- Zmagała
się z tym naprawdę długo. W zasadzie od śmierci Diany. Tylko nigdy mi nie
powiedziała, że jest aż tak źle – wyjaśnił Steven, zaciskając dłoń o parapet.
Jego zmęczony oczy nie miały nawet siły by spojrzeć na słuchającego Thomasa.
- Lekarz stwierdził, że dostała nowe
tabletki. – Niebieskooki podrapał się po brodzie, by po chwili wyrzucić ręce w
powietrze z frustracją. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tego nie było
po niej widać. Sam przyznaj, nie domyślałeś się, że jej stan tak dramatycznie
się pogorszył.
W odpowiedzi Spencer pokiwał
przecząco głową, a kiedy wreszcie odniósł wzrok ku górze, zobaczył powoli
zbliżającego się ku nim Zayna. Thomas nie mógł go dostrzec, gdyż stał
odwrócony. Kontynuował więc tę ciężką rozmowę aż do momentu, gdy w brązowych
tęczówkach Stevena dostrzegł niepokój.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? –
warknął Malik. Obaj mężczyźni wyprostowali się, twarz kierując ku nowo
przybyłemu. Na ich twarzach wymalowana była niezręczność i pewnego rodzaju
niezadowolenie, że ta tajemnica wyszła na jaw w takich okolicznościach.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o jej
depresji, Steven – powtórzył raz jeszcze, mocno zaciskając pięść. Atmosfera
gęstniała.
- Myślałem, że sama ci powiedziała i
dopiero…
- Najwyraźniej tego nie zrobiła! A
wy wszyscy wiedzieliście! Jest coś jeszcze o czym powinniście mnie
poinformować?
- Dopiero ostatnio zorientowałem
się, że nic nie wiesz – Spencer kontynuował, celowo nie zwracając uwagi na
nagły przypływ gniewu. – Z resztą wolałbym, żebyś to od niej się tego
dowiedział. To zbyt osobiste, żebym ja ci takie rzeczy przezywał. I skoro ci
tego nie powiedziała, miała ku temu ważny powód. Chciała cię najprawdopodobniej
chronić. Jak zawsze z resztą.
- Szkoda, że to ona potrzebowała
ochrony! Mogłem jej przecież pomóc, gdybym tylko wiedział!
- Nie, Zayn. Nikt nie był w stanie
jej pomóc – wtrącił się Thomas. Chłopak jedynie zaśmiał się kpiąco, zakładając
dłonie na biodra.
- I tu się mylisz. Oboje się
mylicie. Był jakiś ratunek. Cokolwiek! Szkoda, że to zmarnowaliście. – Po tych
słowach odwrócił się na pięcie, kierując w stronę pobliskiej windy.
- Zayn!
- Darujcie sobie – krzyknął jeszcze
przez plecy, nieopatrznie wpadając na Michaela, który w tym samym momencie
wysiadł z metalowej puszki. Stanął na środku korytarza, posyłając brązowookiemu
pytające spojrzenie. Pozostało ono odwzajemnione chłodnym grymasem i już po
chwili Malik zniknął w czeluściach windy.
- Co mu się stało? – zapytał Smith.
- Dowiedział się – westchnął Steven,
zakładając dłonie na piersi. Chłopak jedynie pokiwał głową, spoglądając na
śpiącą za szybą Olivię.
Jej blada twarz wydawał się być
niesamowicie spokojna. Jakby wreszcie była beztroska. Przypomniał sobie ich
wspólne chwile, szukając w nich podobnego wyrazu. Przeszli bowiem wiele i
prawdą jest, że Michael znał ją chyba najlepiej ze wszystkich. To jemu
powierzała największe sekrety, to jemu wypłakiwała się na ramieniu. Nigdy
niczego nie ukrywała, pozwalając mu, by zaglądnął w najgłębsze zakamarki jej
duszy. Znał wszystkie jej strony, tak samo jak ona jego. Często rozumieli się
bez słów i tylko Mike w pełni wiedział, czego dziewczyna tak naprawdę chce.
Gdyby nie stanęła na jego drodze, prawdopodobnie uległby presji rodziców i
wsiadając w pierwszy, lepszy pociąg, wróciłby do rodzinnej miejscowości. Gdyby
to on nie pojawił się w jej życiu, zmuszona by była radzić sobie ze wszystkim
sama i aż strach pomyśleć jak wyglądałyby teraz jej losy.
Starał się ją chronić, jednak patrząc przez szybę utwierdził się w przekonaniu, że nie mógł obronić jej przed samą sobą.
Mimo tego, wrócił zapach długich, letnich wieczorów, kiedy pili chłodną lemoniadę w zaciszu pachnącego ogrodu na tyłach kamienicy oraz tych deszczowych jesieni, gdy nad mokrą ziemią unosił się zapach liści, a oni niczym niezrażeni pokonywali rowerami kolejne kilometry. Czas zbliża ludzi. A jeszcze bardziej robią to problemy i samotność. Z tego wszystkiego rodzi się prawdziwa więź, która mimo przeszkód potrafi wiele przetrwać.
Starał się ją chronić, jednak patrząc przez szybę utwierdził się w przekonaniu, że nie mógł obronić jej przed samą sobą.
Mimo tego, wrócił zapach długich, letnich wieczorów, kiedy pili chłodną lemoniadę w zaciszu pachnącego ogrodu na tyłach kamienicy oraz tych deszczowych jesieni, gdy nad mokrą ziemią unosił się zapach liści, a oni niczym niezrażeni pokonywali rowerami kolejne kilometry. Czas zbliża ludzi. A jeszcze bardziej robią to problemy i samotność. Z tego wszystkiego rodzi się prawdziwa więź, która mimo przeszkód potrafi wiele przetrwać.
~*~
Szare tęczówki wpatrywały się w krystalicznie czyste niebo, po którym sunęły leniwie kłębiaste chmury cucone powiewami wiosennego wiatru. Cienie rzucane na trawę gasiły nieco jej soczysty kolor, a podmuchy kładły pojedyncze źdźbła na pachnącą stokrotkami ziemię. Przyjemny szum koron drzew przerywany był przez krzyki dobiegające z prowizorycznego boiska do piłki nożnej, usytuowanego tuż pod niewielkim wzniesieniem, na którym zasiadała Livia.
Podkurczone nogi zdążyły już ścierpnąć, jednak nie przeszkadzało jej to. Całkowicie bowiem odłączyła się od świata, skupiając całą swoją uwagę na obserwowaniu. Czuła się wtedy tak beztrosko i tak przyjemnie, że nawet przekleństwa dobiegające z boiska nie były w stanie popsuć jej tej chwili.
Szare tęczówki wpatrywały się w krystalicznie czyste niebo, po którym sunęły leniwie kłębiaste chmury cucone powiewami wiosennego wiatru. Cienie rzucane na trawę gasiły nieco jej soczysty kolor, a podmuchy kładły pojedyncze źdźbła na pachnącą stokrotkami ziemię. Przyjemny szum koron drzew przerywany był przez krzyki dobiegające z prowizorycznego boiska do piłki nożnej, usytuowanego tuż pod niewielkim wzniesieniem, na którym zasiadała Livia.
Podkurczone nogi zdążyły już ścierpnąć, jednak nie przeszkadzało jej to. Całkowicie bowiem odłączyła się od świata, skupiając całą swoją uwagę na obserwowaniu. Czuła się wtedy tak beztrosko i tak przyjemnie, że nawet przekleństwa dobiegające z boiska nie były w stanie popsuć jej tej chwili.
Zasłaniając dłonią oczy, odruchowo spojrzała w stronę biegających
poniżej chłopaków, co okazało się idealnym wyczuciem czasu. Była bowiem
świadkiem spektakularnego zderzenia z ziemią Michaela, który kopiąc w
znajdującą się na aucie piłkę, chybił, a cała siła jaką włożył w uderzenie
spowodowała upadek.
- Oferma! – krzyknęła ze śmiechem. Sytuacja była na tyle komiczna, że
koledzy chłopaka przez dobre kilka minut nie mogli dojść do siebie, natomiast
Olivia w krótkim czasie nabawiła się skurczu brzucha, a po jej policzkach
spłynęły radosne łzy. Nie musiała długo czekać, by chłopak znalazł się tuż obok
niej. Ze zmęczeniem opadł bowiem na trawę, przygniatając dodatkowo dziewczynę
swoim cielskiem.
- O fu, spadaj, bo śmierdzisz potem! – fuknęła, wycierając z policzków
słone ślady.
- A ty wyglądasz jak chomik z alergią. I widzisz? Jesteśmy kwita –
odparł ze śmiechem, szturchając jej ramię, czego również nie mogła pozostawić
bez odpowiedzi.
- Przyjemnie dzisiaj, prawda? – Przymknęła na te słowa powieki,
wyciągając twarz bliżej słońca, by zgarnąć jak najwięcej ich promieni. W takim
świetle jej alabastrowa skóra wyglądała niemal na porcelanową, a zabłąkane
kosmyki hebanowych włosów jedynie dodawały silnego kontrastu delikatnej buzi.
- O, tak. Burzy to wszystko wizja powrotu do domu, ale póki co jestem
tutaj i jest mi naprawdę dobrze – odparła rozmarzona. W jej głosie nie dało się
wyczuć strachu, które z pewnością grało na wątłych włóknach jej ciała.
- Ostatnia połowa i się zbieramy – poinformował, wstając.
– I do żadnego domu póki co, nie wracasz. Jeszcze się gdzieś wyrwiemy –
krzyknął jeszcze przez plecy, po czym wbiegł na boisko.
~*~
When darkness comes upon you. And covers you with fear and shame. Be still and know that I'm with you.
Brudny deszcz obijał brązowy parapet, a po chłodnej szybie bezustannie
spływała fala wody. Niewielki pokój zawalony był książkami i zeszytami, a po podłodze
porozrzucana była niezliczona ilość długopisów. Ciemna czupryna chłopaka
pochylała się nad jakimś notesem, usiłując nauczyć się zadanej partii materiału
na zbliżający się egzamin.
- Daj sobie spokój, bo czy tak i tak się tego nie nauczysz – zaśmiał się
Michael, odchodząc od komputera. Jego towarzysz prychnął jedynie pod nosem, po
czym przewrócił kartkę. Cóż, wiara studentów w ogarnięcie materiału w jeden
dzień jest niesamowicie imponująca.
- A ty czemu nic nie robisz? Taki pewien jesteś, że zaliczysz wszystko?
– Wyzwanie błyszczało w oczach chłopaka, co w połączeniu z kpiąco uniesioną ku
górze brwią dawało naprawdę zabawną mieszankę.
- Ja już wszystko ogarnąłem, nie musisz się tak o mnie martwić.
Wystarczył się za to zabrać jakiś hmm, tydzień temu? – odparował ze śmiechem.
- Niech cię szlag, Mike! – Brązowowłosy Wyrzucił ręce w powietrze, a po
jego twarzy błąkało się rozbawienie. To przekomarzanie trwałoby z pewnością
dłużej, gdyby nie trzask drzwi frontowych i szybki stukot butów na drewnianych
schodach.
W progu pojawiła się chuda postać. Nasiąknięte deszczem włosy w
nieładzie okalały siną z zimna twarzy. Na policzkach wymalowały się delikatne
rumieńce spowodowane prawdopodobnie chłodem na zewnątrz. Zapuchnięte oczy
wyraźnie kontrastowały z bladą cerą, a na co dzień szare oczy wydawały się być
pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Nie miała na sobie żadnego okrycia. Kościste
ramiona oblekał jedynie czarny sweter, który został przemoczony do suchej nitki.
Michael stanął w miejscu, z przerażeniem spoglądając na twarz
przyjaciółki.
- Liv? – wyszeptał, a już w ułamku sekundy dziewczyna zdążyła przylgnąć
do jego ciepłego ciała. Zakleszczył ją w silnym uścisku, nie pozwalając nawet
na najmniejszy ruch, a kiedy pogładził drżące z zimna plecy, z gardła brunetki wydobył
się niewyraźny szloch. Momentalnie skinął do towarzysza, który widząc
zaistniałą sytuację, postanowił się ewakuować.
Michael czuł jak jego koszulka nasiąka wodą, a w wyniku kontaktu z jej wyziębionym ciałem po jego skórze przebiegł
ostry dreszcz,
- Moja mama nie żyje, Mike.
~*~
If you forget the way to go. And lose where you came from...
Siedząc na niewygodnym szpitalnym krzesełku, z czułością gładził
nieruchome palce, wspominając ich najwspanialsze chwile. I po raz pierwszy
odkąd znalazła się w szpitalu, dopadła go przeraźliwa nostalgia. Michael z
reguły był osobą opanowaną i twardo stąpającą po ziemi, dlatego przez tak długi
czas udawało się mu trzymać emocje na wodzy. Tym razem „nie wyszło”.
Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej. Bez jej cichych dni i tych
głośnych chwil jazgotu. Bez wspólnych wieczorów, rozmów, wspomnień. Livia
wspierała go po przeprowadzce do Londynu, kiedy wszyscy naokoło wróżyli rychły
powrót do domu. Była przy nim kiedy miał chwile zawahania, tak samo jak on
towarzyszył jej w momentach, gdy mała
apokalipsa nawiedzała jej życie. Pomogła
na nowo ułożyć sobie tutaj życie, zapoznała z Gią, z czego przez przypadek
wyszło „coś więcej”. Nie zostawił jej, kiedy upadła. Pomógł wstać. Uratował.
Był świadkiem jej cierpienia i jakaś część w jego wnętrzu krzyczała, że
ta „przerwa” podaruje jej mały restart. Tylko pod warunkiem, że wróci.
Odejść? Mogła. Jeżeli tylko tego chciała. Ale nie bez pożegnania. Nie
tak nagle. Nie bez zaznania szczęścia na które tak długo pracowała. Nie teraz,
nie tak młodo.
- Wiesz, jeśli tam ci będzie lepiej, to nikt cię nie będzie
zatrzymywał. Wiem, że już podjęłaś właściwą decyzję. Tylko chciałbym, żebyś
wiedziała, że masz nas tutaj. Może i wydaje ci się, że jesteś sama, ale to
kłamstwo! Bo masz dla kogo wrócić. Nie możesz ich tutaj wszystkich zostawić.
Nie możesz zostawić też mnie. Wiem, że wtedy za późno zareagowałem. Bo ten
jeden raz nie udało mi się tobie pomóc.
...If no one is standing beside you. Be still and know I am.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz