Od autorki: Czeeeeść! Dość trochę czasu minęło od ostatniej publikacji , ale musiałam uporać się z tymi usuniętymi rozdziałami, co chyba mi za bardzo nie wyszło, bo poniższy efekt jest przykładem mojej klęski. Mimo to, dokończę tę historię, bo wydaje mi się, że Oni na to zasługują. Nie gryzę, więc możecie śmiało komentować. Do napisania! Trzymajcie się! x
~*~
And I’ll bury my future behind.
~*~
And I’ll bury my future behind.
Głośne kroki wypełniły klatkę schodową, by po
chwili rozlec się w małym mieszkaniu.
-
Steven?
-
W salonie – odpowiedział mężczyzna, co automatycznie skierowało Zayna do
głównego pomieszczenia. Kiedy już się tam znalazł, ujrzał Spencera siedzącego w
fotelu z ukrytą w dłoniach twarzą, a obok niego ustawione były puste butelki po
alkoholu. Ciemne oczy powiększyły się, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po
smukłych plecach. Zacisnął dłonie w pięść, starając się w jakikolwiek sposób
się uspokoić.
-
Piłeś? – zapytał nerwowo. Starszy mężczyzna wyprostował się i nieobecnym
wzrokiem spojrzał na bruneta.
-
Proszę?
-
Pytam czy piłeś? – wycedził przez zęby, z odrazą lustrując szkła.
-
Oczywiście, że nie!
Momentalnie
jakby odzyskał świadomość, na potwierdzenie czego pokiwał głową. Brązowe
tęczówki już nie były aż tak zamglone, a głos pozbył się nieprzyjemnej chrypy.
-
To w takim razie co tu robią te wszystkie butelki? – Chłopak nie dawał za
wygraną. Mrużąc powieki z uporem wpatrywał się w twarz pokrytą zmarszczkami, szukając
w niej całkowitego potwierdzenia.
Teraz
to on czuł się odpowiedzialny za Stevena i nie wybaczyłby sobie, gdyby
cokolwiek się mu stało przez tę chwilową nieobecność Livii. To teraz on
musiał trzymać rękę na pulsie i pilnować tego, co ona zostawiła.
-
To nie moje! W życiu już nie dotknę tego cholerstwa. Był tutaj Calls z parteru
razem z bratem. Nie przejmuj się.
Zacisnął
miękkie usta w wąską linijkę, marszcząc przy tym czoło, po czym nieznacznie
przytaknął głową. Spojrzał jeszcze w dół bezgłośnie wzdychając, co pomogło mu
rozładować całe napięcie osiadłe na barkach.
Pomyślał
wtedy o niej. O tym ile włożyła siły w odciągnięcie ojca od nałogu i jak wiele
dałaby teraz, aby pomóc mu w wychodzeniu na prostą. Tylko że jej tutaj nie było
i póki co on musiał dokończyć to, co ona zaczęła.
-
Pamiętaj co jej obiecałeś – wymamrotał, wbijając paznokcie w oparcie kanapy.
-
Wiem – odparł mężczyzna, przełykając głośno ślinę, a jego oczy jakby na nowo
zmatowiały.
-
Gotowy?
-
Daj mi sekundkę, tylko ubiorę buty i wezmę z łazienki telefon.
Mężczyzna
już miał udawać się w stronę korytarza, kiedy Zayn odwrócił się, nieznacznie
kładąc dłoń na jego ramieniu.
-
Zajdę po ten telefon. Ty się zbieraj.
Wchodząc
do łazienki odczuł przytłoczenie. Jakby jakaś
nieznana siła ściskała każdą komórkę jego ciała. Spojrzał na niebieskie
kafelki, po czym przeniósł wzrok na zawieszone po przeciwnej stronie lustro.
To tutaj ją znalazł. Od tego miejsca rozpoczął się morderczy
maraton i milion uderzeń bólu.
Rozglądnął
się jeszcze raz, napotykając na jej szczoteczkę do zębów i leżący na szafce
grzebień. Na wieszaku leżał fioletowy
szlafrok, a butelka jej ulubionego, jabłkowego szamponu do włosów leżała opróżniona
do połowy. Potrząsnął głową i szybkim ruchem zgarnął telefon z pralki, po czym
wycofał się z pomieszczenia.
Jak
to jednak mówią, z deszczu pod rynnę, ponieważ wystarczyło, że odwrócił się
o parę stopni, a zza framugi dostrzegł uchylone drzwi do niebieskiego pokoju.
Wtedy nie myślał o skutkach, o wspomnieniach, ani też o czekającym Stevenie.
Uchylił białą powłokę, a jego oczom ukazała się jej sypialnia.
Znajomy
zapach unosił się w powietrzu, co dawało kolejne, płoche złudzenie jej
obecności. Jej zapach.
Minęły
prawie trzy miesiące, a te cztery ściany pozostały niezmienione. Paradoksalnie
wszystko było na swoim miejscu. Poszczególne rzeczy pokryła jedynie cieniutka
kołderka kurzu, który tańczył wraz z powietrzem w blasku jesiennego słońca. Łóżko
było niezasłane, jakby przed chwilą z niego wstała. Poszewki przesiąknięte
zapachem jej ciała nadal między cieniutkimi nitkami materiały szczelnie
trzymały tę znaną woń. Obok szafki nocnej leżał bezładnie uśpiony laptop, od
którego kabel plątał się w frędzlach dywanu. Na biurku porozrzucane były kartki
i ołówki. Jeden nawet spadł z blatu, lądując tuż obok farb ustawionych pod
sztalugą. Kilka prac było rozpoczętych. Dalej czekały na dokończenie. Jakby
zaraz miała wbiec do pokoju, złapać za rysik i pochylając się nad arkuszami, z
gracją kreślić kolejne linie. Po podłodze walało się parę bluzek, a przez
uchylone drzwi szafy przewieszone były ciemne jeansy. W czeluściach tego pudła
wisiały jej ubrania, które dalej w sobie nosiły zapach jej perfum. Jakby były gotowe do ponownego otulenia jej papierowego ciała.
Palcem
sunął po kolejnych skrawkach materiału, czując pod palcami delikatne muśnięcia.
Zapach pogłębiał się coraz bardziej, a on czuł, że coś w jego wnętrzu pęka.
Wolnym krokiem przystanął przy łóżku i przyglądając się jej ukochanym,
uschniętym już kaktusom, gładził dłonią materiał kołdry.
Usiadłszy
na materacu jeszcze raz objął spojrzeniem całe pomieszczenie i na nowo wszystko
się obudziło. Te wszystkie kąty należały do niej. Była tutaj parędziesiąt dni
temu. To było jej królestwo, i co? I nagle miało jej tu braknąć.
W
tym miejscu omal się nie przewróciła, tam rozdarli materiał poduszki podczas
jednej z ich bitew, naprzeciw zanosili się ze śmiechu z jednego z dowcipów. Pod
oknem lubiła szkicować, a herbatę zawsze piła w nogach swojego łóżka. W tamtym
kącie mu się zwierzała, a w jeszcze innym tulił ją mocno do siebie, gdy miała
gorszy dzień.
Jej
pokój bez niej samej? Dla niego nie istniało coś takiego.
Była
obecna w każdym skrawku, w najdrobniejszej cząstce powietrza i w najdrobniejszym
dźwięku. Nie dało się tego ot tak wymazać. Cały ten mały, zamknięty w czterech
ścianach światek nic się nie zmienił i czekał, aż ona wreszcie do niego wróci.
Przyglądając
się jeszcze pojedynczym elementom zdał sobie sprawę ze zwykłej ludzkiej
przemijalności. Można się jej bać, ale nie można jej uniknąć. Jednego dnia
jesteśmy, a drugiego nas już zabraknie. Korzystamy z określonych rzeczy, nie
przywiązując do nich wartości. A może dla kogoś bliskiego będą się one
kojarzyły właśnie z nami? Kiedy nas zabraknie, przez jakiś czas będą ludzie
pielęgnujący pamięć o nas. Ale człowiek nie jest wieczny i wraz z jego
przemijaniem, przemija również wspomnienie. Za kilkadziesiąt lat nie będzie nas
już tutaj, a rzeczy, z których korzystamy na co dzień będą należały do kogoś
innego. Będą one pisały nową historię z
zupełnie innymi ludźmi, którzy nie będą o nas pamiętać.
-
Niesamowite, co? – głos Stevena przerwał tę zaległą ciszę, która krzyczała
wspomnieniami. – Jakby w dalszym ciągu tu była… jakby miała zaraz wrócić. –
Chłopak pokiwał głową. – Czasami mam wrażenie, że zaraz wpadnie do mieszkania,
zacznie opowiadać, krzątać się po kuchni, czy chociażby rysować. Kilka razy z
przyzwyczajenia nawet wszedłem tutaj, żeby ją obudzić, ale zapomniałem, że jej
nie ma.
- Jedźmy już – zasugerował Zayn, przecierając dłonią
twarz i podnosząc się do pionu. Nie był wstanie znieść więcej. Jednak kiedy
mijał próg, jeszcze raz zlustrował cały pokój. Steven miał rację, brakowało tylko
jej.
~*~
Cause they say home is where your heart is set in stone.
Is where you go when you’re alone.
Cause they say home is where your heart is set in stone.
Is where you go when you’re alone.
Pierwsze promienie wiosennego słońca ogrzewały
parking rozpościerający się przed murami budynku szpitala, a w powietrzu
unosiła się przyjemna woń skoszonej trawy. Błękitne niebo nie było
przyozdobione ani jedną chmurką, co dodatkowo poprawiało samopoczucie
Londyńczyków.
Spojrzał
we wsteczne lusterko, w którym pojawiła się chuda postać Livii idąca pod rękę z
uśmiechniętym Stevenem. Ostrożnie schodzili ze schodów, niosąc ze sobą spore
torby. Zayn szybko wyszedł z auta, zabierając ze sobą kluczyki, by otworzyć
bagażnik. W dalszym ciągu nie mógł uwierzyć, że mężczyzna wreszcie opuszcza
oddział i wraca do domu. Jego wyboista droga miała dobiec końca, a przed nim
otwierało się nowe życie.
Przez
kilka dni Olivia nie mogła usiedzieć na miejscu, ze zniecierpliwieniem czekając
na powrót ojca. Zdawał sobie sprawę, że to równie dla niej szansa na zamknięcie
tego pełnego bólu rozdziału w życiu. Teraz miało być tylko lepiej.
-
Kopę lat! Wreszcie jesteś! – zaśmiał się brunet, ściskając dłoń Spencera, kiedy
ten tylko znalazł się obok pojazdu.
-
Zayn! Nie spodziewałem się – odparł na powitanie. – Też się cieszę, że mogłem
już wyjść z tego miejsca.
-
Wierzę. – To powiedziawszy ukradkiem zerknął na Livię, która chyba jeszcze
nigdy nie była tak zadowolona. Jej policzki nie były wklęsłe, a wielkie, szare
oczy uśmiechały się blaskiem, kiedy ładowała kolejne torby do bagażnika. Jednak
to jego „ukradkiem” nie było chyba aż tak niepostrzeżone, bo ciemnowłosa
spojrzała na niego, unosząc pytająco brew.
-
Co? – Pokiwał tylko głową, uśmiechając się minimalnie, na co prychnęła pod
nosem i schylając się pod jego ramieniem, wsiadła do samochodu.
-
Może lepiej już jedźmy.
Droga
umilana była przez cicho brzęczące radio i ciągły monolog Stevena, który
opowiadał co u niego się wydarzyło. Dziewczyna co chwila wtrącała jakieś swoje
historyjki, a Zayn tylko bębnił palcami o kierownicę, w głębi ducha ciesząc
się, że wreszcie może zaznać odrobinę ich „normalnego” życia.
-
Przejechałeś skręt – panna Spencer zwróciła mu uwagę, kiedy minęli jedną z uliczek. Obejrzała się jeszcze za siebie, by za chwilę skrzyżować swoje
spojrzenie z dumnymi, czekoladowymi tęczówkami, które z rozbawieniem cały czas
zerkały na tyle siedzenie odbijające się we lusterku.
-
Nic nie przegapiłem – odparował.
-
Zayn?
-
Livia?
-
Zayn!
-
Livia!
-
Tato!
-
Na litość boską, dzieciaki! Gorzej jak przekupki na targu! Cisza, ale już, bo
właśnie wyszedłem z oddziału zamkniętego i jakoś nie uśmiechają mi się takie
decybele – burknął ze śmiechem, przykładając dłoń do skroni.
-
A chłopak powiedział ci, że wie co robi, więc spokój mi tam – dodał jeszcze,
odwracając się do córki, na co ta zaczęła mamrotać coś o zdradzieckiej naturze przeciwnej płci, co spotkało
się ze śmiechem obu panów na przednim siedzeniu.
Kilka
minut później stali już w progu domu Zayna, a z jego wnętrza dobiegały głośne
rozmowy i chichoty. Pan Spencer zdążył już jednak odwiesić na wieszak
kurtkę.
-
Nie wiedziałam, że masz gości. – Liv spojrzała na brązowookiego śmiertelnie
poważnie i jakby momentalnie się speszyła. Miała wrażenie, że znowu będzie
przeszkadzała.
-
To nie goście, tylko rodzina – odparł, nie tracąc dobrego nastroju.
-
Tak, ale twoja.
-
Steven, tak? Nawet nie wiesz jak się cieszymy, że jesteś wreszcie z nami. – Ich
wymiana zdań została przerwana przez głos ojca Zayna oraz równie głośne
przytakiwania jego matki. Mężczyzna został pociągnięty w głąb pokoju, a jego
córka tylko oparła się o framugę lustrując ten przyjemny dla oka obrazek. Louis
dołączył się do państwa Malik, Liam bawił się z Saafą, a Doniya wraz z Waliyahą siedziały przy stole śmiejąc się co sił z kolejnego dowcipu Niallera.
Dziwne
do opisania ciepło obudziło się w jej wnętrzu, a gdzieś w podświadomości
pojawiła się jej myśl, że tak właśnie powinna wyglądać rodzina.
-
Och, Livia! Chodź tu! Potrzebujemy cię! – krzyknął Payne, kiedy tylko
spostrzegł jej zastygłą postać. Uśmiechnęła się mimowolnie i już miała
skierować się w tamtą stronę, kiedy wyczuła czyjąś obecność za sobą, a ciepły
oddech otulił łabędzią szyję.
-
Widzisz? Mówiłem, że oni są też twoi.- Zayn stał tuż za jej plecami, dłonią
opierając się o ścianę na wysokości jej talii. W innym wypadku jego bliskość
spowodowałaby u niej zupełny paraliż, jednak ciepło jakim przesycony był ten
dom na dobre rozgrzało jej spowite strachem komórki ciała i zupełnie nie
odczuła tego zbliżenia. Pokiwała jedynie głową, po czym wbrew swojej
podświadomości wspięła się na palcach i ustami musnęła jego policzek, mamrocząc
jeszcze ciche „dziękuję”, po czym ruszyła w stronę czekających na nią osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz