sobota, 11 lipca 2015

Epilog

            Szara chmura dymu papierosowego rozmywała się w grudniowym powietrzu, pozostawiając po sobie ulotną smugę. Zimne powietrze otulało jego zgarbione ramiona, okryte materiałem czarnej bluzy. Niebo już dawno z przezroczystego błękitu przeszło w mroczny granat, delektując się ostatnimi muśnięciami bladego słońca.
            Opierał się o przemarzniętą barierkę, czując jak zimno wdrapuje się po jego skórze, kąsając każdy jej fragment. Nie przeszkadzało mu to. Dużymi oczami wpatrywał się bowiem w linię horyzontu pomalowaną delikatnym brzoskwiniowym odcieniem, w prawej ręce obracając białą kopertę.
            Równy rok później wszystko wyglądało tak samo. Przed jego domem nadal rósł wielki dąb, jego samochód nadal dziwnie warczał przy wrzucaniu trzeciego biegu, a w sklepie na rogu ciągle pracował ten sam mężczyzna, który zawsze sprzedawał mu tę lepiej wypieczoną bagietkę. Tutaj wszystko pozostało takie samo.
            Zmiany zaszły na innej płaszczyźnie, na tej bliższej jemu samemu, tej, która o trzeciej w nocy nie pozwalała zmrużyć oczu, nękając pamięć kadrami z przeszłości. Czuł powiew świeżości, czegoś zupełnie nowego. Mimo wszechobecnej pustki, zagościł u niego spokój. Jego życie było pełne paradoksów, a ta sytuacja była tylko jednym z nich. 
            Zacisnął mocniej suche usta wokół tlącego się papierosa, po czym zaciągając się. spojrzał przymrużonymi oczami na skrawek papieru. Pozostało jeszcze tylko to. Był jej to winien, bo najzwyczajniej zabrakło im czasu. Może w przeciwnym wypadku wydarzenia potoczyłyby się inaczej i nie zostałby zmuszony do pożegnania się kartą papieru. Mimo tego nie czuł żalu. Nie mógł go czuć, gdyż każdy samodzielnie podejmuje decyzje. Ona postanowiła odejść. Nie mógł jej tego zabronić.
            Z cichym westchnięciem podrapał się po policzku, po czym gasząc peta wszedł do ciepłego pomieszczenia. Żarliwe płomienie jazgotały w kominku, rzucając na panele żółte światło. Ostatni raz przejechał palcami po chropowatym papierze i z całkowitą obojętnością wrzucił go do paszczy ognistych języków. Koperta w momencie zajęła ogniem, który w krótkim czasie strawił niemal całą jej powierzchnię, pozostawiając po sobie tylko czarny pył.
~*~
There's no end. There is no goodbye.
Londyn, 16.09.2014r.
Zayn!
Wydaje mi się, że po tym wszystkim będę Ci winna jakieś wytłumaczenie. Jeżeli nie będziesz chciał tego czytać, rozumiem. Chociaż pewnie czy tak i tak się tego nie dowiesz. Zastanawiam się czy kiedykolwiek w ogóle otrzymasz ten list, bo może zaplątać się między moimi rzeczami i tyle z tego będzie.
Wiesz dobrze, jak bardzo nienawidzę łez, a one teraz jak na złość spływają po moich policzkach prosto na atrament. Dlatego też przepraszam za ewentualne plamy, czy też rozmazane słowa. Nie mam już siły trzymać tego wszystkiego w sobie. Skoro to ostatnie chwile, to mogę przecież płakać. A dlaczego by nie?
Właśnie, nie mam już siły. Zbyt długo zajęta byłam ich pozyskiwaniem. Szukałam ich dosłownie wszędzie, by ostatecznie się dowiedzieć, że mi ich poskąpiono. Byłam słaba. Nie wytrzymałam. Bo Ty masz swoje życie, które diametralnie różni się od tego mojego, pełnego sprzeczności i bałaganu. W Twoim świecie nie ma miejsca na kogoś takiego jak ja. Szczególnie z moją chorobą. Nie chciałam Ci o niej mówić, bo to by było za dużo. Za dużo bym od Ciebie wymagała, za bardzo bym się do Ciebie zbliżyła. Czy tak i tak już popełniłam błąd.
Przyzwyczaiłam się do Ciebie, aż wreszcie stałeś się moją codziennością. Nie chciałam tego, bo wiem jak wygląda moje życie. Ludzie ode mnie uciekają, bo stanowię za duży problem. I tym właśnie byłam. Problemem.
Wiesz, w pewnym momencie myślałam, że możesz mi pomóc. Że jakoś sobie poradzę. I chyba po raz pierwszy pozwoliłam sobie na życie ze złudzeniem. Odepchnęłam wszelkie obawy i wątpliwości. Postanowiłam zaufać. Ale kiedy mój stan znowu uległ zmianie zrozumiałam, że złudzenia nie są dla mnie. Prysnęło to wszystko jak bańka mydlana, a Ciebie wtedy nie było obok.
Bałam się. Nie masz pojęcia jak bardzo się bałam. Ale strach od zawsze był moim towarzyszem, więc na nowo się z nim zaprzyjaźniłam. Wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo się różnimy. W jakim świecie żyjesz Ty i jakie masz przed sobą możliwości. Nie może Cię zatrzymywać ktoś taki jak ja. A doskonale wiem, że to co robisz sprawia Ci radość. I dobrze jest widzieć Cię szczęśliwego. Potrzebowałeś się tylko odnaleźć. To nic złego. Przecież każdy z nas się gubi. Tylko mnie już nie można znaleźć.
Od dłuższego czasu obserwowałam wszystko dookoła. W szczególności patrzyłam na Was, bo na tym najbardziej mi zależało. Mike na dobre zaaklimatyzował się w Londynie. Wiesz, że jego rodzice nawet go ostatnio odwiedzili? Dobrze mu się układa z Gią, wiesz, tą moją znajomą jeszcze z czasów szkoły baletowej. Tata wyszedł na prostą. Zerwał z tym paskudztwem, które wyrządziło nam tak wiele krzywdy. Nareszcie pogodził się z odejściem mamy i zaczął nowe życie. I Ty też zaczniesz, uwierz mi. Pogodzisz się z moim odejściem, a wraz z tym przyjdzie coś zupełnie świeżego. Tylko musisz chwilę poczekać. Uwierz mi, tak będzie lepiej. Nie jestem już Wam potrzebna i tylko spowalniałabym Wasze życia.
Nie byliśmy sobie pisani, Zayn. Wydaje mi się nawet, że nasza znajomość nie mogła najzwyczajniej istnieć. Gdyby Mike nie zwlekał z zadzwonieniem do mnie odnośnie stanu taty, wiesz, tego jesiennego wieczoru, to prawdopodobnie byśmy się nie poznali. I gdybym wtedy skręciła w inną uliczkę, podczas gdy uciekałam z domu, nie byłoby tego wszystkiego. Widzisz? Ze mną to są jednak same problemy, bo zaprowadziło Cię to wszystko do tego fatalnego listu. Szlag by to wszystko! Jaka ja jestem głupia, że tego wcześniej nie zatrzymałam, że pozwoliłam na naszą znajomość. Chyba byłam zbyt egoistyczna.
Bo wiesz, my jesteśmy trochę jak ciała niebieskie w czasie całkowitego zaćmienia słońca. To zjawisko zdarza się raz na kilkadziesiąt lat i jest niepermanentne. Słońce, Księżyc i Ziemia stają w jednej linii tylko na parę chwil, by zaraz ruszyć dalej swoimi własnymi ścieżkami. Trwałość tego zjawiska miałaby potworne skutki. To tak jak z nami. Sam powiedz.
Chciałabym Cię prosić o jedną rzecz. Podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałeś, że myślałeś o mnie. A ja potrzebowałam Twojej pamięci, zarówno jak i Twoich słów. To mnie chroniło. Dzięki temu mój strach malał. Dlatego też proszę Cię, pamiętaj o mnie czasami. Nie za często, bo jednak nie wolno żyć przeszłością. Ale pamiętaj o mnie, bo może dzięki temu znów będę się mniej bała, gdziekolwiek mnie zaniesie.
Będę już kończyć, bo to co miałam powiedzieć, chyba już przekazałam. Nie ma sensu tego wszystkiego przedłużać, zaufaj mi. I mimo wszystko, dziękuję Ci. Może i nasza znajomość była błędem, dziękuję, bo stała się jedną z najlepszych rzeczy jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła. Musisz też wiedzieć, że nigdy nie chciałam być Twoim wspomnieniem, Zayn. Ale nie zawsze otrzymujemy też to, czego pragniemy. Tak to już jest. Nie zapomnij, że obiecałeś mi, że sobie poradzisz. Tak jak wtedy, pamiętasz?
Zatrzymałam kilka chwil na tym wilgotnym już papierze (nienawidzę płakać!), a teraz Ty musisz je zakończyć. No właśnie. Chwile. Nasze życie składa się z serii chwil, a każda jest podróżą do samego końca. Pozwól im odejść. Pozwól im wszystkim odejść.*
Livia
~*~
Disappear with the night.
21.12.2015r.
Livia!
Dziś mija rok. Równy rok odkąd po raz ostatni się do mnie odezwałaś. Od kiedy ostatni raz spojrzałem w Twoje zmęczone oczy. Zastanawiam się, kiedy to minęła. I dlaczego czas biegnie tak szybko. A może tak jest tylko dlatego, że Ciebie nie ma obok?
Przez ten rok nie miałem odwagi, żeby się do Ciebie odezwać. Wszystko było za świeże. Wszystko jeszcze paliło. To co wtedy czułem diametralnie różniło się od sytuacji, kiedy jeszcze byłaś w śpiączce. Wtedy karmiłem się nadzieją. Miałem Cię na wyciągnięcie ręki, niezależnie jakkolwiek to brzmi. Teraz Cię nie ma. Nie mogę Cię dotknąć. Nie mogę Cię pocałować. Nie mogę powiedzieć „Idę do Liv”, bo Ciebie najzwyczajniej już tu nie ma. Szukałam Cię wszędzie. W parku, w mieszkaniu, na Brighton Pier, w centrum Londynu, w Twoich swetrach i w drogeriach między zapachem Twoim perfum. Nigdzie Cię nie było. Chociaż nawet nie, to złe określenie, bo dotyczy tylko tej fizycznej strony. Napisałaś, że Twoje życie było pełne paradoksów. O jednym chyba nawet nie miałaś pojęcia. Bo widzisz, wszędzie jest pusto, nawet bardzo i tylko pełno jest Ciebie. Mimo że odeszłaś, nadal jesteś obecna. Tylko ja nie chcę takiej obecności. Wolałbym, żebyś tu była, razem ze mną. Nie chcę tych wszystkich wspomnień, ani też naszych cieni. Chcę Ciebie. I rok czasu zajęło mi pogodzenie się z tą myślą. Gdy tylko przymykałem powieki, widziałem Ciebie. Stawałaś przed moimi oczami uśmiechnięta, ciepła i żywa. A kiedy je otwierałem, Ciebie już nie było. Przyzwyczajenie się do tej nowości nie było, a nawet w dalszym ciągu nie jest, łatwe. Mówiłaś mi co innego, czyż nie?
Komplikacje. Wszędzie komplikacje. Ze wszystkich stron słyszy się, że coś poszło źle, że coś nie wyszło, że wystąpiły jakieś problemy. I właśnie o takich problemach powiedział mi lekarz, kiedy tego grudniowego poranka przyszedłem do szpitala, by zastać zaścielone łóżko. To w tym wszystkim było najgorsze. Że byłem przekonany, że już jesteś z nami! Że na dobre się obudziłaś! Twoje nabieranie sił miało trwać trochę czasu. Wkrótce miała powrócić Ci pełna zdolność odbierania bodźców. Zamiast tego dostałem zupełne przeciwieństwo, coś z drugiego bieguna. Coś, co już niczego nie pozostawia. Poczułem się oszukany. Zdradzony. Ale musisz wiedzieć, że było mi tak nagle lżej. Bo uświadomiłem sobie, że może tak dla Ciebie było lepiej. Tylko te pierwsze miesiące były najgorsze. Pierwsze chwile całkowicie bez Ciebie.
Pewnie niesamowicie zdenerwowałabyś się za to, co teraz napiszę, ale czy tak i tak to już chyba nie ma znaczenia. Mianowicie połowa tego, co napisałaś w liście była stekiem bzdur. Tak, przeczytałem go. Nie mogłem pozwolić, żebyśmy utknęli w takim miejscu.
Potrzebowaliśmy Cię wszyscy. Ja Cię potrzebowałem! Dzięki Tobie to wszystko miało sens. A teraz? Wszystko jest ubogie, nawet muzyka straciła dla mnie sens. Odszedłem z zespołu, bo to nie miało najmniejszego sensu. Nie wtedy, kiedy Ciebie nie ma. Najzwyczajniej to Ty dawałaś mi siłę do tego wszystkiego. Chociaż dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że Ty potrzebowałaś mnie bardziej niż ja Ciebie.
Jestem potwornie zły, że nie dowiedziałem się od Twoim stanie. Powiedzieli mi w szpitalu, kiedy już leżałaś podpięta do tej całej aparatury. Dlaczego mi nie uświadomiłaś? Napisałaś mi, że zachowałaś się egoistycznie, co mnie niesamowicie sfrustrowało. Chyba ostatnią rzeczą jaką można było o Tobie powiedzieć to właśnie to, że byłaś egoistką. Nie, Livia. Nie byłaś. Pod tą maską obojętności starałaś się, by wszyscy byli szczęśliwi i nie oczekiwałaś nic w zamian. Nie pozwalałaś się odwdzięczyć. I to doprowadziło do najgorszego. Nie dałaś sobie pomóc.
Kłamstwem jest, że miałem swoje życie. Ty byłaś jego częścią, więc niejako żyliśmy razem. Pomógłbym Ci, gdybym tylko wiedział. I to ja skopałem sprawę, że wcześniej się nie zorientowałem. Może teraz wszystko wyglądałoby inaczej. Nigdy Ci tego nie mówiłem, bo najzwyczajniej się bałem, a w dużej mierze dlatego, że nie zrozumiałem tego na czas. Znaczyłaś dla mnie bardzo dużo. A później, kiedy zasnęłaś tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że tak naprawdę Cię kocham. Próbowałem nas uratować. Chciałem sprawić, żebyśmy trwali jak najdłużej, nawet jeśli miałyby to być tylko wspomnienia. Ta cicha modlitwa nie pomogła. Nasza miłość na pewno wciąż trwała , ale po prostu była bezużyteczna, ciężka do udźwignięcia, bezwładna w nas, jałowa jak zbrodnia lub potępienie. Była tylko cierpliwością bez przyszłości i upartym czekaniem.**
Porównałaś nas do ciał istniejących w kosmosie. Kosmos jest próżnią, my nią nie byliśmy. Zapełniliśmy ją rozmowami, spojrzeniami i wspomnieniami. Poza tym wplątałaś w to wszystko te ciała niebieskie. A przecież Ziemia krąży wokół Słońca. A skoro z nią idzie w parze Księżyc, cała ta trójka jest ze sobą połączona. Nie rozdziela się, każde w swoją stronę tylko trwa razem. Może nie w jednej linii, ale jednak.
Nie chcę wiedzieć, dlaczego nie rozważyłaś swojego pozostania tutaj. Nie chcę też wiedzieć dlaczego sięgnęłaś po te cholerne tabletki zamiast wybrać nas. Wszystko to pozostawię Tobie. Zamiast tego, chciałem jednak podziękować. Za każdy dzień wspólnie spędzony, za każde Twoje słowo, za najdrobniejsze spojrzenie i za najbardziej nikły uśmiech, z którym swoją drogą było Ci bardzo do twarzy. Dziękuję za odnalezienie mnie, kiedy sam nie zorientowałem się, że się zgubiłem. Chciałbym, aby to samo przytrafiło się Tobie. Niestety nie mam Cię nawet gdzie szukać. I dziękuję również za nas, mimo że prawdopodobnie nie istnieliśmy.
Jak dla mnie nasza znajomość nie była błędem. Była czymś, co wydarzyć się musiało. Czymś, czego oboje potrzebowaliśmy. I nie byłaś żadnym problemem. Skąd Ci to przyszło do głowy? Oboje takowe posiadaliśmy, fakt, ale to właśnie Ty sprawiałaś, że te moje problemy stawały się lekkie. Że najzwyczajniej sobie z nimi radziłem. O rany, pewnie teraz wciągnęłabyś głośni powietrze, chowając wargi, a Twoje kości policzkowe wystawałyby wyraźnie z frustracji, po przeczytaniu tego. I to ja jestem nierównoważony, bo wyobrażam sobie Ciebie teraz obok mnie i Twoje reakcje na różne sytuacje. Widzisz? Takich popaprańców świat nie widział i to jest kolejny dowód na to, że byliśmy sobie pisani.
Twój tata zamieszkał z Mary. Z tego co wiem, planują ślub. Mike otworzył własny sklep z płytami i ma się naprawdę dobrze. Z chłopakami funkcjonujemy jako zespół, ale już nie w sensie muzycznym. Liam spodziewa się dziecka, Niall kursuje między Irlandią a Londynem, bo jakżeby inaczej. Harry coś brzdąka, a Louis powoli wychodzi na prostą, bo on chyba najgorzej przeżył to, co się stało. On też nad tym wszystkim pracuje. A ja? Zacząłem pisać sporadyczne teksy i jakoś funkcjonuję. Chociaż o tym wszystkim pewnie wiesz, bo nadal trzymasz nad nami pieczę. Nieważne. Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, opowiem Ci o tym wszystkim co Cię ominęło, bo teraz nie ma sensu się rozpisywać. Te historie byłyby niepełne. Przecież mam jeszcze całe życie do przejścia.
Mówiłaś, że potrzebujesz moich słów i mojej pamięci. O to nie musisz się obawiać. Cały czas mam Cię ze sobą, gdzieś między szczelinami żeber, ukrytą pod kotarą skóry. I tam już chyba zostaniesz, wiesz? Niezależnie czy Ci się to podoba czy nie. Dla mnie jesteś nadal żywa, mimo że pewnym rzeczom pozwalam odejść. Uczę się tego z dnia na dzień. Chociaż czy tak i tak mam wrażenie, że z każdym upływającym miesiącem jest Cię ze mną coraz mniej. Właśnie, to jest jedna rzecz której chyba się boję. Że wreszcie tak bardzo zatrzesz się w mojej podświadomości, że nie będę w stanie przywołać żadnego szczegółu. Ale pamiętam o Tobie. Już nie musisz się bać. Możesz spokojnie zasypiać.
Teraz chyba moja kolej na to ostatnie pożegnanie, czyż nie? Nigdy nie byłem dobry w dobieraniu słów. Chcę tylko powiedzieć, że za Tobą tęsknię, że brakuje mi Ciebie na co dzień. Wracasz do mnie niemal każdego wieczoru, wracasz w poszczególnych piosenkach, wracasz wraz z zapachem jesieni. Ale tak naprawdę już Cię tu nie ma. Mam nadzieję, że jest Ci dobrze tam gdzie jesteś. Że już nic Cię nie boli, że nie ma tam łez i smutku, bo tego bym nie zniósł. O mnie się nie martw. Radzę sobie tak, jak obiecałem.
Zayn
~*~
*Now is good
** Albert Camus – Dżuma


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz