Od autorki: Nie macie pojęcia jak bardzo się cieszę, że już mamy wiosnę. Wszystko zakwitło i tak jakoś zaraz inaczej, prawda? Tylko tutaj dalej szaro i smutno. Ten rozdział chciałabym zadedykować Wujkowi. Często zapominam o fakcie, że również jest bardzo ważną częścią tej historii. Ostatnio była rocznica, nadal pamiętam.
*
I zapraszam do komentowania. Z chęcią dowiedziałabym się, co sądzicie o tej historii. Ostatnio opublikowałam również krótkiego shota - Spaces, na którego również serdecznie zapraszam. Trzymajcie się, miśki! x
*
Take my mind and take my pain.
Uważne spojrzenie męskich oczu
zlustrowało pobladłą twarz dziewczyny. Jej kąciki ust były znacząco opadnięte,
a przez kruchą budowę ciała miało się wrażenie, że zaraz zniknie w czeluściach wielkiego fotelu.
- Wyniki ostatniej sesji nie były
dobre. Nie oszukując nikogo, wszystko się pogorszyło, dlatego zdecydowałem się
na taki krok. – To mówiąc, przesunął na drugi koniec blatu niewielką karteczkę
pokrytą koślawym pismem.
- Trzymaj się tego co ustaliliśmy.
Nie mogą być dla ciebie ucieczką.
- Bo nią nie są. Są moim jedynym
ratunkiem.
~*~
And tell me some things last.
Steven wszedł do szpitalnego
pomieszczenia, w duchu krzywiąc się przez ostry zapach leków. Coraz częściej
zaczynał odwiedzać swoją córkę, czując jakąś odgórną potrzebę, by być przy niej.
Wiedział, że nigdy nie był dobrym ojcem, a już w szczególności po śmierci
Diany. Kilkukrotnie łapał się na wątpieniu w możliwość nazywania się jej tatą po tym co zrobił. Odwyk dał
dużo, jednak nie wymazał wyrzutów sumienia, jakie już do końca życia miały go
męczyć. Chciał wszystko odpracować. Jakikolwiek sposobem zamazać blizny jakie
zostały po tym feralnym okresie ich życia. Nie było mu to jednak dane, gdyż
robiąc kilka kroków na przód, za każdym razem kruche szczęście odskakiwało o
taką samą odległość.
Drzwi ponownie się otworzyły, kiedy
zajął miejsce na jednym z dostawionych krzeseł. Zayn wszedł do środka, cicho
stawiający kroki.
- Zapomniałem kluczyków – odezwał
się cicho, by po chwili zgarnąć je ze stolika. Nie wyszedł jednak od razu.
Przystanął obok Stevena, wpatrując się w śpiącą twarz Livii. Znowu odczuwał
dyskomfort na widok rurki w jej ustach oraz niezliczonej plątaniny kabli
podłączonych do jej kruchego ciała. Dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa,
powodując momentalne oprzytomnienie.
- Przyjechać po ciebie później czy
pojedziesz z Mary? – zapytał brunet, drapiąc się po ogolonym policzku.
- Dam sobie radę, Zayn. Nie musisz
się mną tak opiekować – odparł Steve, jednak w jego głosie dało się słyszeć
nutkę rozbawienia. – Zostawisz nas samych?
Tak samo uparty jak ona.
Chłopak
skinął głową i skierował się do wyjścia. Spencerowi przyszło jednak coś na
myśl. Coś, co tak długo pomijał. Coś, o czym chyba nawet zapomniał. W tamtym
momencie było to jednak tak silne, że nie mógł się powstrzymać. Ta relacja nie
była przecież zwyczajna. Takiego bólu nie znosi się ot tak. Musi coś za tym
stać. Każdy inny by uciekł gdzie pieprz rośnie, bo przecież to nie jego sprawa.
A jednak tak się nie stało. Trwał przy niej dalej, ślepo wierząc, że wszystko
się ułoży. Z czułością patrzył nawet na jej uśpione powieki i usta, które nie
wypowiadały ani jednego słowa.
-
Kochałeś ją? – zapytał, zaciskając palce na jej bezwładnej dłoni. Zayn
przystanął raptownie, z wyciągniętą ku klamce dłonią. Zaskoczenie wymalowane było
na jego twarzy, jednak mężczyzna nie mógł tego zauważyć. Oboje poczuli suchość
w ustach, a ich krew zaczęła płynąć znacznie szybciej przez rosnące napięcie.
Plecy chłopaka znacząco się spięły, a wargi nie mogły wypowiedzieć ani jednego
zdania. Zamarł
Do tej pory nie zrozumiał tego co do
niej czuł. Nie potrafił przed sobą nic przyznać.
-
Sam nie wiem. Bo miłość żąda odrobiny
przyszłości, a myśmy mieli tylko chwilę.*
Po tych słowach wyszedł,
zostawiając Stevena z uśmiechem na twarzy. Już wcześniej coś podejrzewał, jednak
bał się odezwać. Momentem przełomowym był ten październikowy wieczór, kiedy
zastał bruneta przy jej łóżku, kiedy bawił się jej palcami i nucił Forever blowing bubbles. Livia nigdy nie
znała się na piłce nożnej, jednak dziwnym trafem ta piosenka utkwiła jej w
pamięci. Było coś wyjątkowego w tamtej chwili. Coś intymnego i paradoksalnie
przyjemnego. Mężczyzna zachichotał wtedy pod nosem, zwracając na siebie uwagę
chłopaka, który ze śmiechem rzucił w stronę śpiącej dziewczyny coś na kształt:
„mówiłem ci, że to od początku był poroniony pomysł”. Tamtego wieczoru wspólnie
rozmawiali o piłce i nowych transferach, korzystając z łagodnej atmosfery.
Mężczyzna przejechał dłonią po
bladym nadgarstku córki, by następni chuchnąć w kościste palce. Wspomnienia na
nowo zaczęły powracać, przywołując ich wspólne chwile. Bo przecież była jego
dzieckiem. Jedyną pociechą, która dawała mu radość i w żadnym procencie nie
zasłużyła na taki los.
~*~
Take my heart and take my hand.
Zniecierpliwione kroki roznosiły się
po pustym korytarzu, a piwne oczy co chwila spoglądały na zamknięte drzwi do
sali. Zdenerwowanie ani przez chwilę nie zmalało przez te bite dwie godziny, a
wręcz przeciwnie – już wrzało, gotowe do eksplozji. We właściwym momencie
wyszła jednak pielęgniarka, która z ciepłym uśmiechem na twarzy zaprosiła go do
środka.
- Może już pan wejść. Wszystko jest
w porządku – poinformowała, krzepiąco klepiąc go po ramieniu. – I gratuluję. Jest cudna.
Jak
w amoku szedł we wskazanym przez kobietę kierunku, czując coraz silniejszą woń
oliwki i delikatnego pudru. Powietrze wydawało się być cieplejsze i tak
łagodne, że stapiało wszelkie zdenerwowanie i strach. Subtelny zapach otulił
jego policzki, kiedy wychodząc zza rogu znalazł się w jednej z sal.
Diana leżała w zasłanym łóżku, a jej
zmęczona twarz wyrażała szczęście. Włosy lepiły się do rozgrzanego czoła, a
niebieskie tęczówki biły blaskiem, kiedy tylko spojrzała na Stevena. W dłoniach
trzymała malutkie zawiniątko, które łagodnie kołysała. Żółty kocyk wydawał się
być czy tak i tak za duży, gdyż spływał po jasnej pościeli.
Jego serce chciało niemal wyskoczyć
z piersi, kiedy podszedł na tyle blisko, by zobaczyć co znajdowało się między
połami materiału. Palec kobiety odsłonił fragment okrycia, a oczom mężczyzny
ukazało się śpiące dzieciątko. Zaróżowiałe policzki wyraźnie odznaczały się na
bladziutkiej skórze, a zadarty nosek marszczył się co chwila. Mimo niedawnego
przyjścia na świat, na główce miało gęste, czarne włosy, które opadały na
czoło. Równo skrojone usteczkach były zaciśnięte w wąską linię, a mała rączka
wystawała spod koca ukazując kruche paluszki. Wyciągając dłoń, ostrożnie
dotknął miękkiej skóry i w tamtym momencie wargi noworodka się rozchyliły w przeciągłym
ziewnięciu. Powieki ostrożnie uniosły się ku górze, ukazując pokryte gęstą
mgiełką oczy.
Głębokie wzruszenie ogarnęło jego
ciało, nie pozwalając na jakiekolwiek słowa. Ucałował czubek głowy żony, by po
chwili ponownie spojrzeć na obserwujące go zawiniątko.
- Saluto, Livka. Dobrze, że jesteś już z nami.
~*~
Rzęsisty deszcz moczył ulice
Londynu, nie pomijając przy tym przechodniów. Kruczoczarne warkoczyki
podrygiwały w rytm podskoków, zupełnie nie przejmując się pogodą.
- Livia, kaptur na głowę! –
krzyknęła Diana, widząc beztroską zabawę swojej córki. Chłód bowiem przedzierał
się przez szczelne ubrania, a okres przeziębień zdecydowanie nie sprzyjał takim
harcom.
- Mamooo!
- Steven, proszę cię, przemówże jej
do rozumu – westchnęła kobieta, kiedy tylko zrównała się krokiem ze swoim
mężem. Pan Spencer jedynie zaśmiał się pod nosem. Już miał podejść do
dziewczynki, kiedy ta pisnęła z przerażeniem, powodując strach w oczach swoich
rodziców.
- Tato, uważaj! Wszedłeś do kałuży
pełnej lawy! Zaraz się spalisz!
Oboje spojrzeli na siebie,
wymieniając zdezorientowane spojrzenia, po czym jak na zawałowanie głośno się
roześmiali z pomysłu Olivii. Dziecięca wyobraźnia nie znała granic, a fakt że
spowodowała chwilową panikę, był jeszcze zabawniejszy.
Steven przykucnął przy czarnowłosej,
naciągając jej na głowę kolorowy kaptur, który następnie związał sznureczkiem.
Dopiął ostatni guzik pod szyją i ująwszy dziewczynkę za dłoń, wyprostował się.
- Dobra, to teraz migiem do domu,
żeby nas bardziej nie przemoczyło. I dawaj drugą rękę, żebyś się jeszcze nie
poparzyła – zachichotała Diana.
~*~
Take my past and take my sins.
Alkohol przyszedł nagle. Znienacka
zawładnął jego organizmem, nie pozwalając bez siebie funkcjonować. Nadmiar
pracy, częstsze kłótnie z żoną. Zaczęli się od siebie oddalać, coraz mniej
czasu spędzali razem. Livia dorastała pozbawiona ciepła prawdziwej rodziny.
Chłodne spojrzenia, brak czułości, wzajemne oskarżanie się o najbłahsze rzeczy.
To zdarzało się coraz częściej, aż wreszcie ich małżeństwo figurowało już tylko
na papierze. Mijali się już bez słowa, obdarzając się pełnymi wyrzutów
spojrzeniami, a alkohol jeszcze bardziej zaogniał sytuację. Może i byliby w
stanie przezwyciężyć ten potężny kryzys, gdyby nie niemal codzienne odurzenie
Stevena i brak jakiejkolwiek jego inicjatywy, gdy w krwi płynęła Czysta.
Później dowiedział się o romansie
żony i wbrew pozorom nie miał jej tego za złe. To normalne, że człowiek szuka
wszędzie czegoś, co jest mu potrzebne, a czego nie otrzymuje od drugiej osoby.
Tak było w tym wypadku. Poczucie bycia niekochaną, brak czułości i problemy z
alkoholem męża mimo jej interwencji doprowadzały Dianę na skraj załamania. We
własnym domu czuła się obco, a mężczyzna którego kochała, był już zupełnie inną
istotą. Córka nie mogła wychowywać się w takich warunkach. Potrzebowała ciepła
i rodziny, a nie widoku kolejnych, pustych butelek i wiecznych krzyków zza ściany.
Gdy takowe miały miejsce, zawsze
chowała się w swoim pokoju, zamykając drzwi na klucz. Chowała się pod kołdrą,
kuląc swoje kruche ciało, a dłonie z całych sił przytykały poduszki do
niechętnych kolejnych zarzutów uszów. Były takie dni, kiedy wybiegała z płaczem
z domu i spędzała czas w zaniedbanym parku, siedząc na obdartej ławce między
bujnymi krzewami.
Steven widział to wszystko i mimo że
łzy Diany wywoływały w jego wnętrzu istne natarcie wyrzutów sumienia, gorzki
smak w ustach oraz paląc przełyk przezwyciężały wszystkie te emocje, podsuwając
wręcz pod nos kolejny kieliszek.
Aż wreszcie nadszedł ten deszczowy
wtorek, kiedy wtargnął do domu nie mogąc utrzymać się na nogach. Powiedział o
paręnaście słów za dużo, a najgorsze w tym wszystkim był fakt, że w ani jednym
procencie nie były one prawdziwe. Była to ich najgorsza, a zarazem i ostatnia
kłótnia. Ofensywa żony jeszcze bardziej wyprowadziła go z równowagi, przez co
cały alkohol jakby opuścił jego ciało. Z furią opuścił mieszkanie, trzaskając
na odchodne drzwiami. Nie pamiętał co było dalej.
Parę dni wcześniej przysiągł sobie,
że wszystko odbuduje. Że się zmieni i zacznie na nowo, bo wiedział, że tak
dłużej być nie może. Jeśli Diana zostałaby ze swoim kochankiem, byłby w stanie
to przełknąć. Chodziło tylko o powrót jakiejkolwiek części rodziny,
szczególnie, że mieli do wychowania córkę. Jednak jak to mówią, chcieć nie
zawsze oznacza móc. I sprawdziło się to również w tej sytuacji. Postanowienia
poszły na marne. Los zdecydował się nie pomagać. Została pusta część serca i
gryzące wyrzuty sumienia. Świadomość zniszczonego życia nie była jednak tak
przygnębiająca jak samotność na własne życzenie oraz niewypowiedziane
przeprosiny.
- Pańska
żona miała wypadek samochodowy. Przykro mi.
~*~
„Przykro
mi” jest frazą na tyle wyzutą z emocji, że mógłby ją wypowiedzieć każdy jeden
człowiek i nie poczuć wagi tych słów. Po śmierci żony Steven przestał pić.
Przynajmniej na chwilę. Poświęcił się Livii i przez pierwsze kilka miesięcy
wszystko było w porządku. Może to przez ciągłą nieobecność Diany jeszcze za
życia? Może wydawało mu się, że wyjechała służbowo albo przebywa u tego
drugiego? Wreszcie jednak świadomość jej nieodwracalnego odejścia zaczęła się
do niego docierać. Dni stawały się coraz cięższe. Jej rzeczy pozostałe w
mieszkaniu nie pomagały w osłabieniu uczucia straty. Pomagały natomiast kolejne
butelki alkoholu, które wyciszały poczucie winy i ból. Cały ten cykl był niczym
koło, ponieważ po przebudzeniu odczuwał to samo, więc ponownie sięgał po kolejne
dawki wódki.
Nie pozostało to bez echa jeżeli
chodzi o Livię. Potrzebowała wtedy najbardziej drugiej osoby, szczególnie
ostatniego rodzica, który nie był w stanie sprostać tym oczekiwaniom. Sama
musiała radzić sobie z własnym zagubieniem i bólem, a przecież jej młody wiek
temu nie sprzyjał. Powinna wtedy wychodzić ze znajomymi i korzystać z młodości,
która rządzi się własnymi prawami, a nie zamykać się w pokoju i opłakiwać
utratę mamy, dodatkowo martwiąc się o utrzymanie domu i własne bezpieczeństwo
spowodowane uzależnionym ojcem.
Mijały kolejne miesiące przepełnione
strachem, kruchą tęsknotą rozrywającym
cierpieniem. Widok Stevena potęgował to wszystko, powodując jeszcze większą
zapaść na zdrowiu psychicznym. Silny charakter nie pozwolił jej się jednak poddać.
Wrodzony upór i niezłomność pchały ją w mrok dnia wypełniony walką z coraz to
nowszymi koszmarami. Musiała szybko dorosnąć, jednocześnie rezygnując ze
wszystkiego co miała w starym życiu. Stała się pełnoletnia, znalazła pracę,
wdrożyła się w nowe życie. I tylko łagodne rysy twarzy przypominały o tym, że
przecież to ciało i ta dusza należą do młodej dziewczyny, która nie powinna na
własną rękę mierzyć się z takimi problemami.
Steven nie pamiętał jak nałóg
przejął nad nim kontrolę. Nie pamiętał tamtego dnia, kiedy pierwszy raz podniósł
na córkę rękę. Dopiero jej rozcięty łuk brwiowy przywrócił mu świadomość. Krew
tak doskonale odznaczająca się na alabastrowej cerze wypełniła jego tęczówki,
przywołując kolejne kadry zła jakie wyrządził. Zgodził się na odwyk. Zgodził
się, kiedy uświadomiono mu, że może stracić jedyne dziecko, które już dawno
powinno się od niego odwrócić, a mimo to trwało nadal.
Miał zacząć nowe życie. Podczas
wizyt na oddziale cicho modlił się, by Livia mu wybaczyła. Ich rozmowy były
długie, często emocjonalne, wypełnione łzami i milczeniem. Jednak wyjaśnili
sobie wszystko, snując wizję nowego, lepszego życia. Po wyjściu z ośrodka miało
już być tylko lepiej. Steven znalazł pracę, kontakty z Olivią były coraz
lepsze. Poznał nową kobietę, która zaakceptowała jego przeszłość, pomagając
zaaklimatyzować się w teraźniejszości. W człowieku powinno cenić się upór w
dążeniu ku lepszemu, żal za swoje czyny i działania podejmowane by im
zadośćuczynić. Wspomnienia pozostają, gdyż nie da się ich wymazać – w szczególności
tych bolesnych. Jednak dla Spencera przebaczenie własnego dziecka było rzeczą najistotniejszą,
a skoro już je dostał, był w pełni przekonany, że teraz wreszcie zaczną
normalne życie.
I w tamtym momencie los ponownie
postanowił z niego zakpić. Jakby problemy z przeszłości nie były wystarczające.
Jakby koszmary senne nie były zbyt silne. Jakby to wszystko czego doświadczył
nie miało najmniejszego sensu. Może pełne szczęście nie było mu pisane? A może
w życiu była osoba, która miała przeprowadzić go tylko przez okres mroku?
Cały nowo wybudowany świat runął za
jednym podmuchem, a jego elementy już nigdy nie miały do siebie pasować. Jedno
zdanie wypowiedziane z zupełnie obcych ust na nowo wprowadziło go w otchłań
strachu i bólu. Parę słów mających tak wielką siłę, by ponownie zburzyć
wrodzoną wytrzymałość człowieka.
- Pańska
córka usiłowała popełnić samobójstwo. Przykro mi.
*Albert Camus - Dżuma
And heal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz