piątek, 26 czerwca 2015

28.

Od autorki: Ostatni. Wszystko musi mieć kiedyś swój koniec. I nieważne jak bardzo chciałabym odłożyć zakończenie tej historii, wiem, że to nie ma sensu. Dlatego oddaję Wam ostatni rozdział z nadzieją, że się spodoba. Co do epilogu, zdecydowałam się go opublikować i miejmy nadzieję, że nic się nie zmieni, bo ze mną nigdy nic nie wiadomo. Do napisania i cieszcie się wakacjami! <3
*

Please don't close your eyes. Don't know where to look without them         
Zimny wiatr przenikał przez uchylone okno, rytmicznie poruszając jasnymi żaluzjami. W sali dało się czuć chłód tego zimowego poranka, który w żadnym aspekcie nie zwiastował przyjemnego dnia. Jedynie drobne płatki śniegu zlatywały z mlecznego firmamentu nieba kontrastując z jałową ziemią.
Siedząc przy zasłanym łóżku, troskliwie gładził trzymaną dłoń. Brązowymi tęczówkami wpatrywał się w jej przymknięte powieki, które tyle razy były napuchnięte od płaczu. Za nimi kryły się duże szare oczy, które mimo swojego odcienia tworzyły wokół siebie nieprzeniknioną warstwę tajemnicy. Rzęsy nigdy nie były zbyt długie, jednak ich gęstość powodowała, że kości policzkowe okraszone były zawsze skrawkami bladych cieni. Porcelanowa twarzyczka pogrążona była w całkowitym spokoju, a jemu wydawało się, że żadna emocja nie może zmienić tego wyrazu. Trudno bowiem mu było ponownie odtworzyć rysy odzwierciedlające dany jej nastrój. Chłód muskał jej skórę, wysuszając każdy jej fragment. Wielka tuba w jej spierzchniętych ustach jedynie pogłębiała marność tego widoku. Drobne ciało Olivii nikło bowiem w połach białej pościeli i nawet hebanowe włosy lejące się po materiale poduszki nie były w stanie tego zatuszować.
- I co ja ci mam jeszcze powiedzieć, co? – zapytał cicho. Nie czuł wyrzutów, nie czuł smutku. Była w nim jedynie pustka i dopiero teraz zdał sobie sprawę, dotarł do tego punktu, gdzie nie mógł zrobić już zupełnie nic. Nawet wspomnienia mają swoje limity. Powiedział już wszystko co mógł, więc pozostało jedynie suche czekanie. Wydawało mu się, że stoi w jakimś dziwnym miejscu. Zupełnie nowym miejscu. Czuł się nieswojo z tą myślą, gdyż nie potrafił znaleźć żadnej ścieżki, którą mógłby podążyć.
- Lekarze mówią, że słabniesz i wydaje mi się, że ja również to widzę. Więc na co czekasz? Czemu nie możesz się obudzić? Czemu po prostu tutaj nie wrócisz?! – rzucił z frustracją. Chyba po raz pierwszy odczuwał przy jej łóżku tak silną złość.
Ukrywszy twarz w dłoniach, wziął parę głębokich oddechów i dopiero wtedy dziwne napięcie zeszło z jego barków. Zagryzł wargi, potrząsając głową, gdyż uzmysłowił sobie, że targają nim skrajności. Zawsze bał się takich momentów, więc ze wszystkich sił próbował uspokoić drżące oddechy.

- Jeszcze kiedyś pójdziemy na spacer nad Tamizę, albo do parku i wreszcie posadzimy tam jakiś krzak, żeby zasłonić to przejście – odezwał się po chwili milczenia, rozprostowując się na krzesełku. - Wezmę cię do Adeli, żebyś na nowo nabrała sił i zaczęła mi żyć. I wreszcie ugotuję ten zaległy obiad, żebyś się już nie boczyła. Nie wiem czy ci się to podoba, ale zrobimy wystawę twoich prac, bo na serio, mów co chcesz, ale zasługują na uwagę. Ach, no i trzeba będzie pozbyć się tego depresyjnego dziennika, który swoją drogą pisany jest dla ciebie. Co powiesz na utopienie go w morzu? Może zrzucimy go z Brighton Pier, co? Spocznie w tym samym miejscu co ten feralny papieros podczas ostatniego wyjazdu. Pozwolę ci wtedy zjeść to borseto, ale kawy bez mleka czy tak i tak nie wypijesz, więc nie masz na co liczyć. Ale przede wszystkim będę z tobą, żeby nadrobić to, co straciliśmy, dobrze?

- Zayn? – Chłopak odwrócił się w stronę głosu, unosząc pytająco brew. – Chodź na korytarz.
- Widzisz, już teraz ktoś ma zastrzeżenia co do tych planów – zaśmiał się, a po wcześniejszej złości nie było już śladu. Ułożył jej dłoń na materacu, po czym skierował się w stronę Stevena.
- Coś się stało? – zapytał, poważniejąc na widok lekarza. Podrapał się ze zdenerwowania po brodzie, gdyż mina medyka nie wyrażała nic konkretnego.
- Postanowiliśmy ją dzisiaj wybudzić – oznajmił mężczyzna, w międzyczasie kierując sztab pielęgniarek w stronę sali Livii.
Chłopak przez chwilę stał w zawieszeniu, przyswajając informację.
- Obudzić ją? Co? Przecież… przecież to zabójstwo! – poderwał się chłopak.
- Albo teraz albo nigdy – skwitował lekarz, posyłając mu wymowne spojrzenie, po czym odbierając kartotekę, skierował się do pomieszczenia.
Zayn poczuł jak fala ciepła uderza w jego ciało, a nieprzyjemny dreszcz wstrząsa każdą jego tkanką. Był pewien obawa, a wielkim niedomówieniem byłoby stwierdzenie, że nie popierał tej akcji. On wręcz jej nienawidził, obawiając się najgorszego.
Rozpaczliwie odwrócił się za medykiem, usiłując jeszcze wykrzyczeć jakieś słowa sprzeciwu, jednak głos uwiązł mu w gardle.
- Ale… Steven, zrób coś! – Ciemne spojrzenie raziło strachem, którego w żaden sposób nie można było załagodzić. Tak musiał po prostu być.
- Niech spróbują. Jeżeli tego nie zrobią, odejdzie sama – wychrypiał słabo, kładąc dłoń na ramieniu bruneta. Ten obróciwszy się, dopiero wtedy dostrzegł wilgotne ślady pod piwnymi oczami, a także potargane włosy mężczyzny. Z tą chwilą przestał myśleć tylko o sobie. Ta sytuacja była ciężka dla nich wszystkich, a najgorszym co mógł od siebie dać, było okazane zwątpienie.
            ~*~
Musiało minąć sporo czasu, aż wreszcie lekarze zdecydowali się wpuścić bruneta do sali. Cała procedura wybudzania, a w zasadzie jej końcowy etap, została przeprowadzona bez większych komplikacji, dzięki czemu baletowe ciało ponownie zostało ułożone na miękkim materacu. Tym razem bez wkładanej tuby, a także ze zmniejszoną ilością kabli.
Ponownie trwał przy jej łóżku, trzymając chudą dłoń. Ustami muskał alabastrową fakturę skóry, cicho szepcząc własną modlitwę. Słyszał urywki rozmów lekarzy, które w żaden sposób nie potrafiły go uspokoić. Ciągły strach na dobre zakotwiczył się w jego podświadomości. Przylgnął do niego zbyt szczelnie, by nagle stać się szarą smugą wspomnienia. Aparatury co jakiś czas zmieniały częstotliwość pikania, co dodatkowo budowało w nim paniczny lęk.
- Nie waż się umierać. Jeszcze nie skończyliśmy. Nie skończyłem cię kochać* - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
            ~*~
Cisza. Gęsta i nieprzenikniona cisza otulała jej ciało. Wszystkie bodźce docierały do niej z drugiej ręki. Traciły na intensywności i jedynie przelotnie skubały jej zmysły. Nie dała rady poruszyć kończynami, nie rozróżniała zapachów. Ciemność której zawsze tak bardzo się bała, stanęła teraz przed jej oczami, swoimi długimi mackami zniewalając ją całą.
Zawieszenie w płaszczyźnie półsnu nie było jednak całkowite. Pewne rzeczy czuła wyraźniej. Dobrze znane głosy przedzierały się do niej, mimo że nie była w stanie skupić się na ich rozróżnieniu. Pewne przebłyski powracały do jej pamięci, w dalszym ciągu mając zamazane kształty.
Czuła jednak matczyny dotyk. W uszach zawdzięczał jej śmiech Diany. Przed oczami stanęła mała dziewczynka bawiąca się z ojcem. Wrócił widok stołu pełnego rysunków, a także zapach marcepanu na baletowej sali. Na ustach czuła smak słońca tych beztroskich dni, który szybko przerodził się w gorzką woń pewnego deszczowego wtorku. Powróciły krzyki i trzaskanie drzwiami. Na policzkach osiadły strużki wylanych łez. Po głowie rozniósł się abstrakcyjny trzask gniecionej blachy samochodu. W jej wnętrzu znów zaczął unosić się smutek. Miesiące zwyczajnego egzystowania, brak oparcia oraz osobisty sposób obumierania. Na chwilę pojawił się przebłysk walki i odwagi, szybko stłamszony stanowczym dotykiem męskiej dłoni. Zaschnięta krew, purpurowe siniaki tak doskonale odznaczające się na tle papierowej skóry. Wrócił toksyczny zapach strachu pomieszany z alkoholem, paznokcie wbijające się w skórę, a także zgryzione wargi. Między tymi wspomnieniami pojawiała się jasna czupryna i silne ramiona blondyna, które łagodziły gorzki żal. Jednak to nie wystarczało. Jakby brakowało jej powietrza. Płuca choć sprawne, nie potrafiły napełnić się czystym tlenem, wtłaczając jedynie brudne opary. Kręciła głową, zaciskała powieki, drapała skórę. Jak najszybciej chciała uciec od tych obrazów, niestety na próżno. Aż do pewnego momentu. Woń papierosów jeszcze nigdy nie była aż tak znajoma, a jesień nigdy później nie wydawała się tak oczyszczająca. Gdzieś między spadającymi liśćmi rozpaczy, spojrzały na nią czekoladowe tęczówki pełne ciepła i troski – tak nieznanych dla nie uczuć. I wtedy subtelna płachta będąca nim samym otuliła jej zmarznięte ciało, nie pozwalając na więcej zła. Na początków nie wiedziała czy się zgodzić, walczyła. Jednak zdawszy sobie sprawę, z czym tak naprawdę toczyła ten bój, zrezygnowała. Nie wiedziała jednak, że ta znajomość posunie się do takiego punktu. Nie zdążyła jej zatrzymać. Na skórze czuła jego dotyk, w płucach wirował zapach jego perfum, a szeroki uśmiech rozkładał na czynniki pierwsze każdy jej mur. Powróciła atmosfera ich spacerów, długich wyjazdów, przegadanych nocy przy kubku kawy. Znowu zapukał kadr śnieżnego Londynu oraz świst październikowego wiatru. Coś ich połączyło, nie pozwalając żadnemu z nich istnieć osobno. Po chwili jednak wróciło echo fałszywych słów, zatajana prawda i nagłówki gazet. Jego ignorancja, ta inna, zostawienie jej samej sobie bez ani jednego słowa. Tak dobrze znana jej tęsknota ponownie się odezwała, paląc klatkę żeber żywym ogniem. Łzy, hausty powietrza, wypieranie się. Najgorsza była świadomość, że czuła coś, czego tak bardzo się bała. Coś, czego czuć wcale nie chciała. Próbowała to tłamsić, próbowała dusić – na nic. A kiedy się z tym pogodziła, najzwyczajniej jego wtedy zabrakło. Później pojawiły się tabletki, zawirowania w głowie, twarde płytki i nagłe uczucie wolności.
Widziała jego załamaną twarz, próbującą sobie całą tę sytuację wytłumaczyć. Widziała jego żmudne poszukiwanie. Aż wreszcie ujrzała godną podziwu przemianę i pogodzenie się z tym co jest. Była obecna przy każdym wspomnieniu, czując ich siłę. Przecież obiecał, że sobie poradzi. To co usłyszała przez te kilka miesięcy zaczynał ponownie do niej wracać, tworząc zupełnie nowy obraz.
Była dumna również z ojca, który wreszcie obudził w sobie to, co tak dawno pogrzebał. Wreszcie się uśmiechał. Znalazł nową miłość. Mógł ułożyć sobie życie. A ona, widząc to wszystko, poczuła się naprawdę szczęśliwa.
Nagle we wnętrzu poczuła jakieś szarpnięcie. Coś ścisnęło ją w piersi, załamując dobiegające z zewnątrz głosy. Poczuła zapach lekarstw oraz sterylizowanych pomieszczeń. Jakiś mężczyzna coś wołał, z boku nadbiegał inny. Ktoś coś podpinał do jej ciała. Tylko jedna kobieta pochylała się nad nią mamrocząc, że ma do czego wracać. Że wszyscy czekają. Że On czeka.

On?
- Nie waż się umierać. Jeszcze nie skończyliśmy. Nie skończyłem cię kochać.*
Wszystko stawało się coraz bardziej wyraziste. Zły koszmar odchodził we własną stronę, ostatnimi liźnięciami grozy traktując podświadomość. Coś kazało jej podnieść powieki, które teraz wydawały się niesamowicie ciężkie. Obraz początkowo był zamazany, jednak z każdą chwilą powracała ostrość. Nieznacznie pogładziła jego palce, zaciskające się wokół jej dłoni, co spowodowało, że czarna czupryna uniosła się ku górze, spoglądając z utęsknieniem w szare tęczówki.
Jej wargi wymamrotały jedno krótkie słowo. I wraz z tym, spokój ogarną każdą komórkę jego ciała, a wraz z nim przyszła ta długo oczekiwana ulga. Pergamin cichej modlitwy został ucięty. Nic się dla niego nie liczyło. Tylko para krystalicznych oczu, słaby świst powietrza spomiędzy jej ust, subtelny dotyk palców i poczucie, że papierowe serce odżywione dawką Jej obecności, może na nowo funkcjonować.

Jesteś.


* Grey’s Anatomy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz