środa, 22 kwietnia 2015

23.

  
         
I will return don't you ever hang your head.

Szary obłoczek dymu wydostał się spomiędzy ust zaciskających żarzącego się papierosa. Obleczone ciepłą kurtką plecy opierały się o tylną ścianę szpitala, podczas gdy orzechowe oczy bezcelowo wpatrywały się w brunatne płyty ułożone na ziemi. To zaplecze było jednym z nielicznych miejsc, gdzie nikt go nie widział, a wysokie, obskurne ściany budynku chroniły przed nacierającym z północy zimnym wiatrem. Czując przyjemne ciepło rozlewające się mojego wnętrzu i ostry, mentolowy smak w ustach odruchowo przymykał oczy, czerpiąc wątpliwą przyjemność jaką dał mu ten biały rulonik.
            Obok jak gdyby nigdy nic przycupnął Nialler, z nogą wspartą na obdartej z farby barierce i nie zważając na miejsce, kończył konsumowanie obiadu jakim była licha muffinka z czekoladą. 
            - Zamyśliłem się, mówiłeś coś? – wypalił nagle Zayn, wydmuchując kolejną porcję dymu. Blondyn jedynie cmoknął ustami, wpatrując się w zerwany z posiłku papierek.
            - Tak. Powiedziałem, że szczerze cię podziwiam. Przecież niejedna osoba w takim momencie by się poddała, totalnie załamała albo po prostu odeszła, a ty nadal tutaj jesteś. Dla niej.
            Brunet podniósł speszony wzrok na przyjaciela, po czym zaraz z powrotem wbił go w poprzedni punkt, przykładając do ust filtr. Horan uznał to za pozwolenie do kontynuowania.
            - I, poważnie, twoja wytrwałość zasługuje na ogromny szacunek, bo nie możesz przewidzieć jak ta cała chora sytuacja się skończy. Przecież nie wiesz nawet czy ona wr…
            - Ona nie umrze – przerwał beznamiętnie Zayn, strzepując energicznie popiół, który niesiony lekkim podmuchem jesiennego wiatru, spadł kilka metrów dalej.
            - Ona nie umrze, Niall. – Powtórzył raz jeszcze, mocniej zaciskając szczękę i tym razem przeniósł na niego swój wzrok. W brązowych tęczówkach nie było zaparcia, ani smutku. Można było w nich zobaczyć chudą nadzieję na lepszą przyszłość wspieraną przez pyłki desperacji.
            - Ale ja tego nawet nie sugerowałem- bąknął blondyn, starając się brzmieć jak najbardziej beztrosko, a że nie wychodziło mu to najlepiej, pochłonął ostatni kawałek muffinki. – Chodzi o to, że nie masz pewności, że ona się obudzi, a nawet jeśli tak się stanie – w co nadal wierzę – nie masz gwarancji, że w dalszym ciągu będzie cię chciała znać. Myślałeś co wtedy zrobisz?
            Niezręczne milczenie wdarło się na wargi, skutecznie odwlekając odpowiedź. Dobrze wiedział, że przez ten cały okres czasu nie pomyślał o czymkolwiek innym niżeli o tym, by się obudziła. Nie sięgał po inne rozwiązania, skupiając się tylko na tym jednym, a że duma nie pozwalała mu na przyznanie się do tego, w dalszym ciągu trwał przy swoim stanowisku.
            - Ona nie odejdzie. Nie może.
            - Na litość boską, człowieku! – warknął Nialler, celując papierkiem w przyboczny kontener. – Otrząśnij się i rozejrzyj. W tej sytuacji nie ma jednej drogi. Nie wszystko jest usłane różami i dobrze wiesz, że mimo tego co teraz przechodzicie, takie nie będzie nawet po zakończeniu! I nie wmawiaj sobie, że zaraz będzie kolorowo. A może nawet nie będzie cię pamiętała? Nie możesz trzymać się jednej drogi, bo w pewnym momencie okaże się ona pieprzonym, ślepym zaułkiem i skończysz w ciemnym tunelu, pod murem. Musisz się przygotować na wszystko, bo ciężko jest znaleźć nowe światełko w takiej ciemności. A myślałeś jak będzie wyglądało twoje życie, kiedy ona jednak się nie obudzi?
            Nie myślał. Nie potrafił go sobie wyobrazić bez tej mizernej postaci, prowadzącej go po omacku przez te wszystkie dni. 
            Zacisnął mocniej usta, wyrzucając i depcząc niedopałek butem.
            - Wtedy będę potrzebował czasu, żeby oswoić się ze świadomością, że na zawsze ją straciłem. Nie wiem co dalej. Wrócę na trasę? Pomogę Stevenowi? Albo wyjadę, bo wszędzie jej pełno. Nie mam pojęcia co zrobię, bo przecież powrót do starego życia nie jest łatwy, kiedy nie ma w nim tej starej części.
            Niall wstał z miejsca i stawiając żywe kroki, przeszedł wzdłuż ścieżki. Jego pięści były zaciśnięte do tego stopnia, że siatka żył uwydatniła się pod jasną skórą. Zdawał sobie sprawę, że sytuacja jest ciężka, jednak nie mógł w dalszym ciągu przypatrywać się jak wszystko stoi w miejscu. Nie do tego to wszystko miało przecież służyć. W przeciwnym wypadku życie by się zatrzymało, dając im te kilka miesięcy na własność. Jednak ono dalej toczyło się własnym rytmem, porywając te kilkadziesiąt dni, które nigdy nie miały należeć do nich.
            Chłopak zmierzwił blond kosmyki palcami, wypuszczając ze świstem powietrze z ust, po czy spojrzał karcąco na przyjaciela.
            - Nie rozumiesz, że zatracisz się w tej szarości? Musisz dalej wierzyć, ale to nie zwalnia cię z jakiegokolwiek myślenia o przyszłości. Wykorzystuj to co pokazała ci Livia. To co nam pokazała.
            - Co? – Zayn zmarszczył brwi, prostując się. Zimny wiatr przebiegł po gładkim policzku, dodatkowo odświeżając umysł.
            - Zastanów się ile się wydarzyło podczas waszej znajomości. Patrz ile ci dała. I nie możesz powiedzieć, że to było nic – pokręcił głową na podkreślenie swoich słów. Spacerował po brunatnych płytach dobre kilka minut, oddychając głęboko. Był to jakiś sposób, by oderwać się od wypowiedzianych wcześniej zdań.
            - Niall? – Niebieskooki przystanął, odwracając się do stojącego w dalszym ciągu pod ścianą Zayna.  – A tobie co dała?
            Zamyślił się na chwilę, spoglądając w deszczowe niebo, a kiedy to jedno wspomnienie w pełni się odświeżyło, uśmiechnął się szeroko.
            - Świadomość, że dom to nie tylko budynek, a w dużej mierze najzwyczajniej ludzie.

~*~
When you're feeling empty. I will be the fuel you need.
            Niebieskie oczy z brakiem jakiegokolwiek entuzjazmu przyglądały się jak woda obmywa brzegi szklanki, przy nawet najmniejszym potrząśnięciu prawą ręką. Lewa dłoń natomiast podpierała ociężałą głowę, która niechybnie zaliczyłaby bliskie spotkanie z kuchennym blatem, gdyby chwilę dłużej zmuszona była balansować bez żadnego wsparcia.
            Niall westchnął głęboko ponownie przeciągając szkło przez całą szerokość wysepki, po czym przymknął na chwilę stęsknione oczy, próbując w jakimś stopniu przyćmić widok rodzinnych stron. Jego naiwność, że taki zabieg ma powodzenie można by nazwać uroczą, jednak biorąc pod uwagę, że chłopak od dłuższego czasu tkwił w takim nastroju, w podświadomości budziło się jedynie gorzkie współczucie.
            Każdy z nas ma miejsce do którego chętnie wraca i czuje się bezpiecznie. Albo są to rodzinne strony albo jakieś inne, ważne dla nas miejsce. Jedno jest pewne, muszą tam być ludzie, na których nam zależy, a biorąc pod uwagę, że blondyn nie widział się z nimi od dobrych trzech miesięcy jego poczucie przynależności gdziekolwiek dramatycznie zmalało.
            Trzeszczenie schodów rozległo się po pomieszczeniu i nim chłopak zdążył jakkolwiek zareagować, wpadła do środka Livia, której oczy uważnie lustrowały każdy detal jego twarzy. Cmoknęła głośno, po czym wsunęła się na miejsce obok niego, traktując żebra blondyna solidnym kuksańcem. Trzymana przez niego szklanka zachybotała delikatnie pod wpływem tego ruchu.
            - No dalej! Dzisiaj ty będziesz Patrykiem, ja będę twoją Brygidą i razem udamy się na poszukiwanie naszej Irlandii! – krzyknęła do jego ucha z, wydawać by się mogło, nadmiernym entuzjazmem, a kiedy Niall chciał ponarzekać, przytknęła mu palec do ust, gromiąc spojrzeniem.
            Na dobrą sprawę, „szukanie Irlandii” nie wydawało się głupim pomysłem, biorąc pod uwagę jego obecny stan. Co prawda nie wiedział co kryje się za tym sformułowaniem, ani też jakie intencje ma brunetka, jednak przymykając na to wszystko oko, postanowił porwać się w wir zabawy, o którym jeszcze wtedy nie wiedział, że będzie jednym z najszczęśliwszych jego wspomnień związanych z dziewczyną, jak i z samą stolicą Wielkiej Brytanii.
            Nie wiedział nawet kiedy zdążył przebrać starą koszulkę i narzucić na ramiona kurtkę, gdyż już po chwili wędrował z roześmianą Livią wąskimi uliczkami Londynu. W trakcie drogi, dziewczyna wymyśliła dziwny konkurs na najlepsze udawanie irlandzkiego akcentu, co w gruncie rzeczy od samego początku zwiastowało jej klęskę. Bo jak tu będąc Brytyjką walczyć o wygraną z rodowitym Irlandczykiem? Mimo to ta gra dostarczyła im wiele śmiechu, nie omieszkując wzajemnego szturchania.
            W pewnym momencie panna Spencer zatrzymała się przed niewielkimi, drewnianymi drzwiami lokalu, nad którymi wywieszona była niepozorna tabliczka z nazwą Hurling* wplecioną w logo z koniczyną. Z tajemniczym uśmiechem osiadłym na wąskich wargach spojrzała na Nialla, który ze skonfundowaniem wpatrywał się w ceglany budynek.
            - Hurling? Nigdy tutaj nie byłem – stwierdził.
            - Bo nigdy nie chodzisz ze mną – odparła i bez chwili zastanowienia popchnęła powłokę.
            Gdy tylko niebieskooki przekroczył próg, ukazało się mu pozornie małe wnętrze pubu, wypełnione sporą ilością osób. Ze wszystkich stron dało się słyszeć charakterystyczny akcent. Naprzeciwko wejścia znajdował się mahoniowy bar z dostawionymi wysokimi krzesłami. Nad nimi natomiast ciągnął się długi, zielony materiał, do którego przyczepione były drobne koniczynki. Menu rozpisane na drewnianych kartach oferowało w dużej mierze dania pochodzące z Irlandii. W dłoniach klientów znajdowały się kufle i butelki ze starym, dobrym Guinnessem, a dookoła przygrywała tradycyjna, ludowa muzyka. W rogach można było dostrzec czające się skrzaty z zadartymi noskami i gęstymi brodami. Prowizoryczny parkiet ustawiono na prawo od wejścia i im bliżej godziny dwudziestej, tym bardziej się zapełniał.
            Z szerokim uśmiechem wpatrywał się w to wszystko, nie mogąc uwierzyć, że taki pub znajduje się zaledwie dziesięć minut drogi od jego mieszkania. To nie był dom. To zdecydowanie nie był dom. Jednak nastawienie ludzi, pozytywna atmosfera i zapach, którym w jakiś irracjonalny sposób przesiąkło powietrze sprawiały, że Niall poczuł się niemal jak u siebie. Już po chwili siedział przy stoliku z zupełnie obcymi ludźmi, dyskutując na różne tematy. Czuł z nimi jakąś więź, która umacniała się z każdą następną minutą.
            Tego dnia Livia dała mu namiastkę domu, dzielnie towarzysząc chłopakowi do późnych godzin wieczornych, kiedy to zmuszony był zejść z parkietu i zakończyć rozmowę w tym przyjemnym miejscu. To miejsce nie było domem. Sprawiało jednak wrażenie małej arkadii ukrytej pomiędzy brudnymi domkami szeregowymi niemal w centrum Londynu. Było małą Irlandią, do której od tamtego czasu przychodził, gdy tęsknił za rodzinnymi stronami. A to wszystko dzięki Livii doskonale wiedzącej jak to jest tęsknić.
Our memory is always within reach.
* Tradycyjna irlandzka gra zespołowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz