poniedziałek, 15 czerwca 2015

27.

Od autorki: Dobiegliśmy do końca retrospekcji. Ogromne brawa dla tych, którym się to udało. Przed nami ostatni rozdział, który pojawi się pod koniec przyszłego tygodnia. Co do epilogu mam wątpliwości, czy publikować. Jeśli chcielibyście go zobaczyć, dawajcie znać. I zapraszam do komentowania, gwiazdkowania etc. Aż mi dziwnie po tym rozdziale, powiem Wam. Tak... pusto? Trzymajcie się i enjoy!
*
Ciemność zalała wypełnioną po brzegi arenę i tylko błyski fleszy z poszczególnych sektorów rozświetlał cały obszar. Dopiero po chwili na ustawionej scenie na nowo rozbłysły światła, których blask delikatnie tlił się, okalając jasnością środkową część podestu. Przed publiką ustawiony został jeszcze jeden stół wraz z czterema krzesłami, jednak zasiadające na nich osoby również pogrążone były w ciemności.
Kolejny wieczór, kolejny występ. Praca na nowo pozwalała mu przywrócić względną stabilność, której tak bardzo potrzebował. Kiedy wykonywał wszystko tak, jak przed tym feralnym wrześniowym dniem, jakiś dziwny skrzep powietrza utworzony w okolicach tchawicy zaczynał się podnosić, wypuszczając świsty zmęczonych oddechów, pragnących wreszcie rozmyć się w normalności.
Gwar i piski powoli zaczęły się wygłuszać, a arena stopniowo milkła. Liam zbliżył mikrofon do ust, uśmiechając się wesoło.
- Cześć wszystkim! Mieliśmy dzisiaj wystąpić z nowym singlem, jednak postanowiliśmy nieco zmienić plany i zwolnić troszeczkę tempo. Mamy nadzieję, że to zrozumiecie.
Po jego słowach pozostała trójka zasiadła na ciemnych skrzyniach ustawionych tuż prze stojakach, natomiast Zayn nieznacznie zbliżył się do nagłośnienia.
- Dlatego też przed wami Moments, bo czasami wspomnienia to jedyne co mamy – posłał wszystkim spokojny uśmiech. Zaskoczył sam siebie, bo jeszcze kilka dni temu w życiu by nie przypuszczał, że tak łatwo przyjdzie mu zapowiedzieć występ, a tym bardziej pokazać się ludziom i niejako odsłaniać przed nimi prywatną sytuację. Ten uśmiech nie był fałszywy, ani też krzywy. Był opanowany, wysłużony i niejako pewny siebie.
O ile to możliwe, arena całkowicie zamarła, zamieniając się w żywe morze białych świateł, a z głośników popłynęły pierwsze wersy piosenki.
Shut the door. Turn the light off. I wanna be with you.
~*~
Ciemny Range Rover sunął po oświetlanym reflektorami asfalcie około godziny dwunastej w nocy. Harry zaciskał dłoń na kierownicy, drugą całkowicie zrelaksowaną trzymając na biegach. Krajobraz za oknem szybko ulegał zmianie pozostawiając przed oczami rozmazane kształty mijanych obiektów. Hałas wywołany przez opony pojazdu został niemal całkowicie wygłuszony przez szczelnie domknięte szyby i tylko ciche szumienie wypełniało wnętrze.

Zayn siedział na siedzeniu pasażera, wpatrując się w widok po lewej stronie okna. Czoło przyciśnięte do chłodnej szyby zostało zakryte opadającymi włosami, a zmęczone oczy z wielkim trudem wychwytywały pojedyncze kadry.
Lubił wieczory. Szczególnie od momentu, kiedy to się stało. Do tej pory znacznie bardziej przepadał za południami, szczególnie takimi wolnymi od pracy. Teraz mocne światło dnia niesamowicie go męczyło, odsłaniając jednocześnie każdą zmarszczkę bólu zastygłą na zmęczonej twarzy. Blask promieni jakby odkrywał jego słabości, wystawiając go na widok wszystkich. Wieczory były zupełnym przeciwieństwem. Mrok ogarniał jego myśli, przez co mogły one spokojnie się rozwijać. Mógł na spokojnie analizować wiele spraw, mógł starać się uporać z samym sobą. I nie musiał wstydzić się tego, że ten słynny „gorszy okres w życiu” dopadł właśnie jego.
- Dobrze nam dzisiaj poszło – zagaił Harry, uśmiechając się półgębkiem. – Myślałem, że będzie gorzej.
- Tak, też tak uważam.
Styles zacisnął mocno wargi, jednak ponieważ nie należał do osób łatwo rezygnujących, uchylił spierzchnięte wargi.
- Zdążyłeś się z tym wszystkim już pogodzić? – zapytał, jednocześnie zakleszczając kierownicę w uścisku smukłych palców. – Wiesz, z całą tą sytuacją.
- Bez pożegnania jest to ciężkie – odparł bez przekonania Zayn, nie odwracając się w stronę przyjaciela. Temu jednak nie wystarczyła taka odpowiedź, gdyż jak gdyby nigdy nic, dalej ciągnął tę rozmowę. Było to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ nieświadomie dawał przyjacielowi szansę na pozbycie się wszystkich myśli. Tak to bowiem jest, że za to co długo pozostało niewypowiedziane, prędzej czy później należy odpokutować. A zielonooki wolał darować to spłacanie długów, więc teraz ciągnął Malika za język na tyle, na ile sam sobie pozwolił.
- W takim razie jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie? – Zapadała cisza. Zayn nigdy wcześniej o nie myślał o momencie, kiedy po raz ostatni widział Livię żywą. Był zbyt pochłonięty ich wspólnymi wspomnieniami, które daleko wybiegały przed wrześniowy dzień, by skupić się na wydarzeniu rozpoczynającym cały ten podły maraton. Bowiem im bliżej tego wydarzenia, tym więcej pokładów nadziei z niego ulatywało, tym bardziej wątpił, tym bardziej odczuwał chłód spowodowany Jej brakiem. Oddalanie się od bolesnego wspomnienia chroniło go od kolejnych wyrzutów sumienia. Wolał od nich uciekać, by trzymać w myślach ten okres, kiedy miał fałszywe przeświadczenie, że nic im nie może zagrozić.
- Nie wiem – westchnął, dopiero teraz odwracając głowę w stronę Harry’ego. – Nie pamiętam. Ogólnie coraz mniej rzeczy z nią związanych potrafię przywołać. Coraz mniej Jej jest w moich wspomnieniach. Zastanawiam się jak pachniała, jakiego słowa najczęściej używała i ile łyżek cukru dodawała do herbaty. Ostatnio nawet miałem problem, żeby przywołać jej śmiech, a na moim blacie nie było już dodatkowego kubka na herbatę, który za każdym razem w roztargnieniu wyciągałem. Jakby wygasała. Na dobre.
Ponownie milczenie zaległo między nimi, a co gorsza, było ono przesiąknięte dziwną pustką, która za minimalnym muśnięciem wyssała wszelkie chęci i ciepło, pozostawiając po sobie dziurę ciężką do zapełnienia.
- Wiesz, Harry, to, co powtarzała niemal na każdym kroku, niezależnie czy na poważnie, czy w żartach, było związane ze mną. Mam wrażenie, że w zasadzie cały czas za bardzo troszczyła się o mnie niżeli powinna o siebie, chociaż nigdy tego nie pokazywała. Prosiła, żebym był szczęśliwy. Nawet za nas obojga. To chyba trochę taki paradoks, bo bez niej nie potrafię tego zrobić.
            ~*~
Szare niebo ociężale górowało nad wrześniowym Londynem, zwiastując kolejne opady deszczu. Chłodny oddech jesieni smagał porcelanowe policzki, jednocześnie wprawiając w kołysanie hebanowe kosmyki włosów. Cała ta aura nie przypominała już ciepłego i beztroskiego lata. W powietrzu zawisła ciężka melancholia, której odłamki nie pozwalały poczuć się spokojnie. Zbliżała się jesień smutków, których ilość w tym roku miała być nie do udźwignięcia.
Kruche ramiona okryte za dużym szarym swetrem kuliły się do wewnątrz, sprawiając wrażenie, że siedząca dziewczyna jest jeszcze drobniejsza niż w rzeczywistości. Zimne palce podążały za wzorkami na porcelanowej filiżance, na pamięć ucząc się ułożenia małych wypustek, podczas gdy szare spojrzenie pusto wpatrywało się w parującą w środku herbatę.
Livia wyglądała coraz gorzej. Jej napuchnięte powieki sugerowały, że zaraz będzie w stanie się przewrócić, a alabastrowa skóra, tak kontrastująca z fioletowymi sińcami, okrywała już nic innego jak drobne kosteczki. I teraz, ukryta między wąskimi uliczkami, na jednym z kawiarnianych tarasów, wyglądała jak szmaciana lalka targana jedynie chłostami wilgotnego powietrza, jakby nie miała najmniejszej siły, by nawet temu się przeciwstawić.
- Och, Livia! Jak dobrze cię widzieć. – Głos Zayna wyrwał ją z zamyślenia, przez co w momencie podskoczyła w miejscu. Nie zmienił się zupełnie nic przez ten niemal półtorej miesiąca. Chociaż im dłużej mu się przyglądała, tym większe wrażenie odnosiła, że w przeciwieństwie do niej samej, niejako odżył. Tryskając energią, odsunął krzesło, by zaraz zatopić się w objęciach wiklinowego siedziska.
- Rany, jak ja się za tobą stęskniłem! I ogólnie, przepraszam cię, że się tyle czasu nie widzieliśmy, ale zawsze było coś ważniejszego.
Zabolało.
Trajkotał jak katarynka przez dobre dziesięć minut, opowiadając co wydarzyło się u niego przez ten czas. Wtedy zatracił umiejętność rozpoznawania, kiedy Livia słuchała, a kiedy sprawiała taki pozór. Uśmiechała się blado, czując, że to już nie jest ten Zayn. I z każdą sekundą gruby kurz osiadał na jej poranionym wnętrzu, zduszając kolejne spazmy krzyku rozpaczy.
- A u ciebie co słychać? – zapytał wreszcie, spoglądając z radością na obojętną twarz dziewczyny.
- Nie mów, że cię to interesuje.
- Zawsze mnie to interesowało! Nie mów tak nawet – oburzył się, jednak widać było, że tylko żartuje, co jeszcze bardziej ją zdemotywowało.
- Stara bieda.
- No tak, cóż… - zawahał się przez chwilę, nie wiedząc jak dalej pokierować rozmową. Za ten czas szarooka zdążyła napić się chłodnej już herbaty, w dalszym ciągu beznamiętnym wzrokiem spoglądając na chłopaka. – Przez telefon mówiłaś, że masz jakąś ważną sprawę.
Po tych słowach wyprostowała się jak struna, przybierając profesjonalnym wyraz twarzy. Trzeba było wreszcie rozwiązać to, co już dawno nie powinno być ze sobą w bliskim kontakcie. Jednak kiedy otwierała usta, by wypowiedzieć pierwsze zdanie, ktoś zdążył ją ubiec.
- Zayn?! O mój boże, nie sądziłam, że się tutaj spotkamy! – dziewczęcy głos dobiegł zza pleców Olivii, by już po chwili jej oczy mogły zobaczyć jak jego właścicielka podchodzi do Malika i tuli się do jego piersi.
- Cześć, Amy! Też bym o tym nie pomyślał. Ummm, tak ogólnie, to to moja znajoma, Livia. Livia, to moja przyjaciółka Amy. – Brązowooki spojrzał na obie kobiety z lekkim zakłopotaniem, jednak już po chwili wszystko wróciło do normy.

Olivia bardzo dobrze znała szatynkę, która właśnie zajęła miejsce między nią a Zaynem. Była to ta sama osoba, z którą Malik często był widywany. Ta sama, co do której ją okłamał. Ta sama, która nieświadomie go zaczynała odbierać. I kolejna blizna otwarła się na nowo.

- Wiecie co, bardzo was przepraszam, ale będę się już zbierać – poinformowała Livia, wstając z miejsca. Ostatnie dziesięć minut wciskała się bowiem coraz bardziej w swój fotel, obserwując rozmowę pozostałej dwójki. Żadne z nich nie zwracało na nią uwagi, nawet nie zaszczycili jej spojrzeniem. Przygryzała tylko mocno wargę, bawiąc się własnymi palcami, by jakoś odpędzić od siebie złe myśli, a także łzy. Przecież nigdy nie płakała w miejscach publicznych.

- Czekaj, jak to? Przecież chciałaś ze mną o czymś porozmawiać – odparł zaskoczony Zayn.

- Nieważne. Zapomnij o tym. Może się jeszcze zdzwonimy... Mike będzie na mnie czekał na parkingu, więc za bardzo już czasu nie mam – machnęła ręką, usiłując wyglądać naturalnie. – Bawcie się dobrze. – Po tych słowach chwyciła za pasek torebki i zarzucając ją na ramię, skierowała się w stronę wyjścia z wąskiej uliczki.

Jej klatka piersiowa kurczyła się z każdą sekundą, jakby spoczął na niej ogromny głaz. Jej płuca nie mogły normalnie zaczerpnąć powietrza, przez co ścisk w gardle wzrastał z każdą chwilą. Nie zwróciła uwagi jak jej dłonie zaczęły drżeć, a po policzkach spłynęły pierwsze łzy. W głowie miała pustkę. Zupełną pustkę, uniemożliwiającą racjonalne myślenie, które od tamtej chwili pozostało za szczelną ścianą gęstej mgły.

- Livia! – krzyknął za nią Zayn, a jego głos spowodował jeszcze większy ból. Wierzchem dłoni starła mokre strużki i z zaskoczonym wyrazem twarzy odwróciła się w jego stronę. Truchtał w jej kierunku z bladym uśmiechem na pełnych wargach. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Wydawało się jej, że wszystko teraz już pójdzie dobrze, bo jego pięć minut zostało wykorzystane, jak zostało. Natomiast tym jednym gestem sprawił, że wszystko stało się jeszcze cięższe.

- Hej, wszystko w porządku? – zapytał zziajany, a w jego oczach dostrzegła troskę. – Wyszłaś tak nagle i nie porozmawialiśmy. Głupio wyszło.

Wpatrywała się w niego ze smutkiem przez parę minut. Nie poruszyła się. Nie wykonała najmniejszego gestu. Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, odrzucając je wprost na alabastrowe policzki, a szare oczy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej puste.

- Liv? – zapytał niepewnie. Przygryzła mocno wargę, po czym zarzuciła mu ręce na szyję, przyciskając policzek do szyi. Objął protekcyjnie jej ciało, ciesząc się, że wreszcie ma Ją przy sobie. Olivia natomiast przełknęła głośno ślinę i przymykając zaszklone oczy, starała się odtrącać od siebie świadomość tego, jak bardzo go potrzebowała. Zignorowała ciepło jego ciała i tę ulotną iskierkę poczucia przynależności. Po jej policzkach ponownie popłynęły łzy, a z zaciśniętego gardła wydobył się zachrypły głos:

- Bądź szczęśliwy, Zayn. Nawet za nas dwoje.

Szybko wydostała się z uścisku ramion i nie podnosząc wzroku, oddaliła się. A on stał bezczynnie, nie wiedząc co właśnie miało miejsce i wpatrywał się jak wątła postać smagana podmuchami wiatru majaczy w oddali i stopniowo znika.
~*~
- Wszystko w porządku? – zapytał Michael, kiedy jego samochód zatrzymał się pod kamienicą.

- To ja powinnam zapytać o to Ciebie, panie Człowieku Sukcesu – odparła dziewczyna, szturchając przyjaciela w ramię. Włożyła wszelkie siły, by wyglądać naturalnie, co przyniosło oczekiwany skutek. Speszony chłopak w momencie pokiwał głową, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Zaczynam od przyszłego tygodnia i wreszcie chyba coś mi z tego wyjdzie – poinformował, rozluźniając barki, jednak spojrzenie Livii było zbyt wymowne, żeby mógł przestać. – I z Laurą też wszystko dobrze. Widzimy się dzisiaj wieczorem i zamierzam ją wziąć jakoś niedługo do rodziców.
- Cieszę się, że ci się układa. – Posłała mu ciepły uśmiech, łapiąc za spoczywającą na biegach dłoń.
- Jesteś pewna, że nic nie potrzebujesz? – upewnił się, gdyż jakiś głos podpowiadał mu, że coś jest nie tak.
- Jasne. Ummm, dziękuję Mike. Za wszystko. – To powiedziawszy, nachyliła się i musnęła jego policzek wargami, po czym pośpiesznie wysiadła z samochodu. Ich relacja zamknęła się wraz z zatrzaśnięciem ogromnych drzwi kamienicy, kiedy to podejrzliwe niebieskie spojrzenie, nie miało już możliwości, by dostrzec dalszy ciąg wydarzeń.
~*~
- Cześć, Livka. Coś się stało? – zapytał zaniepokojony Steven, zaraz po podniesieniu słuchawki.
- Nie, nic. Tylko się stęskniłam. Jak tam wojaże?
- A, bardzo dobrze. Słońce świeci cały czas, na niebie ani jednej chmurki. Mówię ci, jest cudownie! I chyba już przybrałem na wadze jakieś pięć kilo, bo Mary nie pozwala mi odejść od stołu bez zjedzenia całego obiadu. Normalnie pilnuje mnie tu jak oka w głowie. – Zaśmiała się na tę opowieść ojca. Ostatnia informacja sprawiła się przyjemne ciepło przetoczyło się po jej wnętrzu, dodatkowo kojąc pęczniejące obawy. – W domu wszystko dobrze?
- Tak, wszystko w porządku. Pozdrów Mary!
- W takim razie się cieszę. Z pewnością przekażę. Muszę już kończyć, córa.
- Jasne, nie ma sprawy – odparła. – Tato?
- Hm, tak?
- Jestem z ciebie bardzo dumna – wyznała, zaciskając mocniej wargi.
- Ja z ciebie też, Livka. – Po tych słowach głucha cisza zaległa w słuchawce, a szarooka jeszcze przez chwilę trwała w miejscu ze spokojnym uśmiechem na twarzy.
~*~
W słabym świetle lampki, długie cienie dłoni tańczyły po całym pokoju, gdy główka ołówka skrupulatnie nakreślała kolejne zdania na wymiętym papierze. Łzy skapywały wprost na białą fakturę, w niektórych miejsca przyczyniając się do rozmazania tuszu. Livia z uporem zagryzała zęby, mocno zaciskając palce na długopisie i z premedytacją ignorując mokre strużki na linii jej szczęki. Tylko czasami podnosiła dłoń, by je zetrzeć, jednak w dużej mierze była świadoma, że zaraz znowu powrócą.
W pewnym momencie rozbrzmiał dźwięk nadchodzącego połączenia. Wśród pozostałych kartek udało jej się znaleźć aparat i ogromną frustracją nacisnęła zieloną słuchawkę. Dopiero po chwili dotarło do niej, co tak naprawdę zrobiła.
Tylko utrudniła sobie zadanie.
- Miałaś zadzwonić -  rzucił zamiast powitania, jednak w jego głosie słychać było zabawny ton.

- Tak wyszło - odparła pociągając nosem. Wierzchem dłoni przetarła załzawione oczy, które powoli zaczynały rozmazywać jej przed oczami świat.

- Będę dzisiaj wieczorem – poinformował Zayn, jak gdyby nigdy nic. Uniosła głowę, wpatrując się jak brudny deszcz moczy szybę, jednocześnie usiłując zwalczyć wszelkie pokłady słabości.
- To nie jest dobry pomysł.
- W takim razie kino.
- Nie.
- Spacer?
- Nie.
- Zobaczę cię jeszcze w ogólne? – zażartował. Po drugiej stronie zaległa cisza.
- Muszę kończyć. Obiecaj, że sobie poradzisz, dobrze?
- Przecież zawsze sobie radzę – odparł ze śmiechem, zupełnie nie wyczuwając nastroju swojej rozmówczyni.
- W takim razie do zobaczenia. Kiedyś. – Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, usłyszał dźwięk kończący połączenie. Zayn zmarszczywszy brwi, wpatrywał się w gasnący ekran telefonu, by po chwili przenieść zaskoczone spojrzenie na siedzącego obok Stylesa.
- Chcesz powiedzieć, że cię tak najzwyczajniej zbyła? – upewniał się Harry. Cała ta sytuacja wydawał się mu być bowiem wręcz nierealna i nad wyraz zabawna.
- Czy tak i tak do niej pojadę.
~*~
Koncert był wyjątkowo zabawny. Piątka chłopaków niemal przez całe dwie godziny biegała po całej scenie, wesoło żartując czy też usiłując pokazać jakikolwiek układ taneczny. Nikt nie zwracał uwagi na groźnie wiszące niebo czy też duszącą atmosferę.
- Przed wami Moments. Jeżeli też uważacie, że zwyczajne chwile, a przede wszystkim wspomnienia to fajna sprawa, śpiewajcie razem z nami – zapowiedział Zayn, a pierwsze dźwięki zalały całą arenę.
Shut the door. Turn the light off. I wanna be with you.
Stojąc naprzeciwko lustra spojrzała raz jeszcze w swoje odbicie. Podkrążone oczy, wychudłe ciało. Zapadnięte kąciki ust. Spazmatyczny szloch ponownie wstrząsnął jej ciałem, kiedy wzięła do ręki fiolkę z tabletkami.
I wanna feel your love. I wanna lay beside you.
Przyjrzała się pomarańczowemu szkłu, obracając go parokrotnie w dłoniach, po czym szarpnęła za nakrętkę. Biały koreczek upadł na podłogę, powodując że ciche uderzenie rozniosło się po ścianach małego pomieszczenia, drżeniem atakując żebra.
If we could only have this life for one more day. If we could only turn back time.
Kilka tabletek znalazło się na jej dłoni. Wziąwszy głęboki oddech, włożyła je do buzi i zamykając powieki, z wielkim trudem przełknęła. Minimalne kształty zaczęły palić przełyk, siejąc zamęt goryczą w jej wnętrzu, a jednocześnie przypominając o zbrodni przeciwko samej sobie.
You know I’ll be your life, your voice, your reason to be.

Suchość w ustach wzrastała z każdą chwilą. W krótkim czasie przed oczami pojawiły się czarne plamy, przez które obraz całkowicie zaczął się rozmazywać. Płuca rozpaczliwie domagały się powietrza, otrzymując jedynie marne jego strzępki. Zaczęło się jej kręcić w głowie. Przez chwilę walczyła z całych sił sił, napinając wszystkie mięśnie, jednak było to bez celowe. Rozluźniła się, tracąc kontrolę nad samą sobą. Papierowe ciało zatoczyło się i z głuchym łoskotem uderzyło o podłogę.

Close the door. Throw the key. Don’t wanna be reminded. Don’t wanna be seen. Don’t wanna be without you.
Wspiął się na klatkę schodową, niczego nieświadomy. Uchylił drzwi wejściowe, a od progu powitała go cisza. Zawołał jej imię. Sprawdził całe mieszkanie i dopiero na samym końcu przeszedł obok uchylonych drzwi łazienki. Poczuł ciepło na karku, a serce przyspieszyło tempa, nieomal wydzierając się z piersi.
- Livia! – doskoczył do niej.
Krew, drobinki szkła, tabletki. Wszystko to było dookoła niego.
- Livia, nie! – Szarpał bezwładnymi ramionami, odgarniał ciemne włosy do tyłu, oddechem tulił porcelanową twarz. Na próżno. Sine powieki nie otwierały się, a klatka żeber nie wydawała ani jednego tchnienia.
- Livia, nie zostawiaj mnie. Nie możesz. Nie możesz tego zrobić, rozumiesz? – jąkał nieskładnie.
I tamtego wrześniowego dnia rozsypało się coś więcej jak pudełeczko tabletek czy też szklane odłamki fiolki. Runęło coś bardziej pewnego. Coś osobistego, z czym podświadomie wiązał swoje nadzieje. Coś, co miał trwać nieskończenie długo, podczas gdy dane mu było egzystować zaledwie chude kilka lat. 

Tamtego wrześniowego dnia rozsypał się cały jego świat.
Before you leave me today.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz