środa, 20 maja 2015

25.

- Zmagała się z tym naprawdę długo. W zasadzie od śmierci Diany. Tylko nigdy mi nie powiedziała, że jest aż tak źle – wyjaśnił Steven, zaciskając dłoń o parapet. Jego zmęczony oczy nie miały nawet siły by spojrzeć na słuchającego Thomasa.
- Lekarz stwierdził, że dostała nowe tabletki. – Niebieskooki podrapał się po brodzie, by po chwili wyrzucić ręce w powietrze z frustracją. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tego nie było po niej widać. Sam przyznaj, nie domyślałeś się, że jej stan tak dramatycznie się pogorszył.
W odpowiedzi Spencer pokiwał przecząco głową, a kiedy wreszcie odniósł wzrok ku górze, zobaczył powoli zbliżającego się ku nim Zayna. Thomas nie mógł go dostrzec, gdyż stał odwrócony. Kontynuował więc tę ciężką rozmowę aż do momentu, gdy w brązowych tęczówkach Stevena dostrzegł niepokój.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – warknął Malik. Obaj mężczyźni wyprostowali się, twarz kierując ku nowo przybyłemu. Na ich twarzach wymalowana była niezręczność i pewnego rodzaju niezadowolenie, że ta tajemnica wyszła na jaw w takich okolicznościach.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o jej depresji, Steven – powtórzył raz jeszcze, mocno zaciskając pięść. Atmosfera gęstniała.
- Myślałem, że sama ci powiedziała i dopiero…
- Najwyraźniej tego nie zrobiła! A wy wszyscy wiedzieliście! Jest coś jeszcze o czym powinniście mnie poinformować?
- Dopiero ostatnio zorientowałem się, że nic nie wiesz – Spencer kontynuował, celowo nie zwracając uwagi na nagły przypływ gniewu. – Z resztą wolałbym, żebyś to od niej się tego dowiedział. To zbyt osobiste, żebym ja ci takie rzeczy przezywał. I skoro ci tego nie powiedziała, miała ku temu ważny powód. Chciała cię najprawdopodobniej chronić. Jak zawsze z resztą.
- Szkoda, że to ona potrzebowała ochrony! Mogłem jej przecież pomóc, gdybym tylko wiedział!
- Nie, Zayn. Nikt nie był w stanie jej pomóc – wtrącił się Thomas. Chłopak jedynie zaśmiał się kpiąco, zakładając dłonie na biodra.
- I tu się mylisz. Oboje się mylicie. Był jakiś ratunek. Cokolwiek! Szkoda, że to zmarnowaliście. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie, kierując w stronę pobliskiej windy.
- Zayn!
- Darujcie sobie – krzyknął jeszcze przez plecy, nieopatrznie wpadając na Michaela, który w tym samym momencie wysiadł z metalowej puszki. Stanął na środku korytarza, posyłając brązowookiemu pytające spojrzenie. Pozostało ono odwzajemnione chłodnym grymasem i już po chwili Malik zniknął w czeluściach windy.
- Co mu się stało? – zapytał Smith.
- Dowiedział się – westchnął Steven, zakładając dłonie na piersi. Chłopak jedynie pokiwał głową, spoglądając na śpiącą za szybą Olivię.
Jej blada twarz wydawał się być niesamowicie spokojna. Jakby wreszcie była beztroska. Przypomniał sobie ich wspólne chwile, szukając w nich podobnego wyrazu. Przeszli bowiem wiele i prawdą jest, że Michael znał ją chyba najlepiej ze wszystkich. To jemu powierzała największe sekrety, to jemu wypłakiwała się na ramieniu. Nigdy niczego nie ukrywała, pozwalając mu, by zaglądnął w najgłębsze zakamarki jej duszy. Znał wszystkie jej strony, tak samo jak ona jego. Często rozumieli się bez słów i tylko Mike w pełni wiedział, czego dziewczyna tak naprawdę chce. Gdyby nie stanęła na jego drodze, prawdopodobnie uległby presji rodziców i wsiadając w pierwszy, lepszy pociąg, wróciłby do rodzinnej miejscowości. Gdyby to on nie pojawił się w jej życiu, zmuszona by była radzić sobie ze wszystkim sama i aż strach pomyśleć jak wyglądałyby teraz jej losy.

Starał się ją chronić, jednak patrząc przez szybę utwierdził się w przekonaniu, że nie mógł obronić jej przed samą sobą.

Mimo tego, wrócił zapach długich, letnich wieczorów, kiedy pili chłodną lemoniadę w zaciszu pachnącego ogrodu na tyłach kamienicy oraz tych deszczowych jesieni, gdy nad mokrą ziemią unosił się zapach liści, a oni niczym niezrażeni pokonywali rowerami kolejne kilometry. Czas zbliża ludzi. A jeszcze bardziej robią to problemy i samotność. Z tego wszystkiego rodzi się prawdziwa więź, która mimo przeszkód potrafi wiele przetrwać.
~*~
Szare tęczówki wpatrywały się w krystalicznie czyste niebo, po którym sunęły leniwie kłębiaste chmury cucone powiewami wiosennego wiatru. Cienie rzucane na trawę gasiły nieco jej soczysty kolor, a podmuchy kładły pojedyncze źdźbła na pachnącą stokrotkami ziemię. Przyjemny szum koron drzew przerywany był przez krzyki dobiegające z prowizorycznego boiska do piłki nożnej, usytuowanego tuż pod niewielkim wzniesieniem, na którym zasiadała Livia.

Podkurczone nogi zdążyły już ścierpnąć, jednak nie przeszkadzało jej to. Całkowicie bowiem odłączyła się od świata, skupiając całą swoją uwagę na obserwowaniu. Czuła się wtedy tak beztrosko i tak przyjemnie, że nawet przekleństwa dobiegające z boiska nie były w stanie popsuć jej tej chwili.
Zasłaniając dłonią oczy, odruchowo spojrzała w stronę biegających poniżej chłopaków, co okazało się idealnym wyczuciem czasu. Była bowiem świadkiem spektakularnego zderzenia z ziemią Michaela, który kopiąc w znajdującą się na aucie piłkę, chybił, a cała siła jaką włożył w uderzenie spowodowała upadek.
- Oferma! – krzyknęła ze śmiechem. Sytuacja była na tyle komiczna, że koledzy chłopaka przez dobre kilka minut nie mogli dojść do siebie, natomiast Olivia w krótkim czasie nabawiła się skurczu brzucha, a po jej policzkach spłynęły radosne łzy. Nie musiała długo czekać, by chłopak znalazł się tuż obok niej. Ze zmęczeniem opadł bowiem na trawę, przygniatając dodatkowo dziewczynę swoim cielskiem.
- O fu, spadaj, bo śmierdzisz potem! – fuknęła, wycierając z policzków słone ślady.
- A ty wyglądasz jak chomik z alergią. I widzisz? Jesteśmy kwita – odparł ze śmiechem, szturchając jej ramię, czego również nie mogła pozostawić bez odpowiedzi.
- Przyjemnie dzisiaj, prawda? – Przymknęła na te słowa powieki, wyciągając twarz bliżej słońca, by zgarnąć jak najwięcej ich promieni. W takim świetle jej alabastrowa skóra wyglądała niemal na porcelanową, a zabłąkane kosmyki hebanowych włosów jedynie dodawały silnego kontrastu delikatnej buzi.
- O, tak. Burzy to wszystko wizja powrotu do domu, ale póki co jestem tutaj i jest mi naprawdę dobrze – odparła rozmarzona. W jej głosie nie dało się wyczuć strachu, które z pewnością grało na wątłych włóknach jej ciała.
- Ostatnia połowa i się zbieramy – poinformował, wstając.
– I do żadnego domu póki co, nie wracasz. Jeszcze się gdzieś wyrwiemy – krzyknął jeszcze przez plecy, po czym wbiegł na boisko.
~*~
When darkness comes upon you. And covers you with fear and shame. Be still and know that I'm with you.
Brudny deszcz obijał brązowy parapet, a po chłodnej szybie bezustannie spływała fala wody. Niewielki pokój zawalony był książkami i zeszytami, a po podłodze porozrzucana była niezliczona ilość długopisów. Ciemna czupryna chłopaka pochylała się nad jakimś notesem, usiłując nauczyć się zadanej partii materiału na zbliżający się egzamin.
- Daj sobie spokój, bo czy tak i tak się tego nie nauczysz – zaśmiał się Michael, odchodząc od komputera. Jego towarzysz prychnął jedynie pod nosem, po czym przewrócił kartkę. Cóż, wiara studentów w ogarnięcie materiału w jeden dzień jest niesamowicie imponująca.
- A ty czemu nic nie robisz? Taki pewien jesteś, że zaliczysz wszystko? – Wyzwanie błyszczało w oczach chłopaka, co w połączeniu z kpiąco uniesioną ku górze brwią dawało naprawdę zabawną mieszankę.
- Ja już wszystko ogarnąłem, nie musisz się tak o mnie martwić. Wystarczył się za to zabrać jakiś hmm, tydzień temu? – odparował ze śmiechem.
- Niech cię szlag, Mike! – Brązowowłosy Wyrzucił ręce w powietrze, a po jego twarzy błąkało się rozbawienie. To przekomarzanie trwałoby z pewnością dłużej, gdyby nie trzask drzwi frontowych i szybki stukot butów na drewnianych schodach.
W progu pojawiła się chuda postać. Nasiąknięte deszczem włosy w nieładzie okalały siną z zimna twarzy. Na policzkach wymalowały się delikatne rumieńce spowodowane prawdopodobnie chłodem na zewnątrz. Zapuchnięte oczy wyraźnie kontrastowały z bladą cerą, a na co dzień szare oczy wydawały się być pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Nie miała na sobie żadnego okrycia. Kościste ramiona oblekał jedynie czarny sweter, który został przemoczony do suchej nitki.
Michael stanął w miejscu, z przerażeniem spoglądając na twarz przyjaciółki.
- Liv? – wyszeptał, a już w ułamku sekundy dziewczyna zdążyła przylgnąć do jego ciepłego ciała. Zakleszczył ją w silnym uścisku, nie pozwalając nawet na najmniejszy ruch, a kiedy pogładził drżące z zimna plecy, z gardła brunetki wydobył się niewyraźny szloch. Momentalnie skinął do towarzysza, który widząc zaistniałą sytuację, postanowił się ewakuować.
Michael czuł jak jego koszulka nasiąka wodą, a w wyniku kontaktu z jej wyziębionym ciałem po jego skórze przebiegł ostry dreszcz,
- Moja mama nie żyje, Mike.
~*~
If you forget the way to go. And lose where you came from...
Siedząc na niewygodnym szpitalnym krzesełku, z czułością gładził nieruchome palce, wspominając ich najwspanialsze chwile. I po raz pierwszy odkąd znalazła się w szpitalu, dopadła go przeraźliwa nostalgia. Michael z reguły był osobą opanowaną i twardo stąpającą po ziemi, dlatego przez tak długi czas udawało się mu trzymać emocje na wodzy. Tym razem „nie wyszło”.
Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej. Bez jej cichych dni i tych głośnych chwil jazgotu. Bez wspólnych wieczorów, rozmów, wspomnień. Livia wspierała go po przeprowadzce do Londynu, kiedy wszyscy naokoło wróżyli rychły powrót do domu. Była przy nim kiedy miał chwile zawahania, tak samo jak on towarzyszył jej  w momentach, gdy mała apokalipsa nawiedzała jej życie. Pomogła na nowo ułożyć sobie tutaj życie, zapoznała z Gią, z czego przez przypadek wyszło „coś więcej”. Nie zostawił jej, kiedy upadła. Pomógł wstać. Uratował.
Był świadkiem jej cierpienia i jakaś część w jego wnętrzu krzyczała, że ta „przerwa” podaruje jej mały restart. Tylko pod warunkiem, że wróci.
Odejść? Mogła. Jeżeli tylko tego chciała. Ale nie bez pożegnania. Nie tak nagle. Nie bez zaznania szczęścia na które tak długo pracowała. Nie teraz, nie tak młodo.
- Wiesz, jeśli tam ci będzie lepiej, to nikt cię nie będzie zatrzymywał. Wiem, że już podjęłaś właściwą decyzję. Tylko chciałbym, żebyś wiedziała, że masz nas tutaj. Może i wydaje ci się, że jesteś sama, ale to kłamstwo! Bo masz dla kogo wrócić. Nie możesz ich tutaj wszystkich zostawić. Nie możesz zostawić też mnie. Wiem, że wtedy za późno zareagowałem. Bo ten jeden raz nie udało mi się tobie pomóc.
...If no one is standing beside you. Be still and know I am.



            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz