każde z nich.
Ostatecznie to brunetka jako
pierwsza wyciągnęła plastikowy prostokącik i z trudem łapiąc hausty powietrza,
oparła się o zimny drążek, wpatrując się w poczynania chłopaka. Płuca piekły ją
niemiłosiernie, a oddech jakby grzązł już w przełyku formując tam abstrakcyjną
kulę nie do pokonania. Odrzuciła wszechobecne włosy za plecy, zdając sobie
sprawę jak dobrze się bawiła w trakcie tego krótkiego pościgu. Z uniesionymi
wysoko kącikami ust spojrzała na Zayna, który zdążył już dorwać się do swojego
portfela i w tym samym momencie z ich gardeł popłynął melodyjny śmiech,
odbijany przez ściany budynku stacji.
Odblokowawszy bramki, weszli na
peron po czym zmuszeni byli poczekać piętnaście minut na kolejny kurs w stronę
słynnego obserwatorium. Droga upłynęła im spokojnie, jakby każde z nich potrzebowało
chwilowego wyciszenia.
Wysiadając pod wielkim wzgórzem Greenwich Park, ich okrycia momentalnie
pokryły się białą warstwą obficie padającego śniegu. Wychodząc na szczyt szli
ramię w ramię, wydmuchując z ust obłoczki dymu papierosowego, ponieważ zgodnie
stwierdzili, że pomoże im się to rozgrzać. Stanąwszy na górnej płycie pod
pomnikiem Jamesa Wolfe’a odruchowo zaciągnęli się po raz ostatni, wyrzucając na
wpół niedopalone papierosy gdzieś pod stopy. Widok jakim im się ukazał był
daleki od tego, który widniał na przyulicznych straganach z widokówkami.
Po lewej stronie rozciągało się
olbrzymie obserwatorium, na którego murach wisiały różne zegary. Skarpa rozciągająca
się pod nimi prowadziła do Queen’s House,
który pod wpływem warstwy śniegu, wydawał się być jeszcze bielszy. Za nim
wiła się Tamiza, a na prawo od niej można było dostrzec okrągłą O2 Arenę. Widoczność była ograniczona ze
względu na gęste płaty śniegu spadające z zachmurzonego nieba oraz mozolnie
osiadającą mgłę, jednak nie utrudniło im to dostrzeżenia piętrzących się ku
górze, pokrytych milionem okien budynków dzielnicy The City.
Wpatrywali się tak jeszcze przez
chwilę w taką panoramę miasta, po czym wspaniałomyślnie postanowili sprawdzić
jak to jest, być na dwóch półkulach jednocześnie. Aby dotrzeć do południka
zerowego, usieli pokonać obrotowe bramki, które ułożone były w mały labirynt, a
ponieważ nawierzchnia była oblodzona, na tym torze przeszkód rozgrywała się
walka o „być albo nie być” ich uzębienia.
Livia przeskoczyła zwinnie nad
wyznaczoną linią, tym samym formalnie znajdując się na półkuli zachodniej,
kiedy Zayn był po tej wschodniej części.
- Nie skacz tak, bo zaraz runiesz na
ziemię – pouczył ją chłopak, na co tylko prychnęła pod nosem.
- Nie słyszę co mówisz, bo jesteś po
drugiej stronie kuli ziemskiej! – krzyknęła w odpowiedzi nadstawiając uszy.
Brunet przewrócił z rozbawieniem oczami, po czym oparł się o ceglasty murek
znajdujący się nad nimi.
- A poza ty muszę się przyzwyczajać
do takiego stanu rzeczy, bo przecież za półtorej miesiąca lecisz w trasę i Cię
nie będzie – wzruszyła obojętnie ramionami, nie dając po sobie poznać, jak
bardzo ubolewała z tego powodu. Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, co tak
naprawdę powiedziała, momentalnie ugryzła się w język.
- Livia – mruknął tylko w
odpowiedzi, a ona poczuła się jeszcze gorzej. – Livia – zaczął jeszcze raz, a
widząc brak jej reakcji, zrobił krok w przód tak, że połowa jego buta była na
wschodzie, a druga na zachodzie.
- Przecież wrócę. To nie tak długo,
a przecież są samoloty.
- Myślisz, że tutaj chodzi o to, że
będę tęskniła? – prychnęła. – Bardziej boli mnie to, że nie będę miała kogo
wkurzać, bo na Mike’a to wszystko już nie działa – odpowiedziała, nie
spoglądając mu w oczy. Powód jej strachu był jeden i oboje dobrze go znali.
Nieważne jak bardzo starałaby się go zatuszować swoim zadziornym charakterem, w
tej sprawie nie potrafiła kłamać. A kłamstwem byłoby powiedzenie, że nie
zdążyła się przyzwyczaić do obecności Zayna w jej życiu.
- Livia – jęknął chłopak, na co
opornie przekrzywiła głowę w jego stronę.
- Chodzi o to, że … - spojrzała
zmieszana w dół, nie wiedząc jak odpowiednio dobrać słowa, by nie wyszło, że za bardzo jej zależy, po czym dłonią
wskazała na jego stopy. – Nie rozdwoisz
się przecież. Będąc tam, nie będziesz równocześnie być tutaj ze mną. Wszystko
rozumiem, ale jeżeli masz zamiar skończyć naszą znajomość, to będzie mi z tym
trochę ciężko, bo już się z Tobą
oswoiłam.
- Przerabialiśmy to już kiedyś. Nic
nie będę kończył. Nie byłbym w stanie. A kiedy tam będzie mi źle, będę
wiedział, że tutaj mam Ciebie – posłał jej uśmiech. – A Ty zawsze przejmiesz
mnie z otwartymi ramionami, gorącą herbatą i obiadem na stole.
- Marzyciel – warknęła, uderzając go
w ramię.
- No dobra, podwójną porcją z KFC.
Zaczynało zmierzchać, kiedy włóczyli
swoje zmarznięte ciała w stronę metra, by udać się do ostatniego punktu
wycieczki. Wtedy nawet obdarte siedzenia były zbawieniem dla ich zmęczonych i
wyziębionych organizmów. Szare tęczówki Livii wpatrywały się w szybko
przemijający krajobraz za oknem, a kiedy
jej głowa stała się na tyle ciężka, że samoistnie opadła na ramię Zayna,
schowały się pod ociężałymi powiekami. Dopiero szarpnięcie wagonu i uścisk w
okolicach łokcia powróciły jej na nowo świadomość.
- Wysiadamy – chłopak pociągnął ją w
swoją stronę, wyprowadzając dokładnie przed oświetlonego Big Bena.
Śnieżyca zelżała, a z nieba sypały
się drobniutkie płatki, osiadające na kruczoczarnych włosach panny Spencer
wystających spod ciepłej, wełnianej czapki. Mróz jednak w dalszym ciągu smagał
ciała przechodniów, wdzierając się pod ubranie i atakując rozgrzane swetrami
skóry. Mrok na dobre spowił Anglię, a ociężałe chmury schowały w swoich
pierzach gwiazdy. Późna pora spowodowała uruchomienie sztucznego oświetlenia
niemal na każdym budynku znajdującym się w centrum stolicy. Inną sprawą było
to, że większość lampek i latarni była już przyszykowana na mające dopiero
nadejść święta Bożego Narodzenia.
Brodząc po kostki w śniegu, przeszli
przez Westminster Bridge, z którego
rozciągał się widok na skąpaną w blasku świateł Tamizę. Siedziba Parlamentu
jarzyła się złotym kolorem, co kontrastowało z chłodnymi barwami London Eye, które ubrane było w sznur
niebieskich punkcików.
Zayn obrzucił kolejkę szybkim
spojrzeniem i dochodząc do wniosku, że będą musieli poczekać najwięcej dziesięć
minut (co jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę tę atrakcję), skubnąwszy
chłodnymi palcami rękaw Livii, skinął w stronę wielkiego koła.
Późna pora oraz niesprzyjająca aura
spowodowały, że w kapsule znaleźli się tylko oni oraz jakieś starsze
małżeństwo, prawdopodobnie będące turystami z Francji. Obraz za przeszklonymi
ścianami ukazywał coraz to nowsze atrakcje turystyczne. Na Tamizie zacumowanych
było jeszcze kilka łodzi, które obmywane lodowatą wodą, delikatnie się
kołysały. Po otaczających konstrukcję mostach sunęło kilka samochodów, jednak
ulice stopniowo się wyludniały. Białe płatki wirowały za szybami tańcząc z
wiatrem. I tylko Big Ben królował nad całym tym krajobrazem, z każdym metrem
stając się coraz bardziej majestatyczny. Im wyżej się wznosili tym więcej
świateł raziło ich źrenice. Miało się wrażenie, że Londynem zawładnęła łuna
pożaru, zalewając swoim żarem każdy jego kawałek.
- Kręcimy się! – odkrywczo
informował chłopak, co spotkało się z tłamszonym chichotem.
- Albo lecimy. Tak słyszałam –
zaśmiała się Olivia, podchodząc do starszej pary, która chwilę wcześniej
poprosiła o pamiątkowe zdjęcie.
Pokiwał tylko głową, dając znać, że
przyjął informację do świadomości, po czym oparł się zziębniętymi dłońmi o
barierkę tuż obok niewielkiego ekraniku, wlepiając wzrok w Big Bena. Po chwili
dołączyła do niego dziewczyna, która z wielką uwagą śledziła cały pozostawiony
na ziemi świat.
- Z takiej perspektywy, to ja
jeszcze tego miasta nie widziałam – zachwyciła się cicho. Przesunęła wzrokiem
po linii horyzontu, napotykając na swojej drodze budynek z lekko zaokrąglonym
szpic, za którym po chwili wybuchły fajerwerki.
- Zayn, patrz! – pisnęła oczarowana,
nie orientując się, że jej dłoń spoczęła na jego palcach. Czując przyjemne
ciepło, gwałtownie się odwrócił, by ujrzeć kilka ognistych serpentyn
opadających naprzeciwko ich kapsuły. Ich czerwony kolor zalał swoją
intensywnością twarz Livii, której oczy iskrzyły się radością. Zacisnęła
mocniej kościste palce na jego nadgarstku, kiedy powietrze na zewnątrz ponownie
się uspokoiło.
- To było niesamowite! – zaśmiała
się, odwracając głowę w jego stronę.
~~
- Skąd ten pomysł? – zapytała,
upijając łyk grzanego wina i mocniej zakopując się pod kołdrą.
Po powrocie do mieszkania byli
zmęczeni do tego stopnia, że zapomnieli nawet o kolacji i rzucili się prosto na
łóżko dziewczyny. Jednak aby to uczynić, musieli przeszukać wszystkie szuflady
za jakimkolwiek latarkami, ponieważ kamienica została pozbawiona prądu na
dwadzieścia cztery godziny. I tak podczas tej zimowej nocy przy zgaszonym
świetle, Zayn ratował Livię swoją zapasową zapalniczką, odpalając kolejne
świeczki. *
- To przecież nic takiego. Mały
drobiazg i to wszystko – zagryzł policzek od wewnątrz, układając wygodniej
poduszkę pod swoją głową. Westchnęła głośno.
- Mylisz się. Nie dostrzegasz
właśnie takich małych drobiazgów, które wbrew pozorom ciszą człowieka i
sprawiają, że zapomina o szarej codzienności. Nie szukaj w jakichś wyrafinowanych
sferach tego, co sprawi, że będziesz szczęśliwy. Musisz zacząć zauważać to co
dookoła ciebie, bo jest tego mnóstwo. Jeżeli ludzie na siłę szukają czegoś
głębszego, przewraca się im w głowach i tworzą problemy, tak naprawdę ich nie
mając – zakończyła, przeciągle ziewając. Jej powieki stawały się coraz cięższe,
zdania budowały się coraz mniej składnie.
- Dostrzegam. Na przykład siedzę
teraz tutaj z tobą i jest mi niesamowicie dobrze. Tak, że nawet te urodziny u
Leony Lewis nie byłyby w stanie tego zmienić.
- Zayn! – krzyknęła resztkami sił i
mozolnie wyciągnęła rękę, by odłożyć kieliszek na szafkę nocną.
- Ogólnie to jest już cholernie
późno. Na zewnątrz cholernie zimno. A ja jestem cholernie zmęczony więc tak
pomyślałem …
- Możesz zostać – odpowiedziała,
wiedząc co ma na myśli. – Tylko się nie rozpychaj w nocy i nie bierz mi kołdry
– ostrzegła jeszcze, odwracając się do niego plecami.
- Dobranoc, Zayn.
Podłożył poduszkę pod głowę,
nakrywając się szczelnie kołdrą. Nie zwrócił się twarzą do ściany, ani też nie
ułożył się na plecach, by widzieć sufit. Przysunął się jak najbliżej jej
śpiącego już ciała i przymknął oczy,
czując osiadłe na poduszce drobinki jej kokosowego szamponu. Zaciągnął się
jeszcze raz zapachem jej skóry, którym przesiąkła pościel, po czym wtulił
policzek w miękki materiał.
- Dobranoc, Livia – wymamrotał.
Who am I, darling for you?
*odsyłam do rozdziału 6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz