Od autorki: Czeeeeść! Rozdział idealnie na urodziny Harry'ego, nawet tego nie planowałam. Trochę mi się przedłużył ta publikacja, ale chciałam podzielić ten luty na dwie połowy. Sześć dni po nim i sześć dni przede mną. Ech, czas leci za szybko. Zdecydowanie. Ach, no i jak Styles to i Mila, więc dedykacja też uzasadniona. Nie wiem co mam jeszcze napisać, więc chyba już ładnie się pożegnam. Do napisania po drugiej stronie mocy!
P.s: Każdy komentarz bardzo mile widziany! : ) x
~*~
P.s: Każdy komentarz bardzo mile widziany! : ) x
~*~
- Ciężko mu, Livia. – Niewyraźny
głos rozniósł się po pomieszczeniu, zlewając się z piskiem aparatury. Harry pogładził
palcami bladą dłoń, po czym ponownie nakrył rękoma swoje usta. – Ciężko mu jak
szlag, tylko nie chce się do tego przyznać. Śmieszne, prawda? Zawsze to ciebie namawia do powiedzenia czegokolwiek, a
sam gada nakręcony jak katarynka.
Tylko teraz milczy jak zaklęty, nie dając sobie pomóc - westchnął głośno,
próbując ponownie coś powiedzieć.
Spojrzeniem skanował niezliczoną ilość kabli i rurek jakimi
nadziano jej ciało i mimowolnie przedramiona pokryły się polaną gęsiej skórki.
Dopiero teraz poczuł specyficzny zapach leków, a jego otumaniony umysł zaczął
nawet stwarzać urojenia woni kroplówki, która znajdowała się w dużym worku,
zawieszonym na stojaku.
- Mi też jest ciężko, bo nie potrafię postawić się w jego
sytuacji i mój altruizm jest dość marny. Nie jestem z tobą na tyle blisko, żeby poczuć to co on. Ale nie mogę
się pogodzić z tym jak on teraz wygląda i jak się zachowuje. Chociaż od jakichś
dwóch tygodni jest już lepiej, to uwierz, jak długo go znam, tak nigdy nie
widziałem go w takim stanie. I głupio coś takiego mówić, ale jakby na to nie
patrzyć to przez ciebie. A w zasadzie przez tę chudą miłość, której wcześniej nie dostrzegł. Nie chcę zgrywać
tutaj jakiegoś filozofa, Liv, ale wydaje mi się, że gdyby przyszedł wtedy
do ciebie, to sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Bo ja na serio wyobrażam sobie was hasających za rączkę
po łące usłanej storczykami, czy kij wie jakimi pieronami – zaśmiał się gorzko.
– Bo uszczęśliwiasz go w jakiś
niepojęty dla mnie sposób i, wiesz, to mi w zupełności wystarczy. Bo też do
niego coś czujesz, tak?
Harry jako jedna z nielicznych osób, zwracał się do Olivii
w czasie teraźniejszym. Jakby ona dalej była wśród nich, a nie dryfowała po
bezkresnej mgle wspomnień, pozbawiona wszystkich zmysłów. Nie miał zamiaru
popadać w depresję, mimo że sytuacja była tragiczna. Chciał spędzić swój czas z
Livią tak jak kiedyś. Na spokojnej rozmowie i przy okazji poinformować ją, co
dzieje się podczas jej nieobecności.
- Nie zgadniesz co się ostatnio stało! Greg i Denise
spodziewają się dziecka! I Niall oczywiście wniebowzięty, snuje już plany jakim
to wspaniałym wujkiem nie będzie. Nawet ostatnio naszkicował domek na drzewie
jaki ma zamiar zbudować, po czym pobiegł do sklepu po Drewnochron. Przydałabyś się, żeby go na ziemię
sprowadzić. A ta stara kawiarenka, na pewno ją pamiętasz, ta w której
kupowałaś nam ciastka francuskie, kiedy pracowaliśmy w studiu, to właśnie ją
zamknęli. Sam nie wiem czemu, może mały ruch, albo spieprzyli przepis, bo sama ostatnim razem na niego narzekałaś.
Louis odwala kawał dobrej roboty, grając w tym klubie. Pomaga dzieciakom i jest
niesamowicie szczęśliwy, a zawsze chciałaś do takiego widzieć, prawda? A ja? No
cóż, u mnie niewiele się zmieniło. Praca, studio, znajomi. Podczas tej dłuższej
przerwy, którą nam teraz zafundowali, byłem dość długo w Stanach. Później
posiedziałem z mamą i Gemmą. Spotkałem się też ze starymi znajomymi, żeby
nadrobić tę długą nieobecność. Tylko wśród nich brakowało Ciebie. I mi z tych cholernie źle – mruknął, pokonując ścisk w
gardle i zwilżając językiem wargi, wyprostował się szybko, powodując strzelanie
w stawach. - A teraz hit! Liam coś wspominał o ślubie! Jak Boga kocham, kiedy
to usłyszałem, myślałem że będzie mi potrzebna ta twoja tuba z tlenem. –
Pokiwał głową, po chwili gryząc się w język. – Tak, wiem, kiepski żart. Ale,
hej! Za to mnie lubisz! Chyba. Wracając,
do Payne’a, chyba się do tego poważnie przymierza, bo Zayn coś wspominał, że go
zataszczył do jubilera, kiedy ostatnim razem byli na zakupach. Tak, w tej
kwestii nic się nie zmieniło – dwójka facetów w domu, a w lodówce światło,
nadgnity pomidor i widmo babci z wałkiem, grożącej, że dołoży ziemniaczków. Ale
co do tematu, szczerze, to wcale mu się nie dziwię, że się na coś takiego
decyduje. No w końcu zna Sophię kawał życia, a skoro tak dobrze im razem, to
nic innego nie pozostaje. Dlatego też, wróć
do nas. Wróć, bo Liam będzie bardzo niepocieszony, kiedy cię nie zobaczy w
tym swoim wielkim dniu. Wróć, bo
Niall zbzikuje na dobre i zażyczy sobie jeszcze tacierzyńskego. I serio, boję
się, żeby się w nim jakiś progesteron nie obudził. Wróć dla Lou, bo ostatnio znowu mówił, że miło byłoby zobaczyć twoją
minę, kiedy dotrzymał obietnicy z dzieciństwa i kupił klub sportowy. A przede
wszystkim, wróć dla niego, bo za
bardzo go to boli i wiem, że chyba nawet byłby w stanie rzucić karierę, żeby
móc mieć cię teraz przy sobie. On Cię
nie może stracić, Livia. Najzwyczajniej nie może. I, wiesz, możesz też wrócić dla mnie, bo brakuje mi tych
bezsensownych rozmów. No i nie będę miał pary na to wesele Payne’a, a po naszym
ostatnim takim wyjściu utwierdziłem się w przekonaniu, że uwielbiasz mi ratować
dupę.
Jego rozmowę przerwały nagle kroki na szpitalnym korytarzu,
które z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze, aż wreszcie do
pomieszczenia weszła pielęgniarka wraz z arsenałem medykamentów. Kiedy panna
Spencer została przeniesiona z OIOMu do przyległej sali, kontrole medyczne
miały miejsce średnio co piętnaście minut. Miało to jednak ulec ponownej
zmianie i Olivia miała z powrotem trafić na oddział intensywnej opieki. Póki co
często odwiedzały ją pielęgniarki, które początkowo krzywym wzrokiem patrzyły
na osoby spoza rodziny dziewczyny, lecz kiedy Steven wziął sprawy w swoje ręce,
i oni byli zaliczani do grona najbliższej rodziny.
- Muszę zmienić kroplówkę i zrobić sprawozdanie z wyników –
poinformowała kobieta po trzydziestce, dotykając opatrzonych ran, uprzednio
ubierając rękawiczki.
- Och, mam wyjść? – zapytał Styles, szybko podrywając się z
niewygodnego krzesełka.
- Nie, nie. Proszę sobie nie przeszkadzać – odparła szybko
pielęgniarka, machając ręką, po czym odpięła z wenflonu nasadkę rurki od
kroplówki. – Widzę, że opowiadasz jej o wszystkim.
- Ktoś musi. Z resztą, zasługuje na to. Musi wiedzieć jak
wiele ją omija. – Smutek w jego głosie nie dał się zamaskować nawet fałszywemu,
radosnemu tonowi.
- Dobrze sobie
radzisz. Ona tego potrzebuje. Trzeba z nią rozmawiać, żeby wiedziała, że jest
tutaj potrzebna. I żeby dodać jej energii do walki.
- A co z nią? – zapytał po chwili wahania i w duchu zaczął
się modlić, by kobieta nie należała do tych zrzędliwych, które po takim pytaniu
posyłają mordercze spojrzenie i tłumacząc się, że nie jest się najbliższą
rodziną, milczą.
- Jest bardzo silna.
Nie możecie jej skreślać i tracić wiary, bo ona wciąż żyje. I wróci do
was. – Posłała pokrzepiający uśmiech, wieszając nowy woreczek na haczyku.
- To dobrze, bo na
nią czekamy.
~*~
Cause what about angels? They will come. They will go and make us special.
Wczesnowiosenne popołudnie wydawało się być wyjątkowo
przyjemne i wolne od napiętej atmosfery, kiedy trójka znajomych oglądała w
salonie Zayna przygody Spongeboba, zajadając
się przy tym sernikiem. W pewnym momencie drzwi mieszkania głośno trzasnęły do
tego stopnia, że Nialler był skory upuścić z przerażenia kolejną porcję ciasta,
jaką właśnie sprowadzał z kuchni.
Zziajany Harry wpadł do pomieszczenia, odgarniając z czoła
oklapnięte loki i usadawiając się w fotelu po przeciwnej stronie kanapy.
- Livia! Jak dobrze, że tu jesteś! – ryknął w jednej
sekundzie, wprowadzając dziewczynę w jeszcze większe osłupienie.
Nie zważał jednak na zdezorientowane spojrzenia przyjaciół.
Wręcz przeciwnie. Rozsiadł się niczym Rose na dryfujących drzwiach, nakładając
podwójną porcję wypieku na talerz i skupił uradowany wzrok na przygodach Pana
Gąbki.
Widząc to, pozostała trójka mogła spokojnie dokończyć
przeżuwanie kawałków, jakie władowali do buzi przed niespodziewanym natarciem
Harry’ego. Wszystko wróciło do względnej normy, jednak zielonooki postanowił
bezceremonialnie zabić tę błogą chwilę spokoju, podnosząc się z miejsca i
siadając pół metra przed Olivią, zasłaniając jej tym samym widok.
- Styles – warknęła w pierwszej chwili, mrużąc oczy. – Złaź
z ekranu, chyba że chcesz, żeby moja stopa wylądowała na twoim kroczu.
- Mam biznes życia – poinformował, przechodząc od razu do
sedna sprawy, powodując, że pozostała dwójka nachyliła się ile sił, by
dokładnie śledzić ich poczynania.
- Ile mnie to będzie kosztowało tym razem? Bo nie wchodzę
dzisiaj w nic, co będzie wiązało się ze sprawdzanie bezpieczności bidetu. – Na
tę uwagę przewrócił oczami, a sama uwaga Livii spowodowała rechot Nialla.
- Poważnie, stary? – zaśmiał się blondyn, łapiąc się za
brzuch. – Bezpieczność bidetów? – Styles już miał się usprawiedliwić nadmiarem
alkoholu we krwi, jednak stwierdził, że Zayna to czy tak i tak nie ruszy, bo w
dalszym ciągu będzie zajadał się ciastem, a Horan nie przestanie zanosić się
śmiechem do Bożego Narodzenia, więc warto byłoby jednak odpuścić.
Napotkał badawcze spojrzenie Olivii i stchórzył,
postanawiając grać na zwłokę.
- Olivko moja! Co robisz początkiem kwietnia? –
zatrzepotał rzęsami, przybliżając się jeszcze bliżej.
- Wącham kwiatki od spodu z załogą Titanica – sarknęła,
przewracając oczami. – Czego potrzebujesz, Styles?
- Pójdziesz ze mną na wesele znajomego? – To pytanie
zawisło w powietrzu, powodując, że jedynym dźwiękiem jaki dało się słyszeć, był
jazgot żółtego bohatera na ekranie.
Jeżeli wcześniejsza sytuacja nie była w stanie poruszyć
Zayna, tak ostatnie pytanie wyjątkowo na niego podziałało. Zakrztusił się
kawałkiem ciasta, po czym próbując złapać względnie stabilny oddech, posłał
miażdżące spojrzenie szatynowi.
- Harry – jęknęła Livia. Wcześniejsza pewność siebie
wyparowała i została zastąpiona speszeniem.
- Daj spokój! To tylko kilka godzin.
- Ale dlaczego akurat ja?
- Bo cię lubię! I to jak diabli. A nie mam nikogo innego,
kto zgodziłby się bez niczego w zamian uratować mi tyłka. Jak głupi
przytaknąłem, że z kimś będę, dopiero później orientując się, co zrobiłem.
- Harry, ja … - zaczęła ponownie, jednak stanowczy głos
Zayna jej przerwał.
- Skoro Livia nie chce, to jej nie zmuszaj.
- To nie to, że nie chcę, tylko … - zawahała się, widząc
błagalne spojrzenie zielonych tęczówek.
– A niech cię diabli, Styles! Tylko nie rozpędzaj się z tym „bez niczego
w zamian” – zaznaczyła na wstępie.
Po chwili z jej gardła wydobył się głośny pisk, kiedy
cielsko szatyna z impetem opadło na jej drobne ciałko, miażdżąc tym samym każdą
możliwą kosteczkę. Nialler podbiegł do tej dziwnej zbitki ciał, wołając, że
miał kolegę po kursie maltańskim, więc wie jak uratować dziewczynę przed
ewentualnymi urazami. I tylko Zayn nie dał się ponieść radości tej chwili,
siedząc w dalszym ciągu na kanapie i cmokając z niezadowolenia, od czasu do
czasu uchylając się przed niebezpiecznie zbliżającymi się kończynami.
Kilka tygodni później Livia stała w swoim pokoju, miętosząc
w dłoni materiał granatowej sukienki. Liczyła, że przez ten czas jaki dzielił
ją od wesela, Harry jednak zrezygnuje z jej towarzystwa, jednak chłopak nie
brał takiej opcji pod uwagę.
W przeddzień uroczystości brunetka była przerażona w pełnym
tego słowa znaczeniu. Chodziło o paniczny strach przed ludźmi, z którymi miała
skonfrontować się po raz pierwszy w tak licznej grupie od dawien dawna. Ale
przede wszystkim sen z powiek spędziła jej wizja zawiedzionego Stylesa, który
spędza zabawę przy stoliku, bo ona sama nie mogła się przełamać i unikała gości
jak ognia. Przez ten cały czas Zayn przekonywał ją, że skoro ma takie opory,
nie powinna iść. W głębi duszy jednak wiedziała, że będzie musiała wyjść
naprzeciw społeczeństwu, przed którym nie mogła dłużej uciekać.
Westchnęła głośno, słysząc pukanie do drzwi. Zabrała małą
kopertówkę z biurka i powlokła przykurczone ze stresu ciało do holu, gdzie do
drzwi dobijał się Harry. Nacisnęła klamkę i szybkim ruchem wpuściła chłopaka do
środka.
- Zayn? – Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy, kiedy
za zielonookim do mieszkania władował się również Malik.
- Dajcie mi chwilkę. Idę zawiązać ten piekielny krawat –
poinformował Styles, znikając za drzwiami łazienki, machając paskiem materiału.
- Wyglądasz obłędnie! – zaśmiał się brunet, lustrując
sylwetkę dziewczyny uważnym spojrzeniem.
- Daruj sobie – prychnęła w odpowiedzi, uśmiechając się
szeroko. Chłopak zatarł ręce w nerwowym geście i zerknąwszy na drzwi łazienki,
szybko złapał Livię za ramiona na co momentalnie się spięła. Brązowooki
skrzywił się mimowolnie, uspokajająco głaszcząc kciukiem bark.
- Posłuchaj … jeżeli nie chcesz iść, to …
- Nawet nie próbuj, Zayn! – Głos Harry’ego rozniósł się po
pomieszczeniu, przez co panna Spencer gwałtownie drgnęła. W ułamku sekundy w
holu znalazł się Styles, który w dalszym ciągu mocował się z krawatem. Brunetka
wyrwała się z uścisku, podchodząc do niego i łapiąc w dłonie kawałek materiału.
- Odpuść wreszcie. Dobrze jej to zrobi – mruknął szatyn,
wiercąc się w miejscu, za co dostał solidnego kuksańca w ramię.
- Ja się tylko o nią boję – odparował Malik, zakładając
ręce na piersi.
- Od kilku tygodni ta sama śpiewka. Będzie dobrze. W
przeciwnym razie wrócimy do domu i osobiście ci pokażę, że z nią wszystko w
porządku.
- Nie jestem co do
tego przekonany.
- Ja tutaj jestem – burknęła Livia, kończąc wiązanie
krawatu. – I nie jesteś moją niańką, Zayn. Nie możesz za mnie decydować. Zresztą
nie idę sama i Harry ma rację, gdyby coś się działo, wrócimy do domu –
wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do Stylesa - Gotowy?
Brunet napiął mięśnie, jednak kiedy zobaczył, że Olivia
chwyta swoją torebkę, odsunął się z przejścia, przyjmując minę naburmuszonego
dziecka.
- Nie martw się. – Poklepała go po policzku, po czym wyszła
z mieszkania.
- Harry – zwrócił się do mijającego go przyjaciela, który
zaśmiał się pod nosem.
- Wiem, mam jej pilnować. Nic jej nie będzie! – zasalutował,
po czym dogonił dziewczynę na schodach.
~~
Wesołe nastroje towarzyszyły wszystkim gościom, którzy
lekko podchmieleni, balowali na parkiecie od dobrych kilku godzin. Zielone
tęczówki wśród tłumu szukały ubranej w miętową sukienkę dziewczyny, a gdy ją
znalazły wciśniętą w jedno z krzeseł, błysnęła w nich troska.
- Dzięki, że na mnie poczekałaś. Myślałem, że już się im
nie wyrwę – zaśmiał się, zajmują miejsce obok. Od dobrych kilkunastu minut był
bowiem okupowany przez ciocie pana młodego, które nie widziały go już od
dłuższego czasu.
- Nie ma problemu. Za ten czas poznałam twojego wujka i
dowiedziałam się kilku faktów z twojego życia – odparła spokojnie, siląc się na
tajemniczy ton głosu.
- Wujka? – Ściągnął brwi, podając Livii kieliszek szampana
i po uprzednim toaście, upił odrobinę musującego napoju. – Ach, Edwin. Znowu
historia o koniku na biegunach? – Brunetka przytaknęła, szczerząc się od ucha
do ucha, na co chłopak pokręcił głową z zażenowania. – O boże.
Bąbelki drażniły ich podniebienia, pozostawiając w ustach
słodkawy posmak. Kiedy wymieniali wrażenia po ceremonii głównej, z głośników
zaczęła wydobywać się kultowa piosenka Harry
odstawił wyzerowany kieliszek na białym obrusie, po czym wyciągnął w stronę szarookiej
dłoń.
- „Na odwagę” mamy już za sobą. Teraz na parkiet. – Na te
słowa Liva pobladła jeszcze bardziej, wystawiając przed siebie ręce w geście
obronnym.
- Nie, nie, nie! Ja nie umiem tańczyć – wzbraniała się.
- Nie opowiadaj głupot!
Po tych słowach, chwycił ją za przedramię, podciągając do
góry, po czym zaprowadził na parkiet. Tłum rozgrzanych ludzi ocierał się o
siebie, głośno śpiewając i wirując w rytmach muzyki. Brunetka kręciła tylko
głową ze zdenerwowania, mamrocząc Harry’emu przeprosiny z powodu braku
umiejętności tanecznych. Chłopak uniósł tylko kąciki ust ku górze, oplatając
dziewczynę w talii.
- Jaka ty jesteś spięta! – mruknął, nachylając się nad jej
drżącą postacią. – Najpierw się rozluźnij, widzisz? O tak. – Ułożył dłoń na jej
plecach, przesuwając po nich w górę i w dół. – Lepiej? Nic ci się nie stanie,
obiecuję. – Pokiwała głową, przyjmując tę deklarację, po czym jej ciało dało
się ponieść muzyce. – Gotowa?
Czas płynął im wyjątkowo szybko i radośnie, a gdyby nie
powoli rozchodzący się goście, tańczyliby jeszcze do białego rana.
- I ty mi powiesz, że nie umiesz tańczyć? – zapytał Styles,
kiedy wracali na piechotę śpiącymi ulicami Londynu.
- Bywało gorzej – zaśmiała się.
- Czyli dobrze się bawiłaś?
- Jak nigdy.It's not about angels.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz