piątek, 6 lutego 2015

19.

Od autorki: Czeeeeść! Rozdział idealnie na urodziny Harry'ego, nawet tego nie planowałam. Trochę mi się przedłużył ta  publikacja, ale chciałam podzielić ten luty na dwie połowy. Sześć dni po nim i sześć dni przede mną. Ech, czas leci za szybko. Zdecydowanie. Ach, no i jak Styles to i Mila, więc dedykacja też uzasadniona. Nie wiem co mam jeszcze napisać, więc chyba już ładnie się pożegnam. Do napisania po drugiej stronie mocy! 
P.s: Każdy komentarz bardzo mile widziany! : ) x
~*~


            - Ciężko mu, Livia. – Niewyraźny głos rozniósł się po pomieszczeniu, zlewając się z piskiem aparatury. Harry pogładził palcami bladą dłoń, po czym ponownie nakrył rękoma swoje usta. – Ciężko mu jak szlag, tylko nie chce się do tego przyznać. Śmieszne, prawda? Zawsze to ciebie namawia do powiedzenia czegokolwiek, a sam gada nakręcony jak katarynka. Tylko teraz milczy jak zaklęty, nie dając sobie pomóc - westchnął głośno, próbując ponownie coś powiedzieć.
Spojrzeniem skanował niezliczoną ilość kabli i rurek jakimi nadziano jej ciało i mimowolnie przedramiona pokryły się polaną gęsiej skórki. Dopiero teraz poczuł specyficzny zapach leków, a jego otumaniony umysł zaczął nawet stwarzać urojenia woni kroplówki, która znajdowała się w dużym worku, zawieszonym na stojaku.
- Mi też jest ciężko, bo nie potrafię postawić się w jego sytuacji i mój altruizm jest dość marny. Nie jestem z tobą na tyle blisko, żeby poczuć to co on. Ale nie mogę się pogodzić z tym jak on teraz wygląda i jak się zachowuje. Chociaż od jakichś dwóch tygodni jest już lepiej, to uwierz, jak długo go znam, tak nigdy nie widziałem go w takim stanie. I głupio coś takiego mówić, ale jakby na to nie patrzyć to przez ciebie. A w zasadzie przez tę chudą miłość, której wcześniej nie dostrzegł. Nie chcę zgrywać tutaj jakiegoś filozofa, Liv, ale wydaje mi się, że gdyby przyszedł wtedy do ciebie, to sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Bo ja na serio wyobrażam sobie was hasających za rączkę po łące usłanej storczykami, czy kij wie jakimi pieronami – zaśmiał się gorzko. – Bo uszczęśliwiasz go w jakiś niepojęty dla mnie sposób i, wiesz, to mi w zupełności wystarczy. Bo też do niego coś czujesz, tak?
Harry jako jedna z nielicznych osób, zwracał się do Olivii w czasie teraźniejszym. Jakby ona dalej była wśród nich, a nie dryfowała po bezkresnej mgle wspomnień, pozbawiona wszystkich zmysłów. Nie miał zamiaru popadać w depresję, mimo że sytuacja była tragiczna. Chciał spędzić swój czas z Livią tak jak kiedyś. Na spokojnej rozmowie i przy okazji poinformować ją, co dzieje się podczas jej nieobecności.
- Nie zgadniesz co się ostatnio stało! Greg i Denise spodziewają się dziecka! I Niall oczywiście wniebowzięty, snuje już plany jakim to wspaniałym wujkiem nie będzie. Nawet ostatnio naszkicował domek na drzewie jaki ma zamiar zbudować, po czym pobiegł do sklepu po Drewnochron. Przydałabyś się, żeby go na ziemię sprowadzić. A ta stara kawiarenka, na pewno ją pamiętasz, ta w której kupowałaś nam ciastka francuskie, kiedy pracowaliśmy w studiu, to właśnie ją zamknęli. Sam nie wiem czemu, może mały ruch, albo spieprzyli przepis, bo sama ostatnim razem na niego narzekałaś. Louis odwala kawał dobrej roboty, grając w tym klubie. Pomaga dzieciakom i jest niesamowicie szczęśliwy, a zawsze chciałaś do takiego widzieć, prawda? A ja? No cóż, u mnie niewiele się zmieniło. Praca, studio, znajomi. Podczas tej dłuższej przerwy, którą nam teraz zafundowali, byłem dość długo w Stanach. Później posiedziałem z mamą i Gemmą. Spotkałem się też ze starymi znajomymi, żeby nadrobić tę długą nieobecność. Tylko wśród nich brakowało Ciebie. I mi z tych cholernie źle – mruknął, pokonując ścisk w gardle i zwilżając językiem wargi, wyprostował się szybko, powodując strzelanie w stawach. - A teraz hit! Liam coś wspominał o ślubie! Jak Boga kocham, kiedy to usłyszałem, myślałem że będzie mi potrzebna ta twoja tuba z tlenem. – Pokiwał głową, po chwili gryząc się w język. – Tak, wiem, kiepski żart. Ale, hej! Za to mnie lubisz! Chyba. Wracając, do Payne’a, chyba się do tego poważnie przymierza, bo Zayn coś wspominał, że go zataszczył do jubilera, kiedy ostatnim razem byli na zakupach. Tak, w tej kwestii nic się nie zmieniło – dwójka facetów w domu, a w lodówce światło, nadgnity pomidor i widmo babci z wałkiem, grożącej, że dołoży ziemniaczków. Ale co do tematu, szczerze, to wcale mu się nie dziwię, że się na coś takiego decyduje. No w końcu zna Sophię kawał życia, a skoro tak dobrze im razem, to nic innego nie pozostaje. Dlatego też, wróć do nas. Wróć, bo Liam będzie bardzo niepocieszony, kiedy cię nie zobaczy w tym swoim wielkim dniu. Wróć, bo Niall zbzikuje na dobre i zażyczy sobie jeszcze tacierzyńskego. I serio, boję się, żeby się w nim jakiś progesteron nie obudził. Wróć dla Lou, bo ostatnio znowu mówił, że miło byłoby zobaczyć twoją minę, kiedy dotrzymał obietnicy z dzieciństwa i kupił klub sportowy. A przede wszystkim, wróć dla niego, bo za bardzo go to boli i wiem, że chyba nawet byłby w stanie rzucić karierę, żeby móc mieć cię teraz przy sobie. On Cię nie może stracić, Livia. Najzwyczajniej nie może. I, wiesz, możesz też wrócić dla mnie, bo brakuje mi tych bezsensownych rozmów. No i nie będę miał pary na to wesele Payne’a, a po naszym ostatnim takim wyjściu utwierdziłem się w przekonaniu, że uwielbiasz mi ratować dupę.
Jego rozmowę przerwały nagle kroki na szpitalnym korytarzu, które z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze, aż wreszcie do pomieszczenia weszła pielęgniarka wraz z arsenałem medykamentów. Kiedy panna Spencer została przeniesiona z OIOMu do przyległej sali, kontrole medyczne miały miejsce średnio co piętnaście minut. Miało to jednak ulec ponownej zmianie i Olivia miała z powrotem trafić na oddział intensywnej opieki. Póki co często odwiedzały ją pielęgniarki, które początkowo krzywym wzrokiem patrzyły na osoby spoza rodziny dziewczyny, lecz kiedy Steven wziął sprawy w swoje ręce, i oni byli zaliczani do grona najbliższej rodziny.
- Muszę zmienić kroplówkę i zrobić sprawozdanie z wyników – poinformowała kobieta po trzydziestce, dotykając opatrzonych ran, uprzednio ubierając rękawiczki.
- Och, mam wyjść? – zapytał Styles, szybko podrywając się z niewygodnego krzesełka.
- Nie, nie. Proszę sobie nie przeszkadzać – odparła szybko pielęgniarka, machając ręką, po czym odpięła z wenflonu nasadkę rurki od kroplówki. – Widzę, że opowiadasz jej o wszystkim.
- Ktoś musi. Z resztą, zasługuje na to. Musi wiedzieć jak wiele ją omija. – Smutek w jego głosie nie dał się zamaskować nawet fałszywemu, radosnemu tonowi.
-  Dobrze sobie radzisz. Ona tego potrzebuje. Trzeba z nią rozmawiać, żeby wiedziała, że jest tutaj potrzebna. I żeby dodać jej energii do walki.
- A co z nią? – zapytał po chwili wahania i w duchu zaczął się modlić, by kobieta nie należała do tych zrzędliwych, które po takim pytaniu posyłają mordercze spojrzenie i tłumacząc się, że nie jest się najbliższą rodziną, milczą.
-  Jest bardzo silna. Nie możecie jej skreślać i tracić wiary, bo ona wciąż żyje. I  wróci do was. – Posłała pokrzepiający uśmiech, wieszając nowy woreczek na haczyku.
- To dobrze, bo na nią czekamy.

~*~

Cause what about angels? They will come. They will go and make us special.


Wczesnowiosenne popołudnie wydawało się być wyjątkowo przyjemne i wolne od napiętej atmosfery, kiedy trójka znajomych oglądała w salonie Zayna przygody Spongeboba, zajadając się przy tym sernikiem. W pewnym momencie drzwi mieszkania głośno trzasnęły do tego stopnia, że Nialler był skory upuścić z przerażenia kolejną porcję ciasta, jaką właśnie sprowadzał z kuchni.
Zziajany Harry wpadł do pomieszczenia, odgarniając z czoła oklapnięte loki i usadawiając się w fotelu po przeciwnej stronie kanapy.
- Livia! Jak dobrze, że tu jesteś! – ryknął w jednej sekundzie, wprowadzając dziewczynę w jeszcze większe osłupienie.
Nie zważał jednak na zdezorientowane spojrzenia przyjaciół. Wręcz przeciwnie. Rozsiadł się niczym Rose na dryfujących drzwiach, nakładając podwójną porcję wypieku na talerz i skupił uradowany wzrok na przygodach Pana Gąbki.
Widząc to, pozostała trójka mogła spokojnie dokończyć przeżuwanie kawałków, jakie władowali do buzi przed niespodziewanym natarciem Harry’ego. Wszystko wróciło do względnej normy, jednak zielonooki postanowił bezceremonialnie zabić tę błogą chwilę spokoju, podnosząc się z miejsca i siadając pół metra przed Olivią, zasłaniając jej tym samym widok.
- Styles – warknęła w pierwszej chwili, mrużąc oczy. – Złaź z ekranu, chyba że chcesz, żeby moja stopa wylądowała na twoim kroczu.
- Mam biznes życia – poinformował, przechodząc od razu do sedna sprawy, powodując, że pozostała dwójka nachyliła się ile sił, by dokładnie śledzić ich poczynania.
- Ile mnie to będzie kosztowało tym razem? Bo nie wchodzę dzisiaj w nic, co będzie wiązało się ze sprawdzanie bezpieczności bidetu. – Na tę uwagę przewrócił oczami, a sama uwaga Livii spowodowała rechot Nialla.
- Poważnie, stary? – zaśmiał się blondyn, łapiąc się za brzuch. – Bezpieczność bidetów? – Styles już miał się usprawiedliwić nadmiarem alkoholu we krwi, jednak stwierdził, że Zayna to czy tak i tak nie ruszy, bo w dalszym ciągu będzie zajadał się ciastem, a Horan nie przestanie zanosić się śmiechem do Bożego Narodzenia, więc warto byłoby jednak odpuścić.
Napotkał badawcze spojrzenie Olivii i stchórzył, postanawiając grać na zwłokę.
- Olivko moja! Co robisz początkiem kwietnia? – zatrzepotał rzęsami, przybliżając się jeszcze bliżej.
- Wącham kwiatki od spodu z załogą Titanica – sarknęła, przewracając oczami. – Czego potrzebujesz, Styles?
- Pójdziesz ze mną na wesele znajomego? – To pytanie zawisło w powietrzu, powodując, że jedynym dźwiękiem jaki dało się słyszeć, był jazgot żółtego bohatera na ekranie.
Jeżeli wcześniejsza sytuacja nie była w stanie poruszyć Zayna, tak ostatnie pytanie wyjątkowo na niego podziałało. Zakrztusił się kawałkiem ciasta, po czym próbując złapać względnie stabilny oddech, posłał miażdżące spojrzenie szatynowi.
- Harry – jęknęła Livia. Wcześniejsza pewność siebie wyparowała i została zastąpiona speszeniem.
- Daj spokój! To tylko kilka godzin.
- Ale dlaczego akurat ja?
- Bo cię lubię! I to jak diabli. A nie mam nikogo innego, kto zgodziłby się bez niczego w zamian uratować mi tyłka. Jak głupi przytaknąłem, że z kimś będę, dopiero później orientując się, co zrobiłem.
- Harry, ja … - zaczęła ponownie, jednak stanowczy głos Zayna jej przerwał.
- Skoro Livia nie chce, to jej nie zmuszaj.
- To nie to, że nie chcę, tylko … - zawahała się, widząc błagalne spojrzenie zielonych tęczówek.  – A niech cię diabli, Styles! Tylko nie rozpędzaj się z tym „bez niczego w zamian” – zaznaczyła na wstępie.
Po chwili z jej gardła wydobył się głośny pisk, kiedy cielsko szatyna z impetem opadło na jej drobne ciałko, miażdżąc tym samym każdą możliwą kosteczkę. Nialler podbiegł do tej dziwnej zbitki ciał, wołając, że miał kolegę po kursie maltańskim, więc wie jak uratować dziewczynę przed ewentualnymi urazami. I tylko Zayn nie dał się ponieść radości tej chwili, siedząc w dalszym ciągu na kanapie i cmokając z niezadowolenia, od czasu do czasu uchylając się przed niebezpiecznie zbliżającymi się kończynami.
Kilka tygodni później Livia stała w swoim pokoju, miętosząc w dłoni materiał granatowej sukienki. Liczyła, że przez ten czas jaki dzielił ją od wesela, Harry jednak zrezygnuje z jej towarzystwa, jednak chłopak nie brał takiej opcji pod uwagę.
W przeddzień uroczystości brunetka była przerażona w pełnym tego słowa znaczeniu. Chodziło o paniczny strach przed ludźmi, z którymi miała skonfrontować się po raz pierwszy w tak licznej grupie od dawien dawna. Ale przede wszystkim sen z powiek spędziła jej wizja zawiedzionego Stylesa, który spędza zabawę przy stoliku, bo ona sama nie mogła się przełamać i unikała gości jak ognia. Przez ten cały czas Zayn przekonywał ją, że skoro ma takie opory, nie powinna iść. W głębi duszy jednak wiedziała, że będzie musiała wyjść naprzeciw społeczeństwu, przed którym nie mogła dłużej uciekać.
Westchnęła głośno, słysząc pukanie do drzwi. Zabrała małą kopertówkę z biurka i powlokła przykurczone ze stresu ciało do holu, gdzie do drzwi dobijał się Harry. Nacisnęła klamkę i szybkim ruchem wpuściła chłopaka do środka.
- Zayn? – Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy, kiedy za zielonookim do mieszkania władował się również Malik.
- Dajcie mi chwilkę. Idę zawiązać ten piekielny krawat – poinformował Styles, znikając za drzwiami łazienki, machając paskiem materiału.
- Wyglądasz obłędnie! – zaśmiał się brunet, lustrując sylwetkę dziewczyny uważnym spojrzeniem.
- Daruj sobie – prychnęła w odpowiedzi, uśmiechając się szeroko. Chłopak zatarł ręce w nerwowym geście i zerknąwszy na drzwi łazienki, szybko złapał Livię za ramiona na co momentalnie się spięła. Brązowooki skrzywił się mimowolnie, uspokajająco głaszcząc kciukiem bark.
- Posłuchaj … jeżeli nie chcesz iść, to …
- Nawet nie próbuj, Zayn! – Głos Harry’ego rozniósł się po pomieszczeniu, przez co panna Spencer gwałtownie drgnęła. W ułamku sekundy w holu znalazł się Styles, który w dalszym ciągu mocował się z krawatem. Brunetka wyrwała się z uścisku, podchodząc do niego i łapiąc w dłonie kawałek materiału.
- Odpuść wreszcie. Dobrze jej to zrobi – mruknął szatyn, wiercąc się w miejscu, za co dostał solidnego kuksańca w ramię.
- Ja się tylko o nią boję – odparował Malik, zakładając ręce na piersi.
- Od kilku tygodni ta sama śpiewka. Będzie dobrze. W przeciwnym razie wrócimy do domu i osobiście ci pokażę, że z nią wszystko w porządku.
- Nie jestem co  do tego przekonany.
- Ja tutaj jestem – burknęła Livia, kończąc wiązanie krawatu. – I nie jesteś moją niańką, Zayn. Nie możesz za mnie decydować. Zresztą nie idę sama i Harry ma rację, gdyby coś się działo, wrócimy do domu – wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do Stylesa -  Gotowy?
Brunet napiął mięśnie, jednak kiedy zobaczył, że Olivia chwyta swoją torebkę, odsunął się z przejścia, przyjmując minę naburmuszonego dziecka.
- Nie martw się. – Poklepała go po policzku, po czym wyszła z mieszkania.
- Harry – zwrócił się do mijającego go przyjaciela, który zaśmiał się pod nosem.
- Wiem, mam jej pilnować. Nic jej nie będzie! – zasalutował, po czym dogonił dziewczynę na schodach.
~~
Wesołe nastroje towarzyszyły wszystkim gościom, którzy lekko podchmieleni, balowali na parkiecie od dobrych kilku godzin. Zielone tęczówki wśród tłumu szukały ubranej w miętową sukienkę dziewczyny, a gdy ją znalazły wciśniętą w jedno z krzeseł, błysnęła w nich troska.
- Dzięki, że na mnie poczekałaś. Myślałem, że już się im nie wyrwę – zaśmiał się, zajmują miejsce obok. Od dobrych kilkunastu minut był bowiem okupowany przez ciocie pana młodego, które nie widziały go już od dłuższego czasu.
- Nie ma problemu. Za ten czas poznałam twojego wujka i dowiedziałam się kilku faktów z twojego życia – odparła spokojnie, siląc się na tajemniczy ton głosu.
- Wujka? – Ściągnął brwi, podając Livii kieliszek szampana i po uprzednim toaście, upił odrobinę musującego napoju. – Ach, Edwin. Znowu historia o koniku na biegunach? – Brunetka przytaknęła, szczerząc się od ucha do ucha, na co chłopak pokręcił głową z zażenowania. – O boże.
Bąbelki drażniły ich podniebienia, pozostawiając w ustach słodkawy posmak. Kiedy wymieniali wrażenia po ceremonii głównej, z głośników zaczęła wydobywać się kultowa piosenka Harry odstawił wyzerowany kieliszek na białym obrusie, po czym wyciągnął w stronę szarookiej dłoń.
- „Na odwagę” mamy już za sobą. Teraz na parkiet. – Na te słowa Liva pobladła jeszcze bardziej, wystawiając przed siebie ręce w geście obronnym.
- Nie, nie, nie! Ja nie umiem tańczyć – wzbraniała się.
- Nie opowiadaj głupot!
Po tych słowach, chwycił ją za przedramię, podciągając do góry, po czym zaprowadził na parkiet. Tłum rozgrzanych ludzi ocierał się o siebie, głośno śpiewając i wirując w rytmach muzyki. Brunetka kręciła tylko głową ze zdenerwowania, mamrocząc Harry’emu przeprosiny z powodu braku umiejętności tanecznych. Chłopak uniósł tylko kąciki ust ku górze, oplatając dziewczynę w talii.
- Jaka ty jesteś spięta! – mruknął, nachylając się nad jej drżącą postacią. – Najpierw się rozluźnij, widzisz? O tak. – Ułożył dłoń na jej plecach, przesuwając po nich w górę i w dół. – Lepiej? Nic ci się nie stanie, obiecuję. – Pokiwała głową, przyjmując tę deklarację, po czym jej ciało dało się ponieść muzyce. – Gotowa?
Czas płynął im wyjątkowo szybko i radośnie, a gdyby nie powoli rozchodzący się goście, tańczyliby jeszcze do białego rana.
- I ty mi powiesz, że nie umiesz tańczyć? – zapytał Styles, kiedy wracali na piechotę śpiącymi ulicami Londynu.
- Bywało gorzej – zaśmiała się.
- Czyli dobrze się bawiłaś?
- Jak nigdy.

It's not about angels.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz